Europejski establishment śni o samodzielności od Stanów Zjednoczonych, marzy o własnej armii i mocarstwowej pozycji zdolnej rzucić wyzwanie Chinom, Indiom i reszcie świata. Na co chorują elity Starego Kontynentu, że nie potrafią normalnie współpracować z Waszyngtonem? - pyta w "Gazecie Polskiej" Jakub Maciejewski.
Dwa największe mocarstwa Unii – Francja i Niemcy – aż kipią od antyamerykanizmu. Przywódcy z Paryża i Berlina, nawet jeśli ostatnio lekko zgięli karki przed potęgą Trumpa, w każdej możliwej sytuacji demonstrują swoją domniemaną wielkość i niezależność. Podczas lutowej wizyty Emmanuela Macrona w Białym Domu Francuzowi zdarzyło się przerwać Trumpowi wypowiedź, poprawiać go w sprawie wsparcia dla Ukrainy, roztaczając wizję silnej Europy, a nawet próbował uciszyć prezydenta USA niestosownym położeniem mu swojej ręki na jego dłoni. A przecież to i tak nic wobec parysko-berlińskich planów budowania własnej, niezależnej od NATO, ale przede wszystkim – od USA – armii. Niemcy nie pozostają w tyle za potępianiem największego sojusznika – członek Bundestagu Konstantin von Notz proponuje stworzenie europejskiej sieci wywiadowczej, byle nie polegać na CIA czy na innych informacjach zza Atlantyku. Mocne słowa jak na polityka kraju tak bardzo zinfiltrowanego przez Rosję. Za Niemcami idą politycy Platformy Obywatelskiej i nie chodzi o ostatnią sprzeczkę Radosława Sikorskiego z Elonem Muskiem, bo polski minister opływał w pewność siebie za opłacanie przez Polskę starlinków dla Ukrainy, które to starlinki są przecież w 100 proc. tworem amerykańskim i dzięki Muskowi wspierają obrońców napadniętego przez Rosję kraju. Ale do niedawna – gdy wybory w USA nie były jeszcze rozstrzygnięte – politycy partii rządzącej wznosili dziękczynnie ręce ku niebu, przyjmując w ciemno niemiecki projekt „żelaznej kopuły” w miejsce amerykańskiej obrony przeciwrakietowej. Choć pomysł nie istnieje nawet na papierze, w stacji TVN24 Paweł Kowal zapewniał swego czasu, że Polska powinna się zaangażować w to przedsięwzięcie. Zatem budowana od 4 dekad amerykańska tarcza polityków europejskich nie przekonuje, ale półgębkiem sformułowana odległa idea niemiecka wywołuje poklask – skąd te wielopoziomowe uprzedzenia elit starego kontynentu do nowego świata?
Sprawa jest o tyle poważna, że nie tylko mainstream europejski jest antyamerykański, ale też inne opcje demonizują USA wręcz w komunistycznym stylu. Lider francuskich marksistów, Jean-Luc Mélenchon, wzywa do opuszczenia NATO, a przywódczyni Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen potrafi stanąć w obronie Rosji właśnie przed Waszyngtonem. „Szczerze mówiąc wiele rzeczy niestosownych powiedziano o Rosji, bo przez lata na polecenie USA była ona demonizowana” – mówiła polityk w wywiadzie dla „Der Spiegel”. Jej koncepcja polityki zagranicznej nie znalazłaby szczególnego sprzeciwu u rosyjskiego ideologa eurazjatyzmu Aleksandra Dugina: „Amerykanie próbują rozszerzyć swoje wpływy na świecie, szczególnie w Europie. Bronią własnych interesów, nie naszych. Jestem zwolennikiem wielobiegunowego świata, w którym Francja po raz kolejny zajmuje swoją pozycję przywódcy państw niezaangażowanych”. Tutaj Le Pen dotknęła sprawy ważniejszej niż lewicowość i prawicowość europejska – zdradziła klucz do antyamerykańskich resentymentów w Europie.
– USA zlikwidowały kolonialne imperium francuskie, zwłaszcza po kryzysie sueskim w 1956 roku – mówi „Gazecie Polskiej” Daniel Foubert, geoekonomista.
– Anglicy chcieli interweniować w Egipcie, a Stany powiedziały „nie” i nacisnęły na Paryż, by otworzył rynki właściwie wbrew swoim interesom.
Ekspert opowiada o sieci wpływów francuskich w Afryce, na przykład w Gabonie ws. ropy. – Francuzi są źli na Amerykę konkretnie z takich powodów, że musieli poświęcić źródła swoich surowców pod presją Waszyngtonu – wyjaśnia. O ile zatem USA przynosił Polsce wolność i rozwój gospodarczy, o tyle mocarstwowość imperiów europejskich została przez Biały Dom skutecznie zredukowana. A co z ratunkiem ze strony USA dla Francji w czasie I i II wojny światowej? – Ta pomoc była upokarzająca dla wierzących w swoją wielkość Francuzów – ocenia Foubert. Nawet postępowy Macron, który przecież nie nawiązuje do kolonialnej tradycji swojego kraju, marzy o potędze mocarstwowej – może już nie w koloniach, ale chociaż w Europie. – Prezydent może się nie przyznawać do swoich resentymentów, ale tutaj jest on typowym Francuzem – dodaje Foubert.
