Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Trump stawia na Dudę. Tomasz Sakiewicz: To gwarancja bezpieczeństwa dla Europy

Prezydent Andrzej Duda odbywa wizytę w USA nie tylko jako przedstawiciel Polski, lecz także jako jedyny reprezentant Europy zdolny ustalić z prezydentem USA nową strategię bezpieczeństwa na naszym kontynencie. Nie afiszując się fasadowym tytułem „króla Europy”, broni tu interesów Starego Kontynentu przed krótkowzrocznością Berlina i Paryża oraz zniechęceniem Amerykanów. Porozumienie prezydentów będzie oznaczało nową geografię polityczną tej części świata, w której Polska ma odgrywać dominującą rolę.

Krzysztof Sitkowski / CC BY-SA (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0)

Europa ma kompleks USA. Wprawdzie cała gospodarka Unii Europejskiej jest pod względem potencjału porównywalna do amerykańskiej, ale sprawność zarządzania UE nie ma nic wspólnego ze Stanami Zjednoczonymi. Dzisiaj ambicje Europy sięgają wspólnych połączeń drogowych i kolejowych Starego Kontynentu, podczas gdy Stany Zjednoczone od II wojny światowej kontrolują niemal całą gospodarkę morską na świecie i dominują w powietrzu. Kluczowa jest sprawa bezpieczeństwa. Nie ma nic takiego jak europejski system obrony i raczej szybko go nie będzie. Bezpieczeństwo Europy zapewnia US Army. Kompleks europejski pogłębia fakt, że stacjonowanie wojsk w kluczowym kraju UE, Niemczech, jest wynikiem porozumień okupacyjnych aliantów po II wojnie światowej. Najbardziej proamerykański kraj Unii, Wielka Brytania, właśnie opuszcza wspólnotę, co wzmacnia pozycję najbardziej sceptycznego państwa pod względem współpracy z USA – Francji. Nastroje antyamerykańskie w UE mają więc silną podstawę polityczną, trochę ekonomiczną, a już najmocniej psychologiczną. Problem w tym, że Unia nie może sobie pozwolić, by wiecznie czekać na rozwiązanie problemu bezpieczeństwa. Nieufność wielu krajów Europy Środkowej do działań Brukseli wynika z bliskiej granicy z Rosją. Warszawę czy Bukareszt nie za bardzo muszą interesować kompleksy centrum Europy, za to istotne jest własne bezpieczeństwo, którego nikt poza USA im nie gwarantuje. Karanie Polski za wzmacnianie więzów atlantyckich pod hasłem obrony praworządności czy ekologii przy tolerowaniu podobnych zachowań w rozwiniętych krajach UE przekonało nowych członków Unii, że tej organizacji nie można do końca poważnie traktować. Nikt nie chce opuszczać Unii, poza Brytyjczykami, ale trzeba sobie poradzić w sytuacji schizofrenicznej polityki Brukseli. Rozwiązanie problemu przynosi nieoczekiwanie Warszawa. 

