Brutalne tłumienie protestów na Białorusi przez milicję przejdzie do historii. Szokujące obrazki funkcjonariuszy, stosujących przemoc wobec rodaków, obiegły cały świat. Jednak w wielu milicjantach to właśnie ten moment był przełomowy. Odeszli z pracy, sprzeciwiając się reżimowi Łukaszenki. Ich historię opisuje "Deutsche Welle".
Na Białorusi trwają protesty po wyborach prezydenckich, które odbyły się 9 sierpnia. Polska i część państw europejskich oraz USA oceniają, że wybory te nie były zgodne ze standardami międzynarodowymi i wzywają do ich powtórzenia. Przebywająca obecnie na Litwie kandydatka w wyborach prezydenckich na Białorusi Swiatłana Cichanouska zdobyła według oficjalnych danych 10,1 proc. głosów. Ubiegający się o reelekcję Alaksandr Łukaszenka miał zdobyć 80,1 proc. głosów.
Wielu Białorusinów uważa, że wyniki wyborów zostały sfałszowane. Wychodzą na ulice, by manifestować swoje niezadowolenie. Protesty są jednak brutalnie tłumione przez milicję.
Jegor Jemelianow przez 17 lat służył w policji. Czas przeszły nie jest przypadkowy, ponieważ zdecydował się odejść ze służby po tym, jak jego koledzy po fachu katowali Białorusinów, sprzeciwiających się wynikom wyborów prezydenckich.
– Mam rodzinę i kredyty, także na mieszkanie, więc była to trudna decyzja. Ale po wydarzeniach z 9 i 10 sierpnia nie miałem już żadnych wątpliwości. Wiedziałem, że nie mogę dalej służyć w policji. To jest istna wojna przeciwko bezbronnym ludziom
– stwierdza. Mówi, że nie chce pałować ludzi za pokojowe protesty.
– Ostrzegano mnie, że nie zostanę zwolniony bez konsekwencji. Oddałem legitymację i powiedziałem, że już nie przyjdę na służbę
– opowiada.
Odejście Jegora spowodowało prawdziwą lawinę. Ze służbą pożegnało się też pięciu jego kolegów. Ale to na niego spadła największa krytyka ze strony dowódców.
– Słyszałem, jak dowódcy mówili, że „sprzedałem się” Europie i że to była tylko kampania PR z mojej strony, żeby zarobić pieniądze. Boję się o siebie i swoją rodzinę. Jeżeli obecna władza się utrzyma, będę miał problemy
– wyznaje Jegor.
Ze służby odszedł również inny milicjant, przedstawiany przez "DW" jako podpułkownik Alexander.
– Kiedy zobaczyłem zdjęcia ludzi bitych przez policjantów, było dla mnie jasne, że nie mogę dalej służyć temu systemowi władzy
– mówi, cytowany przez dw.com.pl.
- Widziałem, w jakim stanie ludzie wychodzili z aresztu przy ulicy Okrestina w Mińsku. Czegoś takiego nie uczyliśmy naszych elewów. Nie po to pełniliśmy służbę. Jesteśmy przecież jednym narodem, nie powinniśmy się zwalczać, nie mówiąc już o biciu.
– stwierdza.