Jennifer Homendy przewodnicząca Krajowej Rady Bezpieczeństwa w Transporcie (NTSB) poinformowała, że z ustaleń śledczych wynika, że nie jest jasne, czy wysokościomierze śmigłowca Black Hawk, który zderzył się w powietrzu z samolotem pasażerskim American Airlines, wskazywały pilotom prawidłową wysokość.
Do tragedii doszło 29 stycznia wieczorem czasu lokalnego. Wojskowy śmigłowiec zderzył się z nadlatującym nad lotnisko samolotem pasażerskim. Maszyny wpadły do lodowatej wody rzeki Potomak. Zginęło wszystkich 67 osób, które znajdowały się na pokładach.
Przewodnicząca NTSB Jennifer Homendy poinformowała, że zderzenie śmigłowca z samolotem "CRJ" nastąpiło na wysokości 84,7 m. Śmigłowiec nie powinien znajdować na wysokości większej niż 61 m. Według Homendy nie jest jednak jasne, czy wysokościomierze wojskowej maszyny pokazywały pilotom właściwą wysokość.
ZOBACZ TAKŻE Katastrofa w USA. Na pokładzie była 42-letnia Polka i jej córka
Jak dodała szefowa NTSB, śledczy "widzą sprzeczność danych" uzyskanych w wyniku badania rejestratorów lotu oraz innych dowodów. Piloci wojskowego śmigłowca mogli np. nie słyszeć w pełni niektórych komunikatów radiowych, jakie wysyłali do nich kontrolerzy ruchu lotniczego.
Homendy dodała, że załoga odrzutowca American Airlines zobaczyła helikopter około sekundy lub dwóch przed zderzeniem. Piloci podnieśli dziób samolotu o około dziewięć stopni tuż przed zderzeniem, ale było to działanie spóźnione. Zgodnie z przewidywaniami dochodzenie NTSB w sprawie katastrofy potrwa co najmniej rok.
Jak poinformowała Federalna Administracja Lotnictwa USA (FAA), samolot pasażerski linii American Airlines obsługujący loty regionalne, który wystartował z miejscowości Wichita w stanie Kansas, zderzył się ze śmigłowcem wojskowym przy podchodzeniu do lądowania na lotnisku Ronalda Reagana w Waszyngtonie i spadł do rzeki Potomak. Zginęły 64 osoby znajdujące się na pokładzie samolotu rejsowego oraz 3-osobowa załoga helikoptera Black Hawk.