Alaksandr Łukaszenka nie był i nie jest gwarantem suwerenności Białorusi. Przeciwnie, przez lata wprowadzał ją coraz głębiej w objęcia Rosji. Konflikty Mińska z Moskwą były pozorne, a zwroty Łukaszenki ku Zachodowi oszukańcze. Dziś widać to jak na dłoni. Gdy dyktatorowi w oczy zajrzała utrata władzy, pomocy szuka – rzecz jasna – na Kremlu.
W polskiej przestrzeni publicznej nie brakuje głosów, że władza Alaksandra Łukaszenki jest gwarancją suwerenności Białorusi. Zwolennicy takiego poglądu idą dalej: w tej sytuacji należy bronić Łukaszenki lub przynajmniej Polska powinna zachować neutralność wobec prób obalenia jego reżimu. Bo zamiast niego może przyjść ktoś bardziej prorosyjski lub Moskwa dokona interwencji i de facto aneksji Białorusi. Jedna rzecz, że taki pogląd nie bierze pod uwagę w ogóle tego, czego chcą sami Białorusini. To tak samo, jakby kiedyś, w latach 80. XX w. w RFN czy Francji przekonywano, że „Solidarność” i jej postulaty nie mają znaczenia w obliczu wielkiej geopolityki i walki o granice stref wpływów. Po drugie jednak, taka postawa jest z gruntu fałszywa, bo Łukaszenka wcale nie jest gwarantem niepodległości Białorusi. Niepodległa Białoruś odpowiada mu tylko wtedy, gdy nią rządzi. A tak w ogóle, to przy zachowaniu pozorów suwerenności, Białoruś pod rządami Łukaszenki stoczyła się głęboko w strefę wpływów rosyjskich. Z jednej strony, pod względem bezpieczeństwa (integracja struktur wojskowych armii białoruskiej z rosyjską, jak też wpływy służb specjalnych Rosji w aparacie bezpieczeństwa Białorusi), z drugiej strony, pod względem gospodarczym: bez jawnych czy ukrytych subsydiów rosyjskich gospodarka białoruska już dawno by zbankrutowała.
Łukaszenka po objęciu rządów w 1994 roku od razu przystąpił do zacieśniania więzi Białorusi z Rosją. Dlaczego? Po pierwsze, to człowiek sowiecki, więc Moskwa zawsze była mu bliska. Po drugie, liczył na to, że z fotela prezydenta Białorusi przesiądzie się po zjednoczeniu tego kraju z Rosją na fotel przywódcy zjednoczonego państwa. Warto pamiętać, że w drugiej połowie lat 90. XX w. Łukaszenka był wysoko w rankingach popularności politycznej w Rosji, wyżej niż choćby Borys Jelcyn. Wtedy też wciąż silny był w Rosji elektorat tęskniący za sowieckimi czasami – emanacją tego spokoju i stabilizacji politycznej i socjalnej (na Białorusi oligarchowie nie rozkradali majątku tak jak w Rosji) był właśnie Łukaszenka. Łukaszenka zaczął wprowadzać zmiany w państwie przekształcające je w reżim autorytarny, a jednocześnie zgodził się na uruchomienie procesów integracji z Rosją. Niszcząc w kraju symbolikę narodową, zastępując biało-czerwono-białą flagę i Pogoń sowieckimi symbolami, rugując język i kulturę białoruską, Łukaszenka osłabiał Białoruś i jej suwerenność. Najważniejsza była integracja, a właściwie uzależnianie Białorusi od Rosji, w sferze bezpieczeństwa. Tutaj można mówić o trzech filarach tej integracji. Po pierwsze, ścisłe związki personalne i strukturalne między armiami, a szczególnie służbami specjalnymi obu krajów nie zostały zerwane po upadku ZSRS. Po drugie, kolejne podpisywane umowy między Mińskiem a Moskwą doprowadziły do sytuacji, w której terytorium Białorusi rosyjscy generałowie mogą dziś uznawać za integralną część teatru operacyjnego na kluczowym zachodnim odcinku (vide choćby wspólny system obrony przeciwlotniczej). Po trzecie, Białoruś wstąpiła do bloku militarnego zdominowanego przez Rosję – chodzi o Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (OUBZ), czyli coś w stylu postsowieckiego NATO. Liczne porozumienia dają Rosji możliwość rozmieszczania na Białorusi swoich sił zbrojnych w czasie ćwiczeń i sytuacji kryzysowych.
Sytuacja zmieniła się w 2000 roku, gdy Jelcyna zastąpił Władimir Putin i szybko dał do zrozumienia Łukaszence, że marzenia o Kremlu pozostaną już tylko marzeniami. Wtedy, kierując się nie interesem kraju, ale swoim własnym, Łukaszenka zaczął prowadzić politykę „niezależności”. Skoro okazało się, że przywódcą zjednoczonego państwa nigdy nie będzie, pozostało mu być przywódcą Białorusi. Sytuacja się zmieniła, teraz to Moskwie bardziej zależało na realizacji porozumień o integracji. I okazało się, że wcześniejsza polityka Łukaszenki, zwłaszcza w obszarze gospodarki, będzie się na nim mścić. Bo nie realizując reform postsowieckiej gospodarki, ale stawiając na centralne planowanie i dominację własności państwowej, Łukaszenka zdał się na faktyczne subsydiowanie przez Rosję. Bez specjalnych relacji ekonomicznych z sąsiadem, oznaczających otwarcie rosyjskiego rynku na produkty białoruskie i dostawy tanich węglowodorów, Białoruś już dawno by zbankrutowała. Jednak ceną za te subsydia były kolejne ustępstwa Łukaszenki w postaci powolnego przekazywania aktywów gospodarczych w ręce rosyjskie – sztandarowym przykładem stało się oddanie w gestię Moskwy sektora gazowego Białorusi. Jak celnie opisał to Marek Menkiszak z Ośrodka Studiów Wschodnich, „Łukaszenka nie chciał reformować gospodarki, tworząc z niej swoisty postsowiecki skansen z powodu swojej wiary w wyższość gospodarki planowej ale też w obawie przed społecznym niezadowoleniem i utratą narzędzi politycznej kontroli. W ten sposób stworzony został mechanizm systemowej zależności gospodarczej Białorusi od Rosji”.
