Dzięki zmianom w prawie polskie dzieci można lepiej chronić przed wywiezieniem za granicę. Sędzia z Warszawy uznała jednak, że TSUE powinien sprawdzić, czy przepisy te są zgodne z prawem unijnym. Do sporu z Polską natychmiast dołączyły Francja, Belgia i Holandia. Pretekst – postępowania mogą trwać za długo, ale w tym ostatnim kraju są znacznie… dłuższe. I chyba zapomniano o celu najważniejszym – dbaniu o dobro najmłodszych.
– Odbieram telefony od zrozpaczonych rodziców, którzy walczą o swoje dzieci i którzy widzą, że sędzia z Polski zdecydował przerzucić kamień do unijnego ogródka, a ci w Unii nie mają żadnych sentymentów
– mówi „Gazecie Polskiej” minister Michał Wójcik, który od ośmiu lat angażuje się w reformę procedury w sprawie sporów transgranicznych i doprowadził do zmian wzmacniających interesy bezbronnych ofiar kłótni dorosłych.
– Jeśli TSUE wyda niekorzystne orzeczenie, to sędziowie w polskich sądach nie będą mogli stosować przepisu chroniącego polskie dzieci
– dodaje.
W teorii zapisy Konwencji Haskiej poświęcone cywilnym aspektom uprowadzenia dziecka za granicę mają pomagać w szybkim rozstrzyganiu sporów o opiekę nad pociechami pomiędzy rodzicami, którzy przebywają na terenie różnych państw. Na przykład gdy matka lub ojciec nagle wyjeżdżają do innego kraju, a drugiemu rodzicowi bezprawnie utrudniany jest kontakt z córką bądź synem.
„Celem Konwencji jest przeciwdziałanie negatywnym skutkom międzynarodowego uprowadzania lub zatrzymywania dzieci”
– wyjaśnia Ministerstwo Sprawiedliwości. Postępowanie wszczęte na tej podstawie ma doprowadzić do przywrócenia stanu faktycznego i prawnego, jaki istniał przed takim działaniem.
Niestety, bywa – i to wcale nierzadko – że regulacje Konwencji obracają się przeciwko osobom, które na przykład uciekły z dziećmi przed przemocą. Swego czasu szokowało orzeczenie sądu w Warszawie, który nakazał powrót dzieci do ojca przebywającego w Brazylii, choć matka dysponowała dowodami, że mężczyzna nadużywa narkotyków i alkoholu. Głośny był również dramat poznanianki, która schroniła się w rodzinnych stronach ze strachu przed agresywnym mężem. Pomimo to sądy w Belgii uznały, że zabrała córki bezprawnie i za to trafiła nawet na listę osób poszukiwanych na terenie całej Unii.
– A sąd w Warszawie orzekł o wydaniu dzieci do Holandii, bo akurat tam przebywał ich ojciec, choć mężczyzna w tamtym czasie był ścigany Europejskim Nakazem Aresztowania w związku ze sprawą narkotykową
– przypomina minister Wójcik.
Chcąc w przyszłości uniknąć podobnych dramatów, minister Wójcik przygotował nowelizację Kodeksu postępowania cywilnego. Kluczową zmianą miało być wstrzymanie wydania dziecka, jeśli do Sądu Najwyższego trafiła skarga kasacyjna lub skarga nadzwyczajna.
– Wcześniej były one wydawane drugiej stronie po prawomocnym postanowieniu, a ponieważ dzieci przebywały poza granicami Polski, to Sąd Najwyższy z reguły umarzał sprawę, bo była bezprzedmiotowa – wyjaśnia autor nowelizacji. – Po co postępowanie odwoławcze, skoro dzieci nie ma już w kraju
– dodaje.
Zwraca także uwagę, że nie brakowało spraw, gdy dopiero orzeczenie Sądu Najwyższego zmieniało sytuację dziecka. Niektórzy twierdzą, że to jednostkowe przypadki.
