- Strategia władz polegająca na zastraszaniu na razie nie działa. (...) Wcześniej to by wystarczyło, żeby „zaorać” sytuację, żeby był spokój. Teraz to nie wystarcza. Nawet jeżeli protesty ustaną, to jednak wystarczy jakiś punkt zapalny, żeby to na nowo wróciło - mówi w rozmowie z Niezalezna.pl działacz mniejszości polskiej na Białorusi, dziennikarz Andrzej Poczobut.
Mimo zastraszania obywateli i gróźb użycia broni palnej, w wielu miastach Białorusi doszło dziś do kolejnych protestów wymierzonych w reżim Alaksandra Łukaszenki. Największa demonstracja miała miejsce w Mińsku. Według szacunków mogła ona zgromadzić nawet 30 tys. ludzi.
- Jeżeli chodzi o Mińsk, to strategia władz polegająca na zastraszaniu na razie nie działa. Trzeba przyznać, że demonstracje są jednak potężne i robią wrażenie. Myślę, że zasługą Mińska jest właśnie to, że te protesty nie cichną na terenie całego kraju. W innych miejscowościach ludzie bardziej są podatni na takie zastraszanie, ale w Mińsku ludzie jednak wychodzą na ulice, a następni do nich dołączają
- powiedział Andrzej Poczobut.
Dziennikarz powiedział, że do rozproszenia tłumu użyte zostały granaty hukowe. - Milicja potwierdziła, że użyto granatów hukowych i strzelano do ludzi gumowymi kulami, ale twierdzą, że to były strzały w powietrze – mówił.
Odniósł się także do wersji wydarzeń przedstawianych przez władze, które twierdziły, że z tłumu poleciały w stronę milicjantów kamienie.
- Tego nie widziałem. Jest mi trudno jednoznacznie powiedzieć i żadnej wersji nie wykluczam, ale oni [milicja-red.] rzeczywiście strzelali do ludzi. Niekoniecznie musi być tak, jak mówi milicja
- ocenił nasz rozmówca.
Andrzej Poczobut wskazał na ogromną determinację społeczeństwa, które nie ustaje w protestach.
- Większość społeczeństwa białoruskiego jest przeciwko Łukaszence. Jeżeli spojrzymy na sytuację nie od dziewiątego sierpnia [sfałszowanych wyborów prezydenckich-red.], tylko od 29 maja, kiedy został aresztowany Siergiej Cichanouski, kiedy faktycznie ten ruch oporu się pojawił, to już wielokrotnie w tym czasie wydawało się, że wszystko „zaasfaltowane”. Tylu ludzi wsadzono do więzień, że wydawać by się mogło, nie będzie żadnych protestów. Przecież represje się rozpoczęły w maju i wielu ludzi trafiło już do więzienia
- zauważył.
- Wcześniej to by wystarczyło, żeby „zaorać” sytuację, żeby był spokój. Teraz to nie wystarcza. Nawet jeżeli protesty ustaną - możemy założyć, że liczba uczestników będzie się zmniejszać – to jednak wystarczy jakiś punkt zapalny, żeby to na nowo wróciło
- dodał Poczobut.
Jako przykład wskazał na Grodno, w którym dzisiejszy protest był bardzo mały.
- Dziś protestowało tu ponad dwieście osób, czyli bardzo mało, bo przez 3 tygodnie pod rząd władze nie pozwalały się zebrać. Kiedy ludzie zaczynali się gromadzić, natychmiast OMON ostro pacyfikował. Mimo tego nastroje w Grodnie są bardzo niechętne Łukaszence. Pozostaje więc pytanie – ile można rządzić opierając się wyłącznie na sile?
- podsumował dziennikarz.