To właśnie gospodarcze relacje Mińska z Moskwą znalazły się w tle cyklicznych konfliktów białorusko-rosyjskich. Konfliktów nie wynikających wcale z chęci zachowania przez Łukaszenkę niezależności Białorusi, ale utrzymania subsydiów rosyjskich gwarantujących brak zmian czyli utrzymanie reżimu. Te „wojny” stały się źródłem pojawiających się na Zachodzie opinii, że Łukaszenka jest gwarantem suwerenności Białorusi. Opinie to wzmacniały ruchy Łukaszenki, który przy każdym takim konflikcie z Rosją, oznaczającym na ogół ograniczenia dostaw tanich ropy i gazu na Białoruś, demonstracyjnie szukał alternatywnych źródeł dostaw gdzieś na Zachodzie, na Kaukazie (Azerbejdżan) czy nawet za oceanem (Wenezuela). Białoruś sprowadzała jeden czy dwa transporty „czarnego złota” nie z Rosji, by zaraz potem znów się z Kremlem dogadać. Faktycznie Łukaszenka nigdy na serio nie rozważał zbliżenia z Zachodem i odchodzenia od Rosji. Tylko instrumentalnie grał kontaktami z UE czy USA, by mieć atut w rozmowach z Kremlem. Z czasem tylko się to nasilało, bo Moskwa – powodem są także jej kłopoty gospodarcze – zaczęła dążyć do ograniczania kosztów subsydiowania sąsiada. Sztandarowym dowodem na to, że Łukaszenka nigdy nie zamierzał ograniczać uzależnienia od Rosji, stał się projekt elektrowni atomowej w Ostrowcu. Ma ona pozwolić zmniejszyć zależność od rosyjskiego gazu w produkcji energii dla Białorusi. Tyle że elektrownię zbudowali Rosjanie (Rosatom) za rosyjskie pieniądze (10 mld dolarów kredytu), a energię ma sprzedawać joint venture z udziałem Rosjan.
Wbrew niektórym twierdzeniom, Łukaszenka wcale nie prowadził niezależnej polityki. Sam charakter jego reżimu powodował, że naturalnym sojusznikiem była Rosja, nie UE. Dyktator tak się bał o swoją władzę, że nie chciał słyszeć o jakichkolwiek reformach, których oczekiwały międzynarodowe instytucje finansowe w zamian za kredyty. Łukaszenka zwalcza od ćwierć wieku tradycję Wielkiego Księstwa Litewskiego i podmiotowości Białorusinów w Rzeczpospolitej, jednocześnie lansując tradycję sowiecką i kult Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Jednocześnie przez ostatnie dwie dekady stosował taktykę prostą jak cep. Straszył Rosję zbliżeniem z Zachodem, a Zachód wpuszczeniem rosyjskich wojsk na dużą skalę na Białoruś. Teraz jednak się to zmieniło. Łukaszenka nie może już dłużej lawirować i oszukiwać. Postawił jednoznacznie na Rosję – gdy tylko zajrzała mu w oczy utrata władzy. Czy Kreml przyjdzie satrapie na pomoc? Bezpośrednia wojskowa interwencja jest mało prawdopodobna. Wywołałaby ostrą reakcję Zachodu, ale też zwróciła przeciwko Moskwie Białorusinów, którzy teraz w większości są pozytywnie nastawienie do Rosji. Bardziej realna jest pomoc nieformalna, ukryta, na przykład doradcy z FSB, SWR czy GRU, którzy doradzą Łukaszence, jak zwalczać protesty. Należy jednak podkreślić najważniejszą rzecz: Rosji zależeć na Łukaszence może tylko jako na gwarancie zachowania rosyjskich wpływów na Białorusi. Nic więcej. Gdyby była możliwość wymiany Łukaszenki na kogoś innego, ale który by gwarantował status quo w sensie wpływów Rosji, Moskwa nie wahałaby się dokonać takiej zmiany. Dotychczasowe wsparcie Łukaszenki świadczyć może o tym, że Kreml nie widzi na razie takiej alternatywy dla niego, która by zabezpieczała rosyjskie wpływy na Białorusi. Jeśli takiej opcji nie będzie, Moskwa poprze Łukaszenkę nawet w siłowej pacyfikacji protestów. Ale najprawdopodobniej już Rosjanie pracują nad wariantem awaryjnym. I z pewnością wpisują się w to intensywne telefoniczne konsultacje Putina z zachodnimi liderami (Michel, Macron, Merkel). Jaki scenariusz Kreml może teraz starać się wprowadzić na Białorusi? Siłowe rozwiązania nie są korzystne. Będzie przymuszanie Łukaszenki do rokowań z opozycją. Taki białoruski okrągły stół to może być dla Rosji szansa, by zachować i utrwalić wpływy na Białorusi – zbudowane przez lata dzięki polityce Łukaszenki.