"Zdrada jest dla mnie sprawą niedopuszczalną, zarówno dla osoby, jak i jako funkcjonariusza publicznego. Nie mogę tego zrobić w żadnych okolicznościach. Dlatego nie miałem innego wyjścia, jak zostać w moim mieście, z mieszkańcami" - mówi w rozmowie z "Ukraińską Prawdą" mer Chersonia Igor Kołychajew.
Igor Kołychajew podkreśla, że nie miał wątpliwości, co robić, gdy wybuchła rosyjska agresja. Nie przemknęła mu przez głowę myśl o ewakuacji. Dlaczego?
- Gdybym wyjechał, musiałbym zabrać ze sobą 300 tysięcy mieszkańców Chersonia. Zdrada jest dla mnie sprawą niedopuszczalną, zarówno dla osoby, jak i jako funkcjonariusza publicznego. Nie mogę tego zrobić w żadnych okolicznościach. Dlatego nie miałem innego wyjścia, jak zostać w moim mieście, z mieszkańcami
- mówił mer Chersonia w rozmowie z "Ukraińską Prawdą".
Jak dodał, "28 lutego byliśmy już całkowicie otoczeni, a 3 marca do miasta wkroczyły wojska rosyjskie. A życie zostało podzielone na przed i po".
- Chaos, który panował, ilość grabieży… Kiedy w mieście nie ma ochrony, nie ma policji, prokuratorów, sędziów… My tylko kosztem „Miejskiej Varty” – naszej spółki użyteczności publicznej – zapewnialiśmy porządek w mieście i wszelkimi dostępnymi środkami walczyliśmy z szabrownikami
- opisywał Kołychajew.
Wyżsi funkcjonariusze policji wytrzymali, zdaniem mera, do 26 lutego. - Ale potem odeszli, mówiąc: „Oni po prostu nas tu zniszczą”. Cóż... - wzdycha mer.
Zdałem sobie sprawę, że muszę walczyć o życie miasta. Ze zniszczeniami, jakie nastąpiły po ostrzale, z przerwami w dostawie prądu, wody, z przerwami w sieciach gazowych, cieplnych itp., bo na pewne tereny jeszcze nie możemy dotrzeć - stacjonują tam wojska rosyjskie.
"Jaka jest teraz ogólna sytuacja w mieście?" - zapytali dziennikarze "Ukraińskiej Prawdy.
- Szczerze mówiąc, trudna psychologicznie - odpowiada Kołychajew. - Następuje moment psychologicznego „wypalenia” ludzi, którzy tu są. Kiedy to się zaczęło, 26 lub 28 lutego, zacząłem wychodzić do międzynarodowych mediów, już bijąc na alarm i mówiąc, że jesteśmy o krok od katastrofy humanitarnej. Już wtedy poprosiłem o zielony korytarz. Ludzie bali się wychodzić na własną rękę, będąc ciągle pod ostrzałem.
Mer Chersonia wskazuje, że sytuacja humanitarna w mieście jest trudna. Ludzie nie głodują, ale muszą jeść coraz mniej z powodów braku dostaw, ale też wzrostu cen w sklepach. Kołychajew porównał to do "powrotu do lat 90.". W ocenie mera, najważniejsze są dostawy chleba oraz produktów mlecznych, które udało się uruchomić. Jak jednak dodaje, zdarzały się przypadki... odsprzedawania przez ludzi produktów z pomocy humanitarnej. - Nikogo nie chcę oceniać - szybko ucina tę kwestię.
Ilu ludzi jest teraz porwanych, przetrzymywanych w niewoli? - padło także takie pytanie.
- Ponad sto osób zostało porwanych. Wśród nich są działacze, byli wojskowi, cudzoziemcy i dziennikarze. Niektórzy zostali wypuszczeni z niewoli, niektórzy nadal są przetrzymywani. Nie wiem dokładnie gdzie. Wiem, że bije się ludzi, próbując złamać ich psychicznie. Myślę, że przetrzymują część ludzi do przyszłej wymiany za swoich jeńców wojennych
- zakończył mer Chersonia.