Niemcy – jak zjeść hamburgera i mieć hamburgera

Po dwóch wojnach światowych i narzuconych na Berlin ograniczeniach całkowicie zmieniła się koncepcja polityki niemieckiej. Jej główni stratedzy zrezygnowali z pomysłu dominacji nad Europą przy pomocy podbojów militarnych. Co nie oznacza, że Niemcy nie chcą być najważniejsi w Europie. Przewaga gospodarcza i polityczna w zasadzie im wystarcza. Do tego dzisiaj nie potrzeba silnej armii, a wręcz jawi się ona Berlinowi jako niepotrzebny wydatek, który można spożytkować o wiele lepiej na własny rozwój i przekupywanie reszty mieszkańców Europy. Oczywiście Niemcy nie są aż tak ślepi, by nie widzieć, że Rosja może chcieć w pewnym momencie posunąć się dalej niż tylko do Europy Środkowej, ale pewność, że tak się nie stanie, gwarantują im liczne wojska USA na ich terenie. Problem w tym, że status tych wojsk  w niemieckich bazach jest dla nich przynajmniej historycznie upokarzający, wynika z czasów alianckiej okupacji. Jest jeszcze problem ekonomiczny: prezydent Donald Trump przypomniał wszystkim członkom NATO, że każdy z nich miał na podobnym poziomie  (2 proc. PKB) łożyć na zbrojenia. Niemcy drastycznie nie wykonują swoich zobowiązań. Czarą goryczy dla Waszyngtonu jest zaangażowanie Berlina w rosyjskie projekty uzależniające Europę od dostaw gazu i ropy kontrolowanych przez Kreml. Niemcy więc zamiast łożyć na armię NATO-wską, wspomagają finansowo państwo, którego wojsko serio ćwiczy ataki na kraje Sojuszu. 

Z punktu widzenia geopolityki Waszyngtonu jest to głęboka nielojalność, a strategicznie patrząc – krótkowzroczność, której za oceanem się nie toleruje. Niemcy chcą robić interesy z Moskwą i nie planują większych wydatków na armię, z drugiej strony wcale nie chcą pozbywać się amerykańskiej ochrony. Tylko że Waszyngton ma już dość robienia za naiwnego. 

Zbuntowany Europejczyk czy transatlantycki łącznik

Dobre kontakty PiS-u i osobiście prezydenta Andrzeja Dudy z Waszyngtonem odbierano w Berlinie jako nielojalność wobec UE. Szczególnie że stosunki Trumpa z kanclerz Angelą Merkel można uznać za co najmniej chłodne. To tylko wzmacniało presję na obalenie rządu w Warszawie. Nie było to działanie bez precedensu, bo już wcześniej Berlin potrafił zmieniać rządy w Grecji czy we Włoszech, używając skutecznie instrumentów politycznych i ekonomicznych. Z Warszawą jednak nie wyszło, mimo ogromnej obecności na polskim rynku niemieckiej prasy, a nawet wsparcia dla polityki Berlina będącej obecnie w posiadaniu Amerykanów stacji TVN. Widać schizofrenia cechuje nie tylko politykę europejską. 

Decyzja o wycofaniu części wojsk amerykańskich  z Niemiec musi doprowadzić Berlin do rewizji polityki wobec Polski. Rolę zasłony przed Rosją może dzisiaj przejąć Polska, co spowoduje, że Berlin ani nie będzie musiał przejmować się polityką amerykańską, ani łożyć więcej pieniędzy na armię. To byłaby w ogóle doskonała informacja dla Niemców, tylko że oni nie chcą wzrostu roli Polski w UE. Zostali więc postawieni przed wyborem: przyjąć amerykańskie warunki albo mieć poważnego konkurenta w Europie.

Wolą to drugie, bo w końcu mają jakiś wpływ na polską politykę przez unijne fundusze. Niemcy będą musiały się posunąć na europejskiej ławeczce, ale w życiu nie można mieć wszystkiego. Przymkną oczy na to, że rolę gwaranta europejskiego bezpieczeństwa tworzy sojusz polsko-amerykański, w zamian jednak za dominację ekonomiczną na kontynencie.

Międzymorze i „Euroameryka”

