Po raz kolejny w najnowszej historii okazało się, że rosyjscy dyplomaci to w rzeczywistości agenci wywiadu, działający na bezpośrednie zlecenie Kremla. Potwierdza to, że Rosja różnymi sposobami próbuje pozyskać strategiczne informacje związane z funkcjonowaniem Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz państw go tworzących. Zdobyta wiedza jest wykorzystywana do systematycznego uderzania w struktury NATO, m.in. poprzez prowokacje i działania hakerów. Biorąc pod uwagę obie wymienione płaszczyzny, od dawna mamy do czynienia z regularnym konfliktem, wymierzonym w najpotężniejszą organizację świata.
Sojusz Północnoatlantycki wycofał akredytację ośmiu dyplomatom rosyjskiej misji przy NATO, którzy byli "niezadeklarowanymi oficerami rosyjskiego wywiadu". W następstwie tej sytuacji, od końca października br. liczba akredytacji przy NATO, dostępnych dla przedstawicieli Rosji, zostanie zmniejszona o połowę – z 20 do 10.
Decyzja nie spodobała się na Kremlu, który w znany sobie sposób odrzucił wszelkie oskarżenia.
Twierdzenie NATO, że wydaleni dyplomaci byli oficerami wywiadu, jest bezpodstawne
– skomentował Leonid Słucki, kierujący komisją spraw zagranicznych niższej izby rosyjskiego parlamentu.
To nie pierwszy raz, gdy NATO zredukowało liczbę akredytacji dla Rosjan. Podobnie stało się m.in. trzy lata temu, w 2018 r. Sojusz zredukował wtedy o 10 osób rosyjski personel dyplomatyczny, mający dostęp do Kwatery Głównej Sojuszu w Brukseli. W ten sposób wyrażono solidarność z Wielką Brytanią, która zdecydowała się wydalić kilkunastu rosyjskich dyplomatów w związku z próbą zabójstwa byłego podwójnego agenta Siergieja Skripala i jego córki Julii. Ogółem ponad 25 państw wydaliło wtedy łącznie ponad 120 dyplomatów Federacji Rosyjskiej.
Dyplomatyczny konflikt
Pozostając w sferze dyplomacji, wiele dzieje się też na linii Waszyngton–Moskwa. Bardzo prawdopodobne, że z USA może zostać wydalonych nawet 300 rosyjskich dyplomatów. Wszystko przez fakt, że Rosja ma znacznie więcej swoich przedstawicieli w USA, niż Stany Zjednoczone w Rosji. Na tę wyraźną nierówność zwracają uwagę senatorowie z obu stron amerykańskiej sceny politycznej i apelują do prezydenta Joego Bidena, by zmienić taki stan rzeczy.
- Rosja musi wydać tyle wiz, aby zapewnić dyplomatyczny parytet w liczbie dyplomatów amerykańskich w Rosji i rosyjskich w USA. Jeśli takie środki nie zostaną podjęte, wzywamy do rozpoczęcia wydalania rosyjskich dyplomatów (...) by ich liczba była taka sama jak liczba dyplomatów amerykańskich w Rosji
– wskazali senatorowie w liście, zaadresowanym do Bidena.
Rosja szuka zwady
Taktyka wykorzystywania przez Rosję misji dyplomatycznych do prowadzenia działań wywiadowczych jest znana od dawna i dotyczy nie tylko bezpośrednio NATO czy Stanów Zjednoczonych, ale także innych krajów i międzynarodowych gremiów. Tym sposobem Rosja chce zdobyć strategiczne informacje, które potem wykorzystuje do prowadzenia tzw. wojny hybrydowej przeciwko Zachodowi. I choć władze Sojuszu przekonują, że nie dążą do rywalizacji z Rosją, Kreml woli stosować politykę konfrontacji, gdyż tylko w taki sposób jest w stanie realizować swoje cele polityczne, zarówno na potrzeby wewnętrzne, jak i zewnętrzne.