Przypadek niemieckiego antyamerykanizmu jest nieco podobny, o czym „Gazecie Polskiej” opowiada profesor Zdzisław Krasnodębski. – W Niemczech powojennych dominowało i nadal dominuje uznanie dla pacyfizmu opartego na z pozoru racjonalnych przesłankach, gdy tymczasem amerykański interwencjonizm i pilnowanie ładu międzynarodowego z tą wizją się kłóci – mówi. W pewnym więc sensie mamy do czynienia z immanentnymi różnicami między USA i Niemcami. – Ameryka jest bardziej indywidualistyczna, wolnościowa, republikańska, gdy zaś Niemcy stawiają na narodową wspólnotowość opartą na twardym i biurokratycznym państwie – kontynuuje profesor. Drugi czynnik niemieckiego antyamerykanizmu – jak w wypadku francuskim – również opiera się o historię. – Ameryka była okupantem zachodnich Niemiec od końca II wojny światowej – mówi profesor. USA były zwycięzcą, do którego trzeba było się przystosować, a to wywoływało niechęć wśród niemieckich elit. – Nurt proamerykański w Niemczech był zawsze słaby, marginalizowany. Tymczasem większość establishmentu naszego zachodniego sąsiada ma pewien kompleks kulturalno-intelektualny, patrząc na Amerykę, która dyktuje światu swój język, kulturę i politykę – dodaje. Zatem i tutaj pamięć o niemieckim imperium odgrywa rolę w zazdrości wobec supermocarstwa. Co ciekawe, prof. Krasnodębski podkreśla, że podobny kompleks nie występuje wobec Rosji, która również przecież okupowała znaczną część Niemiec i dyktowała Berlinowi (wschodniemu) swoje warunki. – Komuniści w Rosji kojarzyli się Niemcom jednak z postępem, a marksizm – mający przecież niemieckie korzenie – budził nadzieje nawet w sowieckim wydaniu. No i Niemcy mieli poczucie winy, że jednak ich kraj napadł na Związek Sowiecki i doprowadził do cierpienia miliony ludzi – konstatuje uczony.
Emocje, pamięć historyczna i rozbieżność w koncepcji stosunków międzynarodowych to niejedyne korzenie antyamerykanizmu. Lewica, która zdominowała Europę, nienawidzi Stanów z samego założenia. Brytyjski filozof Roger Scruton pisał w „Pożytkach z pesymizmu”, że lewicę po prostu rozwściecza fakt, iż Ameryka oparta na dokładnie odwrotnych wartościach – kapitalizmie, indywidualizmie i chrześcijaństwie – odnosi wielkie sukcesy, udowadniając postępowcom, jak bardzo się mylą. Zdaniem Scrutona ta nienawiść do Nowego Świata jest tak duża, że stała się fundamentem sojuszu z islamem i nielegalną imigracją – z racji wspólnego „wroga”. „Frustracje transferowane na Amerykę tworzą egzotyczne sojusze, które byłyby komiczne, gdyby nie były tak ewidentnie destrukcyjne” – czytamy w pracy filozofa z 2010 roku. Zdaniem Scrutona „natura antyamerykanizmu (...) to egzystencjalna antypatia, której nie mogą uleczyć żadne reformy, ponieważ nie stanowi ona racjonalnej reakcji na swój przedmiot”. W innej swojej książce – „Intelektualiści nowej lewicy” – Scruton wylicza nienawidzących Amerykę filozofów, którzy przecież dziś są bohaterami uniwersytetów i mainstreamowej debaty publicznej, na przykład Sartre, Derrida, Foucalt, Habermas. Jak Europa ma docenić Amerykę, ucząc się od marksistów dyszących nienawiścią do świata zachodniego?
Choć i prawica ma wiele na sumieniu, zwłaszcza ta nacjonalistyczna czy – jeszcze dalej – monarchistyczna. Tych również drażni kapitalizm czy indywidualizm, bo ich wizja ładu społecznego jest właśnie mniej dynamiczna, a w wolności amerykańskiej widzą też potencjał społecznego zepsucia. To dlatego z wyższością na Amerykanów patrzą nacjonaliści wszystkich krajów zachodniej Europy.
Oczywiście jest jeszcze jeden powód kwitnącego antyamerykanizmu w Europie. Nieprzypadkowo bowiem KGB nazywało USA w swoich dokumentach „głównym przeciwnikiem”, także po rozpadzie ZSRS prowadząc swoją agenturę w zachodnich stolicach tak, by stopniowo zohydzała światowe supermocarstwo. Wśród wydawców, dziennikarzy, europarlamentarzystów i w wielkim biznesie niejeden decydent otarł się o „smutnego pana” z Rosji, który wraz z dobrymi radami na temat Ameryki dzielił się i materialnymi zasobami.
Jak Putin przekształcił Rosję w agresywne imperium? #MarkGaleotti, ekspert ds. bezpieczeństwa przeprowadza czytelnika przez najważniejsze konflikty ostatnich dekad – od Czeczenii po Ukrainę. #WojnyPutina teraz aż 25% TANIEJ!
— Sklep Gazety Polskiej (@SklepGP) March 21, 2025
🛍 Zamów na 👉 https://t.co/yRYIaD6ePe pic.twitter.com/ejnixpjFOs