Nie jest tak, że skala dostaw z Niemiec czy z Francji jest tak duża, że jeśli Ukraińcy nie posłuchają „światłych rad” Francuzów i Niemców to nie będą mieli jak, ani czym się bronić. Niemcy i Francja mogą składać deklaracje, jednak ich podstawowym skutkiem jest obniżanie prestiżu tych państw, a nie zdolności obronnych Ukrainy - mówi portalowi niezalezna.pl Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski.
Aleksander Mimier, Niezalezna.pl: Prezydent Emmanuel Macron mówi o gwarancji bezpieczeństwa dla Rosji. Kanclerz Olaf Scholz nawołuje z kolei do powrotu do przedwojennego ładu pokojowego z Rosją. To są ich wnioski po 10 miesiącach ponownej agresji Rosji na Ukrainę?
Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, ekspert ds. międzynarodowych: Tego na szczęście jeszcze nie wiadomo. Głównym rozgrywającym dalej są Stany Zjednoczone. Gdyby takie głosy padły z Waszyngtonu, powinniśmy się zacząć poważnie obawiać. Jak wiemy, Niemcy i Francuzi od początku grali taką właśnie rolę. Dla mnie nie ma tu nic zaskakującego.
Niepokojące jest zaś, że już w tym momencie uznali za stosowne przyjąć taką retorykę. Zacznie się przekonywanie, że taka jest linia europejska. Mając wpływ na to, co dzieje się w Unii, będą taką narrację forsować.
Na szczęście jednak nie mają szczególnych zasobów w grze. Nie jest tak, że skala dostaw z Niemiec czy z Francji jest tak duża, że jeśli Ukraińcy nie posłuchają „światłych rad” Francuzów i Niemców to nie będą mieli jak, ani czym się bronić. Niemcy i Francja mogą składać deklaracje, jednak ich podstawowym skutkiem jest obniżanie prestiżu tych państw, a nie zdolności obronnych Ukrainy. Będą nieskuteczni w swoim działaniu.
Jak prezydent Francji mógł dojść do wniosku, że to Rosja, a nie Ukraina, potrzebuje gwarancji bezpieczeństwa?
Wyjdźmy od tego, jak swoje interesy postrzegają Francuzi. Chcieliby zwiększenia roli Europy (Francji), czyli zredukowania roli Stanów Zjednoczonych. W tej grze Rosja jest partnerem, a nie zagrożeniem. Stosownie do tego będą działać. Muszą więc wymyślić taki przekaz propagandowy, aby w pożądanym przez siebie kierunku posunąć sytuację międzynarodową.
Jaki to przekaz?
Od dawna znamy starą rosyjską legendę. Brzmi to mniej więcej tak:
„Rosja, która przeżyła dwa traumatyczne najazdy z Zachodu – jeden napoleoński, drugi hitlerowski – z uwagi na swoją obolałą pamięć historyczną obawia się, że znów będzie najechana. NATO postrzegany jest jako blok wojskowy. Na kanwie końca zimnej wojny Rosja sama się rozbroiła. W związku z tym powinna być stosownie nagrodzona, bo przecież zrezygnowała z imperium. Rozszerzenie NATO w latach 90. stworzyło poczucie zagrożenia w Rosji. A że Kijów jest dla Rosji czymś szczególnym, nie dziwmy się Rosjanom podejmującym próbę zbudowania sobie sfery buforowej. Przecież Rosja się tylko broni!”.
Z tej imperialnej legendy wynika teza, że Rosja będzie normalnym współpartnerem gry międzynarodowej, jeśli zapewnimy jej poczucie bezpieczeństwa. Niestety część opinii publicznej we Francji taką tezę kupuje.
Słowami prezydenta Macrona i kanclerza Scholza pan profesor zaniepokojony nie jest. Obaw nie budzi jednak scenariusz, w którym proputinowską retorykę zaczyna przyjmować więcej państw Wspólnoty?
Mam nadzieję, że jest nas dostatecznie dużo. Warto tu zaznaczyć, że Niemcy i Francja forsują reformę Unii Europejskiej, polegającą na zmianie systemu decyzyjnego w łonie Unii w zakresie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa na system większościowy. Wówczas siła głosu zależałaby od wielkości demograficznej państwa. Dawałoby to im potężną przewagę – Francuzów i Niemców jest ok. 150 milionów. Tego systemu na szczęście nie ma. I choćby z tego powodu, o którym dziś rozmawiamy, nigdy go nie będzie. Wszyscy zdają sobie sprawę, jakie byłyby konsekwencje – tragiczne dla Europy Środkowej.
Przypuszczam, że temu tandemowi uda się przekonać mniejsze państwa, jak na przykład Belgię, Grecję czy Cypr – kraje związane biznesowo z Rosją. Po drugiej stronie widzę Polskę, państwa bałtyckie, Skandynawię, być może Hiszpanię (z racji rosyjskiego zaangażowania kataloński separatyzm) – to rdzeń, który dalej będzie prowadził twardą politykę wobec Kremla. Przy wsparciu Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, jest to grupa dostatecznie silna, by wszelkie szaleństwa zablokować. Przestrzegam jednak, że dysponowanie siłą blokującą nie oznacza dysponowania większością forsującą.
Za kilka dni odbędzie się Rada Europejska. Będą zabiegi, by w konkluzjach szczytu puścić oczko do Kremla?
Mam nadzieję, że nie. Wiodące państwa pewnie sygnał miękkości chciałyby wysłać. Nie sądzę jednak, że te państwa mają moc forsującą. Wydaje mi się, że to nie nastąpi, ale próba na pewno tak.
Nie ma dziś ryzyka, że silna potrzeba zapewnienia Rosji „gwarancji bezpieczeństwa” złoży na ołtarzu członkostwo Szwecji i Finlandii w NATO?
Nie sądzę. To państwa starego Zachodu. Niemcom czy Francuzom byłoby bardzo niezręcznie odmówić Szwecji i Finlandii członkostwa w NATO. Nie bardzo byłoby to jak usprawiedliwić. Co powiedzą? Że to młode demokracje?
A muszą to robić własnymi rękami? Jest Turcja, która konsekwentnie rozszerzeniu Sojuszu się sprzeciwia i zdania może nie zmienić.
To akurat możliwe. Jeśli chodzi o samą Turcję myślę jednak, że wezmą cenę polityczną, jaką sobie zażyczą za przyjęcie Szwecji i Finlandii do NATO. Węgrzy też nie wykonają takiej pracy. Nie widzę drogi politycznej, która tego rodzaju usługę Niemcom czy Francuzom by zapewniła. Jestem w tej sprawie optymistą.