W pierwszym przypadku chodzi o "uświadomienie" rosyjskiej opinii społecznej, że rządzący na Kremlu stoją na straży suwerenności kraju oraz bronią go przed "zgniłym Zachodem", dążącym do zniwelowania rosyjskiej kultury i dorobku. Bazuje się tutaj na propagandzie i dezinformacji. Kraje Zachodu są złe, gdyż ich antyrosyjska retoryka ma doprowadzić do odizolowania Rosji na arenie międzynarodowej. Przy czym – zdaniem Kremla– to już się dzieje, za sprawą m.in. sankcji ekonomicznych, politycznych i gospodarczych. W rzeczywistości jest to władzom Rosji na rękę, gdyż tego typu wydarzeniami mogą legitymizować konkretne działania, wymierzone w Zachód, m.in. w zakresie prowadzenia agresywnej, neoimperialnej polityki zewnętrznej.
Wojsko wykorzystywane do prowokacji
Najdobitniej widać to w sąsiedztwie Polski i krajów bałtyckich – obszar Morza Bałtyckiego stał się polem niezliczonej ilości prowokacji z udziałem rosyjskiego wojska. W tym wypadku strategicznej roli nabiera misja NATO – Baltic Air Policing, związana z ochroną przestrzeni powietrznej Litwy, Łotwy i Estonii, które nie posiadają własnego lotnictwa wojskowego, a podobnie jak Polska, są najbardziej narażone na rosyjskie prowokacje. Myśliwce Sojuszu muszą wielokrotnie eskortować i "odprowadzać" rosyjskie samoloty, które naruszają przestrzeń powietrzną sąsiednich państw.
Odrębną kwestią pozostaje Obwód kaliningradzki, z którego Rosja stworzyła najbardziej zmilitaryzowany region świata. Rozmieszczenie tam systemów rakietowych o różnym zasięgu, pocisków zdolnych do przenoszenia ładunków nuklearnych, rozbudowa floty powietrznej i morskiej, mają zademonstrować, że Rosja w każdym momencie jest gotowa do militarnej konfrontacji z NATO, nawet mimo faktu, że potencjał wojskowy wielokrotnie przemawia za siłami NATO.
Wojna w sieci
Znacznie łatwiejszym i szybszym procesem od wysłania czołgów i żołnierzy jest jednak wywołanie wojny w cyberprzestrzeni. Patrząc na skalę tego zjawiska i liczbę ataków hakerskich na siły Sojuszu oraz państwa go tworzące, a także na fakt, że trop większości z nich prowadzi do Rosji, nie sposób nie odnieść wrażenia, że do konfliktu między obiema stronami mamy do czynienia już od wielu lat. Przy czym pandemia koronawirusa i jej efekty znacznie zintensyfikowały działania cyberprzestępców.
Każdego dnia w sieci pojawia się wiele tzw. fake newsów, w których dyskredytuje się działania NATO, głównie państw tworzących wschodnią flankę (Polska, kraje bałtyckie), oskarża się Sojusz o przygotowania do wojny, zaś każdy przejaw aktywności wojskowej Zachodu postrzegany jest w kategoriach prowokacji wymierzonej w Rosję. Dezinformacja w sieci ma podobny cel jak propaganda lansowana przez władze Kremla – ukazanie w oczach społeczeństwa, że to Rosja jest krzewicielem pokoju i bezpieczeństwa, a zintegrowany w nienawiści do Rosji Zachód próbuje to zniszczyć. W tym celu każdego dnia przygotowywane są setki fałszywych informacji, zdjęć, spreparowanych rozmów oraz wpisów w serwisach społecznościowych, wymierzonych w funkcjonowanie NATO.
Wypowiedzi prezydenta Władimira Putina oraz całej kremlowskiej wierchuszki nie pozostawiają złudzeń – Rosja nadal będzie prowadziła ostry kurs przeciwko NATO i nie zejdzie z obranej drogi konfrontacji i prowokowania. Wydarzenia z ostatnich dni, dotyczące zdemaskowania i wycofania rosyjskich szpiegów, posłużą propagandzie Kremla do tłumaczenia społeczeństwu swojej postawy. Równocześnie należy spodziewać się wojskowych prowokacji i zmasowanej kampanii fake newsowej w sieci.