– Każdy dotyczy ludzkiego życia
– odpowiada im minister Wójcik. Przypominając choćby historię Ines, dziewczynki urodzonej w Polsce. Matka wyjechała z nią do Belgii, gdzie mieszkał jej ojciec, ale wkrótce obie wróciły do kraju. Niestety, kobieta nagle zmarła, opiekę nad wnuczką przejęła babcia.
Wtedy ojciec Ines zaczął domagać się powrotu córki do Belgii i sądy w Katowicach przyznały mu rację. Podejmowano nawet próby odebrania dziewczynki. Wówczas Prokurator Generalny wniósł do Sądu Najwyższego skargę nadzwyczajną.
„Centrum życiowym dziecka była i jest Polska. Dziewczynka jest silnie związana z babcią ze strony matki oraz nie zna języka, którym posługuje się jej ojciec. Gwałtowne przekazanie dziecka ojcu doprowadzić może do zerwania więzi rodzinnych oraz zdestabilizowania życia małoletniej, naruszenia jej bezpieczeństwa i komfortu psychicznego”
– tłumaczono. Sąd Najwyższy uznał, że Ines powinna pozostać w Polsce.
Dlatego tak ważna była nowelizacja Kpc. W kwietniu ubiegłego roku Sejm przyjął ją zdecydowaną większością głosów, ale w Senacie – za sprawą polityków Koalicji Obywatelskiej i PSL – stało się coś niepokojącego – z nowelizacji wykreślono fundamentalną zmianę. Finalnie jednak posłowie odrzucili poprawkę, a w połowie maja 2022 roku prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę, która lepiej chroni interesy najmłodszych.
Wprawdzie przez ostatnie miesiące brakowało doniesień o kolejnych dramatach wywołanych niezrozumiałymi orzeczeniami sądu, ale była to cisza przed burzą. Nawet do tak wrażliwej sfery brutalnie wkroczyła polityka.
To historia pewnego małżeństwa Polaków od dłuższego czasu mieszkających w Irlandii. Podczas pobytu na emigracji zostali rodzicami dwójki dzieci, które mają również obywatelstwo irlandzkie. Jedno z nich obecnie jest nastolatkiem, drugie ma kilka lat.
W 2021 roku kobieta pojechała z dziećmi – za zgodą męża – na wakacje do Polski. Przebywając w rodzinnych stronach podjęła decyzję, że nie chce wracać do Irlandii. Mężczyzna nie wyraził jednak zgody, aby dzieci na stałe pozostały w Polsce. I na podstawie zapisów Konwencji Haskiej zażądał ich powrotu. Stosowny wniosek trafił do Sądu Okręgowego we Wrocławiu, który w czerwcu 2022 roku wydał postanowienie po myśli ojca dzieci.
– Sąd nakazał matce zapewnienie powrotu dzieci do Irlandii
– relacjonuje minister Wójcik.
Kobieta zaskarżyła orzeczenie, a w konsekwencji akta przekazano do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, który jako jedyny w kraju rozpatruje takie sprawy w drugiej instancji. Orzekać miała sędzia Marzena Konsek-Bitkowska.
We wrześniu ubiegłego roku apelacja została oddalona i postanowienie nakazujące wyjazd dzieci do Irlandii stało się prawomocne, ale matka nie chciała dobrowolnie się na to zgodzić. Wtedy ojciec (cały czas przebywający w Irlandii) złożył wniosek o przymusowe odebranie dzieci.
Z kolei 30 września 2022 roku Rzecznik Praw Dziecka złożył wniosek o wstrzymanie wykonania postanowienia, kilka dni później na taki sam krok zdecydował się Prokurator Generalny. Wtedy sędzia Konsek-Bitkowska podjęła zaskakującą decyzję – najpierw zawiesiła postępowanie, a następnie zwróciła się z pytaniem prejudycjalnym do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, z równoczesnym wnioskiem o rozpoznanie w trybie pilnym. TSUE miałby orzec, czy nowelizacja Kodeksu postępowania cywilnego, a więc prawo krajowe, nie stoi w sprzeczności z Kartą Praw Podstawowych UE i prawem wspólnotowym.
