10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Kulisy gry o polskie bezpieczeństwo. Wnioski z wizyty polskiego prezydenta i premiera w Białym Domu

Choć część europejskich polityków, z Donaldem Tuskiem na czele, lubi ostatnio podkreślać, że konfrontacja z Rosją może się zbliżać wielkimi krokami, Joe Biden zaprosił do Białego Domu najwyższe polskie władze nie po to, by powiedzieć im „kopcie okopy”. Mimo ideologicznej bliskości obozu rządzącego w Polsce i administracji Bidena, okazję tej wizyty dużo lepiej wykorzystał prezydent Duda - pisze "Gazeta Polska".

Andrzej Duda, Joe Biden i Donald Tusk
Andrzej Duda, Joe Biden i Donald Tusk
Jakub Szymczuk - KPRP

Propozycja zwiększenia nakładów na obronność do 3 proc., spotkania z przedstawicielami amerykańskiego przemysłu, prezentowanie polskiego punktu widzenia w kluczowych amerykańskich mediach i ponadpartyjne rozmowy w Kongresie – prezydent Andrzej Duda miał na swoją wizytę jasny plan i w dużej części udało mu się go zrealizować. – Prezydent Duda był gwiazdą tego show – ocenia w rozmowie z „Gazetą Polską” Peter Doran, analityk przez wiele lat pracujący w Polsce, na czele Center for European Policy Analysis (CEPA), a obecnie adiunkt w Foundation for Defense of Democracies. 

Po co była ta wizyta?

Od momentu ogłoszenia wspólnej wizyty polskiego prezydenta i premiera w Białym Domu, w formule, która nie miała miejsca, przynajmniej od czasu wspólnego uczestnictwa prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Buzka w waszyngtońskich ceremoniach rozszerzania NATO 25 lat temu, w Polsce rozgorzała dyskusja: dlaczego Joe Biden zdecydował się na taki manewr? Jedna z popularnych hipotez brzmiała: prezydent USA chce ostrzec Polskę przed nadchodzącą, być może w krótkiej perspektywie, agresją Rosji, podobnie jak amerykańscy urzędnicy, na przykład wiceprezydent Kamala Harris w kuluarowej rozmowie z Wołodymyrem Zełenskim podczas forum w Monachium, ostrzegali Ukrainę przed 24 lutego 2022 roku. Jak jednak stwierdzają rozmówcy „Gazety Polskiej”, w tym osoby, które znają przebieg rozmów w Białym Domu, ten temat nie został poruszony. Prezydent USA nie podzielił się jakimiś danymi wywiadowczymi, które wskazywałyby, że niebezpieczeństwo może być tuż za progiem. Jak podkreśla Peter Doran, ten temat nie był też poruszany w briefingach dostępnych amerykańskim analitykom. – Dzielenie się danymi wywiadowczymi pomiędzy Polską a USA dzieje się na bieżąco – zwraca uwagę Doran. – Gdybyśmy mieli do czynienia z bezpośrednim zagrożeniem, najbardziej efektywnym sposobem podzielenia się takimi informacjami byłaby wymiana na poziomie wywiadów obydwu państw – dodaje. 

Dla strony amerykańskiej taka formuła wizyty miała przede wszystkim wymiar polityczny i jej głównym kontekstem jest rozpoczynająca się już kampania prezydencka. Nie jest wielką tajemnicą, że autorem pomysłu był ambasador Mark Brzeziński, który, szczególnie w ostatnich miesiącach, zbliżył się do przedstawicieli rządzącej w Polsce koalicji. Sondaże pokazują, że w kilku kluczowych stanach prezydent Biden musi odrabiać straty do Donalda Trumpa, a w kilku z nich, przede wszystkim w Michigan i Pensylwanii, bardzo ważną rolę mogą odegrać głosy Amerykanów polskiego pochodzenia.

Polonia to jednak elektorat podzielony. Gdyby Biden zaprosił na przykład tylko premiera Tuska, to pożegnałby się na dobre z bardziej konserwatywną częścią tego elektoratu. 

Biden będzie chciał przekonać tych naszych rodaków, którzy w normalnych warunkach skłanialiby się w stronę głosu na Donalda Trumpa, że obecna sytuacja nie jest normalna – myśląc o losie ojczyzny, powinni zagłosować na obecnego prezydenta, bo tylko on w 100 proc. daje „żelazną gwarancję” artykułu 5. W swoim orędziu o stanie Unii prezydent stwierdził, że „historia patrzy” na Kongres, który nie przegłosował wsparcia dla Ukrainy „tak jak patrzyła 6 stycznia”. Połączenie w jeden wątek powstrzymania Trumpa i powstrzymania Putina będzie narracją towarzyszącą tej kampanii i tę narrację podjął też Donald Tusk. Polski premier podczas jednej z konferencji powiedział, że „walka z autorytaryzmem może toczyć się na wielu frontach”. Już w Białym Domu, w części otwartej dla mediów, próbował zasygnalizować prezydentowi Bidenowi, że jego postrzeganie historii jest podobne. „Chciałbym, by wiedział Pan, że Pana kampania cztery lata temu stanowiła inspirację dla mnie i tak wielu Polaków. Byliśmy zachęceni Pana walką i Pana zwycięstwem. To było bardzo znaczące, nie tylko dla Stanów Zjednoczonych” – powiedział polski premier. 