Plany Stanów Zjednoczonych sięgają jednak dalej. Marzeniem Waszyngtonu jest posiadanie sojusznika o zasięgu terytorialnym co najmniej I Rzeczypospolitej. Do tego współcześnie nadaje się idea Międzymorza: tworzenia więzi państw Europy Środkowej, a tak naprawdę od Gruzji przez Ukrainę, Bałtów, kraje grupy Wyszehradzkiej, Bułgarię, Mołdawię, Rumunię i przynajmniej część Bałkanów. Nie da się tego zrobić od razu, bo jedne państwa są członkami NATO i UE, inne nie. Różny jest ich poziom rozwoju i wzajemnych powiązań. Niemniej Waszyngton patrzy na ten projekt strategicznie. To w przyszłości wielki rynek zbytu i wpływu na światową politykę. Region cywilizacji chrześcijańskiej położony na styku trzech kontynentów. Mając tu wielkie wpływy, można utrzymać mocarstwowość. Tylko Polska historycznie i pod względem swojego potencjału nadaje się do integracji takiego projektu. Amerykanie chętnie zarobią na nas pieniądze, ale sprawę współpracy traktują z dużo większą perspektywą. Ta perspektywa sięga nie tylko połowy tego wieku, lecz także kolejnego pokolenia. Dla USA rośnie konkurencja na świecie – choćby Chiny i Indie, a może w bardzo odległej przyszłości ludne kraje Ameryki Południowej. Chiny i Indie mają dwa razy więcej ludności niż Europa i Ameryka Północna razem wzięte. Jeżeli Europa chce coś znaczyć, a USA nie dać się zepchnąć z pozycji światowego lidera, są skazane na współpracę. Ten proces może odbywać się drogą Londynu od brexitu do US-exitu, humorystycznie opisując fakt, że nie po raz pierwszy zbuntowana kolonia przejmuje władzę nad dawną stolicą, albo drogą kontynentalną, powolnej integracji. W jednym i drugim procesie Polska może odegrać kluczową rolę. W każdym razie patrzenie dzisiaj na współpracę narodów poprzez zamykanie się w Europie jest dowodem archaiczności i zaściankowości – à propos kompleksów nawiedzonych Europejczyków. 

Biznes i wybory

Wizyta prezydenta Andrzeja Dudy, oprócz opisanych aspektów geopolitycznych i militarnych, będzie pewnie miała silny element współpracy ekonomicznej: tworzenie w Polsce wielkiego centrum handlu ropą i gazem, kwestia energii atomowej itd. Problem w tym, że tego typu współpraca jednak ściśle będzie zależeć od tego, kto będzie rządził w Warszawie. Dlatego oczywiście istnieje kontekst wyborczy tej wizyty. Przede wszystkim Trump chce, by jego partnerem w Polsce pozostali PiS i Andrzej Duda. Zaproszenie do Waszyngtonu przyszło dzień po tym, jak Rafał Trzaskowski przedstawił swoich doradców do spraw bezpieczeństwa, z których większość korzeniami tkwi w Ludowym Wojsku Polskim, a jeden jest oskarżony o współpracę z Rosjanami. Wiara w to, że Amerykanie dogadają się tu z każdym, szybko prysnęła jak bańka mydlana na rzecz lęku, że o interesach w Warszawie będą musieli rozmawiać nie tylko w Berlinie, lecz także w Moskwie. 

Trump widzi też korzyść z tej wizyty dla swoich wyborów, które mają odbyć się w listopadzie. Aby wygrać, musi pozyskać co najmniej trzy „wahające się stany”: Pensylwanię, Michigan i Wisconsin. To 46 głosów elektorskich (około 8 proc wszystkich). Tam o zgarnięciu całej puli decyduje mniej niż jeden procent głosujących, a Polonia stanowi w tych stanach od siedmiu do dziesięciu procent uprawnionych i  masowo bierze udział w wyborach. Już po poprzedniej elekcji Trump dziękował Dudzie za poparcie Polonii. Polacy po raz kolejny stają się języczkiem u wagi, a Polonia coraz bardziej sympatyzuje z prawicą w Polsce i USA. 

Nic dziwnego, że Trump wysyła silny sygnał, iż w Europie stawia na Polskę, a za swojego partnera na kontynencie uważa Andrzeja Dudę. Jak zwykle gra o całą pulę: USA, Polskę i utrzymanie dominacji w wolnym świecie. 
 

 



Źródło: Gazeta Polska

#Donald Trump

Tomasz Sakiewicz