– Twierdziła, że polska ustawa przedłuża postępowanie, a zasadą w postępowaniach haskich jest to, żeby były jak najszybciej rozpatrywane
– dodaje Wójcik, który kategorycznie nie zgadza się z taką tezą.
– Sędzia orzekająca w Polsce wystąpiła do TSUE, wiedząc przecież, że to prawo jest stosowane tylko w wyjątkowych przypadkach
– dodaje.
Co zdumiewa, do postępowania w Luksemburgu przeciwko Polsce szybko dołączyły Holandia, Francja i Belgia. I tu ciekawostka dotycząca pierwszego z tych państw: w Holandii postępowanie w dwóch instancjach trwa około 11 miesięcy, u nas znacznie krócej, bo od 4 do 9 miesięcy – podkreśla nasz rozmówca.
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie rozstrzygnął jeszcze tej sprawy, ale w styczniu rzecznik generalny TSUE wydał opinię, w której de facto podzielił wątpliwości sędzi Konsek-Bitkowskiej.
– To idzie w takim kierunku, aby zgładzić naszą ustawę. Czyli przepisy chroniące polskie dzieci mają być skasowane
– komentuje tę opinię minister Wójcik.
O Konsek-Bitkowskiej, która nominację na sędziego Sądu Apelacyjnego odebrała w maju 2011 roku z rąk ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego, nie po raz pierwszy zrobiło się głośno. I to nie dlatego, że w 2014 roku otrzymała ona tytuł Sędzia Europejski.
Przed laty to właśnie Konsek-Bitkowska wydała wyrok w procesie TVN przeciwko „Naszemu Dziennikowi” i przyznała rację stacji telewizyjnej.
„Krytyka musi być rzetelna, a krytykujący powinien rozważnie posługiwać się słowem”
– uzasadniała wówczas wyrok.
Z kolei podczas kampanii prezydenckiej sprzed dwóch lat prawomocnie rozstrzygnęła spór w trybie wyborczym, gdy sztab prezydenta Andrzeja Dudy domagał się od Rafała Trzaskowskiego sprostowania wypowiedzi: „Dzisiaj w Polsce prawie milion osób straciło pracę. I też pytam Pana Prezydenta: dlaczego nie stoi Pan przy wszystkich tych, których rząd pozostawił samym sobie? Co Pan zrobił dla tych wszystkich, którzy dzisiaj tracą pracę?”.
Najpierw Sąd Okręgowy oddalił żądanie, a Sąd Apelacyjny orzeczenie utrzymał. Z kuriozalnym uzasadnieniem. „Wypowiedź dotycząca miliona ludzi, którzy utracili dzisiaj pracę, powinna być rozumiana jako »wypowiedź niejednoznaczna«, więc wyrażenie »dzisiaj«, które w niej pada, nie powinno być traktowane dosłownie” – relacjonował argumentację sędzi Konsek-Bitkowskiej portal Telewizji Republika.
Szczególnie jednak bulwersujące było rozstrzygnięcie w sprawie pozwu 97-letniego Stanisława Zalewskiego, który wytoczył proces niemieckiej gazecie za nazwanie obozu w Treblince „polskim obozem zagłady”. Konsek-Bitkowska była w składzie orzekającym, który odrzucił roszczenia Zalewskiego, bo uznał, że polskie sądy nie są właściwe do rozstrzygania takich spraw, mogą to robić jedynie sądy niemieckie. Choć wcześniej stosowano inną praktykę. Tym razem jednak powołano się na wykładnię… Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
„Chyba czekają na moją śmierć”
– skomentował wówczas Stanisław Zalewski.