Tusk w narożniku

Jednak pomimo tych zapewnień o wspólnocie duchowej i ideologicznej, pomimo starań ambasadora Brzezińskiego, Donald Tusk nie pozostawił po sobie mocnego wrażenia w Waszyngtonie i można było odnieść wrażenie, że nie czuje się tam tak swobodnie jak na korytarzach instytucji europejskich. Kilku rozmówców „Gazety Polskiej” podkreślało, iż po drugiej stronie oceanu zwrócono uwagę, że prezydent Duda odbywał szereg spotkań podczas swej wizyty, a podróż premiera Tuska miała tylko jeden, co prawda ten najważniejszy, przystanek. 

Ataki Tuska na republikańskich senatorów, które, jak podkreślają nasi rozmówcy, zostały dobrze zapamiętane i pojawiały się w rozmowach podczas tej wizyty, zamknęły mu drogę do spotkań w Kongresie. Jeśli do tego dołożyć dziwne zachowania ministra Sikorskiego, gesty samego Tuska w stronę Donalda Trumpa i krytykę Spikera Izby Mike’a Johnsona, wygłoszoną już na amerykańskiej ziemi, to polski premier nie miał zbyt szerokiego pola manewru podczas tej wizyty. Dla niego i jego obozu politycznego jedyną szansą na zachowanie poprawnych stosunków z USA jest zwycięstwo Joego Bidena w wyborach. Ponieważ jednak Joe Biden zdaje sobie z tego faktu sprawę, wiedząc, że Tusk jest do niego przyczepiony na dobre i na złe, to tym samym nie był zmuszony do wykonania jakichkolwiek gestów, które mogłyby wzmocnić pozycję polskiego premiera. 

Oczywiście nie należy przeceniać skali dystansu do obecnej koalicji rządzącej w Waszyngtonie, szczególnie po jego demokratycznej stronie, gdzie ma ona też swoich rzeczników, choćby w postaci ambasadora Brzezińskiego. Peter Doran, zapytany przez nas, czy zaufanie do Tuska w Waszyngtonie jest ograniczone w związku z jego przeszłością, odpowiedział: – Jest jasne, że Tusk chce swoją politykę oprzeć na zbliżeniu do Paryża i Berlina, ale jednocześnie nie jest to tak samo postrzegane w USA jak jest postrzegane w Polsce. Niestety.

Zwycięstwo prezydenta

Nawet jeśli Tusk posiada pewien kredyt zaufania po lewej stronie amerykańskiej sceny politycznej, to należy jednak zwrócić uwagę, że to prezydent Duda był w stanie trafić do Amerykanów ponad podziałami. Jeśli zwolennicy obecnej koalicji rządzącej liczyli na to, że wizyta pokaże Tuska jako wytrawnego gracza, a prezydenta jako ceremonialnego „strażnika żyrandola”, który w dodatku zbliża się do końca urzędowania, to musieli odczuć ogromny zawód. – Prezydent Duda opublikował bardzo dobry tekst w „Washington Post” [zdecydowanie sprzyjający Partii Demokratycznej – przyp. red.], który zwrócił uwagę wielu osób w Waszyngtonie – mówi "GP" Peter Doran. – Poza tym przybył do Waszyngtonu z konkretną propozycją: podnieśmy wymagania wydatków dla członków NATO do 3 proc. PKB. To jest ten rodzaj odważnego przywództwa, które reprezentuje Polska w ostatnich latach, a ja powiem: potrzebujemy tego więcej – dodaje analityk. 

Wiele wskazuje na to, że słowa Donalda Tuska o tym, iż propozycja podwyżki do 3 proc. „została przyjęta chłodno”, w mniejszym stopniu oddają atmosferę w Waszyngtonie, a bardziej mogły być próbą uspokojenia tych europejskich przyjaciół, którzy mają problem, by osiągnąć dotychczasowy próg wydatków. Prezydent Duda postawił na mocne karty – polskie wydatki na zbrojenia, które są w końcu korzystne dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego. Te argumenty, w przeciwieństwie do słów o „obronie demokracji”, mogą trafić do obydwu stron amerykańskiego podziału politycznego. W przededniu wizyty dziennik „Wall Street Journal” zaprezentował model stosowany przez Polskę „jako sposób dla krajów, które obawiają się prezydentury Donalda Trumpa. Polska może być swego rodzaju przykładem”. Dziennik cytuje szereg wypowiedzi prezydenta Dudy, który zdaniem redakcji zrozumiał, że najlepszym sposobem na to, by USA były zainteresowane bezpieczeństwem Polski, jest danie im do zrozumienia, że leży to też w ich ekonomicznym interesie. 

Choć w Polsce trochę przyzwyczailiśmy się do obiegowej opinii, że na scenie międzynarodowej to prawica otoczona jest kordonem sanitarnym, a druga strona ma wielu przyjaciół, to ta wizyta pokazała, że – przynajmniej w relacjach transatlantyckich – może być zupełnie odwrotnie. To Donald Tusk jest skazany na jednego kandydata i będzie wiązał bezpieczeństwo Polski z jego zwycięstwem. W czasie wojny na Ukrainie prawica udowodniła  z kolei, że jest w stanie blisko współpracować z administracją demokratów, a jak pokazały spotkania z kongresmenami republikańskimi prezydenta Dudy, mamy też argumenty mogące trafić do tych, którzy momentami dryfują w stronę izolacjonizmu. Najmądrzejszym zachowaniem prezydenta było niestawianie jednoznacznie na Donalda Trumpa. Wobec tego wyścigu polskie władze powinny przede wszystkim zadawać sobie pytanie: czego potrzebują od nas obydwaj kandydaci i co możemy dzięki temu uzyskać dla siebie, a nie zapisywać się do któregokolwiek obozu i tylko trzymać kciuki.

 



Źródło: Gazeta Polska

Maciej Kożuszek