Wielki teoretyk rewolucji, niejaki Lenin, tak określał prowadzącą do niej „sytuację rewolucyjną” w 1913 r.: „Do wybuchu rewolucji nie wystarczy, by doły nie chciały żyć jak dotychczas. Niezbędne jest jeszcze i to, by góra nie mogła już gospodarzyć i rządzić jak dotychczas”, a po zdobyciu władzy przez bolszewików doprecyzował w roku 1920: „Dopiero wówczas, gdy doły nie chcą już starego, a góra nie potrafi wedle starych reguł, rewolucja może zwyciężyć”.
No a kontrrewolucje? Mają na ogół tę wadę, że następują post factum, usiłując odwrócić już dokonane przez rewolucjonistów fatalne zmiany, co najczęściej nie udaje się do końca, a może w ogóle nie jest możliwe.
Skutek pojednania z rewolucjonistą
W PRL pokazywano znakomite filmy Carlosa Saury, który tworząc w „faszystowskim reżimie” gen. Franco swoje dzieła ostro ów reżim krytykujące, wbrew sobie dowodził, że zwycięska w wojnie domowej prawica pragnie pojednania z dawnymi wrogami. Tymczasem gdy po śmierci „krwawego dyktatora” dyscyplina umysłowa ludu hiszpańskiego ponownie się rozluźniła, co po paru dekadach doprowadziło do przejęcia władzy przez neokomunę, z nekropolii mającej w intencji Franco symbolizować owo pojednanie wrogów komuchy wywaliły zwłoki samego generała.
Wskazuje to jasno, że żadnego pojednania z rewolucjonistami być nie może, bo zawsze trzymają za pazuchą rdzawy od dawniej przelanej krwi majcher, który w sprzyjającej chwili wbiją ci w plecy. A Hiszpanii warto się w tym kontekście przyglądać uważniej jako materiałowi poglądowemu, szczególnie dla Polski pożytecznemu ze względu na pewne podobieństwa. Oba kraje były niegdyś w całej Europie postrzegane jako wyjątkowo oddane wierze chrześcijańskiej, wszak królowie hiszpańscy uznawani byli za „arcykatolickich”, a i w Rzeczypospolitej nie brakowało monarchów uznanych za świętych, jednakże w toku dziejów dotknęła ich i nas laicyzacja, w Hiszpanii realizowana przez zwycięskich komunistów z zaiste rewolucyjnym rozmachem.
Gdy jednak wydawało się, że przez długoletnie rządy rozpasanego lewactwa królestwo – tak, tak, Hiszpania nadal formalnie jest monarchią! – jest już niemal całkowicie spacyfikowane i wyleczone z „dziecięcej choroby” nieufności wobec wszelkich najbardziej zwariowanych postępów postępu, naraz na ulice wyległy dosłownie miliony ludzi wzburzonych postępowaniem kolejnego komuszego rządu.
Cóż ich zmotywowało? Bardzo niemodne i – zdawałoby się – już wykarczowane poczucie patriotyzmu. Otóż ów nowy rząd, by powstać i uzyskać większość w parlamencie, zdecydował się sprzymierzyć z katalońskimi separatystami, udzielając siedzącym w więzieniach amnestii i ogłaszając uznanie ich postulatów, co oznacza po prostu, że godzą się na rozpad państwa! Absurdalna i sprzeczna z logiką państwowości decyzja spowodowała, że większość Hiszpanów nagle dostrzegła śmiertelne dla kraju niebezpieczeństwo, jakim zawsze są rządy lewactwa.
Na ulice wyległy takie tłumy, że nie sposób uznać ich wyłącznie za zwolenników partii prawicowych, zwłaszcza że jedynie zasługujący na tę nazwę Vox dopiero nabiera wiatru w żagle. Nie, to po prostu obywatele, którzy nie zgadzają się, by rządzący własnymi rękami demontowali własne państwo, pozwalając, by jego wielki region – tu Katalonia, a u nas np. Śląsk – z takich czy innych powodów przestał być częścią państwa.
Czym się ta awantura skończy, nie wiadomo, bo przy tej okazji upowszechniający się bunt obywatelski może dotyczyć i innych bolesnych dla kraju, a od lat nierozwiązywanych, lecz zamiatanych pod dywan problemów, takich jak katastrofalna sytuacja z zalewającymi Hiszpanię afrykańskimi migrantami. Dotychczasowe lewackie rządy nie tylko nie wstrzymywały ich fali, lecz także w ideowym obłędzie chętnie ich przyjmowały, rzecz jasna kosztem rdzennej ludności.
Świadomość rewolucyjna – jak nas uczy historia choćby tzw. Wielkiej Rewolucji Francuskiej – narasta w trakcie działań. Zaczyna się od niezadowolenia niedopieszczonego przez monarchię mieszczaństwa, a kończy nie tylko obcinaniem głów koronowanych i szlacheckich, lecz także wyszukiwaniem pod nóż gilotyny zarówno obrońców starego reżimu, jak i mniej gorliwych towarzyszy.
Mając w pamięci, co się w Hiszpanii działo w drugiej połowie lat 30. XX w., możemy się zastanawiać, czy nie rodzi się właśnie na naszych oczach kolejna kontrrewolucja, która po niemal stu latach ponownie w ostatniej chwili uratuje kraj od rozpadu i upadku spowodowanego przez czerwoną zarazę. Warto przypomnieć, że w ówczesnej wojnie domowej właśnie Katalończycy odznaczali się wybitną rewolucyjną gorliwością, co się wyrażało m.in. masowym rozstrzeliwaniem księży, zakonnic i wiernych katolickich, a nawet tak symbolicznymi działaniami, jak widoczne na zdjęciu rozstrzelanie... samego Chrystusa, w postaci przedstawiającej go rzeźby.
Jak mawiano niegdyś w Związku Sowieckim: „Mówimy: partia, a myślimy: Lenin”, piszę więc: Hiszpania, a myślę: Polska. Cała ta historia jest bowiem nader pouczająca dla nas w sytuacji, gdy i u nas formuje się „rząd za wszelką cenę”, włączający w swoje szeregi najbardziej skrajne partyjki o obłędnych i szkodliwych dla kraju poglądach. Czy trzeba przypominać hołubienie przez PO naszych „Katalończyków”, czyli separatystów najwyraźniej pragnących oderwania od Polski Śląska?
Miejmy nadzieję, że bezczelne łamanie konstytucji w Hiszpanii zostanie przez jej obywateli ukrócone dzięki masowym pokojowym protestom, choć widząc determinację rwących się do władzy przegranych w istocie w wyniku demokratycznych wyborów lewaków, nie możemy wykluczyć także prawdziwej wojny domowej.
Obserwujmy z uwagą także postawę Unii Europejskiej pragnącej utrwalenia takiego typu jak w Hiszpanii lewactwa na całym kontynencie. Zwłaszcza że właśnie przegłosowuje się w UE pozbawienie państw członkowskich państwowości właśnie. Nie chcę być Kasandrą, ale widzę zalążki oporu społecznego nie tylko na ulicach miast hiszpańskich. Kiedy góra nie może trwać w swoim uprzywilejowanym stanie, może się to skończyć powszechnym buntem wobec jej samozwańczych w istocie rządów.
Z iskry można rozniecić ogień – oby nie była to pożoga rewolucji, ale raczej prometejski płomień wolności nie tylko na Półwyspie Iberyjskim, lecz także w całej niszczonej na naszych oczach Europie.