Serhij Czernyszuk pamięta dokładnie ten lipcowy poniedziałek. Piękna pogoda, intensywne przyjmowanie pacjentów po weekendzie, ponad 2 tysiące osób w szpitalu – dzieci, rodzice, personel. Była godzina 11 rano, gdy rosyjska rakieta Ch-101 uderzyła w Ochmatdyt, największy szpital dziecięcy na Ukrainie.
– Nie widzieliśmy zbyt dobrze, co się dzieje, ponieważ wybiło okna w piwnicy. Wszystko było zasnute dymem. Kiedy wyszedłem na ulicę, obraz był absolutnie przerażający – wspomina dyrektor medyczny ds. intensywnej terapii.
Rakieta trafiła w oddział toksykologii. Zginęły dwie osoby, w tym lekarka, 300 zostało rannych. Znacznie zniszczone zostały oddziały chirurgiczny, administracyjny i nowy leczniczo-diagnostyczny. To był celowy atak – Rosjanie prawdopodobnie wybrali moment, gdy w szpitalu przebywało wyjątkowo dużo ludzi.
Nie można przerwać operacji
Ochmatdyt to wiodąca placówka w dziedzinie onkologii i hematologii dziecięcej w Ukrainie, pionier w transplantacji szpiku kostnego. To właśnie tutaj od początku pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji lekarze niemal codziennie muszą operować podczas alarmów powietrznych i ostrzałów.
– Jeśli alarm powietrzny rozlega się przed rozpoczęciem zabiegu chirurgicznego, czekamy na jego zakończenie i dopiero wtedy pacjent jest poddawany planowanemu zabiegowi operacyjnemu. Ale operacje poza planem są wykonywane wtedy, kiedy trzeba, ponieważ rozumiemy, że pacjent nie może czekać. Po prostu umrze z powodu tego oczekiwania – wyjaśnia Czernyszuk.
Jeśli operacja już się zaczęła, lekarze nie mogą jej przerwać i odejść, tym bardziej nie mogą zabrać pacjenta ze stołu operacyjnego.
Osłaniali plecami przed odłamkami
Podczas ataku w lipcu 2024 roku chirurdzy Ochmatdytu dosłownie osłaniali pacjentów własnymi ciałami. – Nasi chirurdzy praktycznie osłaniali pacjentów plecami przed odłamkami szkła. Dzięki temu w zasadzie nie mieliśmy żadnych ofiar śmiertelnych wśród pacjentów – zaznacza dyrektor medyczny.
Historia jednej z operacji brzmi jak scenariusz filmu akcji, ale to brutalna rzeczywistość. Podczas zmasowanego rosyjskiego ostrzału Kijowa w Ochmatdycie przeprowadzano przeszczep serca. Pacjent z krytycznym urazem głowy zmarł, jego matka zgodziła się na przekazanie organu. Biorca – dziecko – potrzebowało natychmiastowej operacji.
– Dyrektor Centrum Serca, Borys Todurow, podczas alarmu, mijając płonące budynki, osobiście jechał samochodem do nas na pobranie organów, a nasi specjaliści, również w trakcie alarmu, pobierali organy i przeprowadzali przeszczepy naszym biorcom – dzieciom, mimo że wokół słychać było eksplozje – wspomina Czernyszuk.
Jednym z najbardziej aktywnych partnerów Ochmatdytu jest warszawski Instytut „Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka". Współpraca obejmuje staże ukraińskich pracowników, szczególnie w zakresie transplantacji narządów, w tym wątroby.
Po lipcowym ataku dyrektor warszawskiej kliniki, Marek Migdał, natychmiast zareagował. – Dość szybko znalazł w Polsce darczyńców, którzy zakupili sprzęt do hemodializy, całkowicie zniszczony u nas po uderzeniu rakiety. W ciągu pierwszego tygodnia po ataku dostarczył go do naszego szpitala – mówi z wdzięcznością Czernyszuk.
Mimo tragedii, zniszczeń i codziennego zagrożenia, dyrektor medyczny Ochmatdytu wierzy w przyszłość. – Zapłaciliśmy już zbyt wysoką cenę za to, abyśmy mogli być niezależnym państwem i mieli możliwość rozwoju. Będziemy silniejsi i lepsi niż przedtem. Będzie to prawdopodobnie najlepsza odpowiedź dla naszych wrogów, którzy marzą o naszym zniszczeniu – kończy Serhij Czernyszuk.
Ukraińscy lekarze operują, gdy inni uciekają w bezpieczne miejsca. Ratują życie, gdy rakiety niszczą szpitale. To codzienność wojny, o której na Zachodzie często się zapomina.