Przed wojną miasto Trościaniec na Ukrainie znane było głównie przez lokalną fabrykę czekolady. Ale wszystko zmieniło się 24 lutego, kiedy to wojska rosyjskie wkroczyły na teren miasta. Rosjanie opuścili Trościaniec dopiero 26 marca, po zaciekłych walkach z Siłami Zbrojnymi Ukrainy.
Jurij Bova od 17 lat jest merem miasta. Teraz oprowadza po wyzwolonym mieście dziennikarzy z Europy, którzy przyjeżdżają dokumentować rosyjskie zbrodnie. Samochód zastępuje teraz biuro mera: rosyjscy żołnierze wybrali bowiem na swoją siedzibę budynek Urzędu Miasta. Zniszczyli go, wybijając szyby, zostawili śmieci, resztki żywności, a nawet puste butelki po wódce.
W środku miasta stoi czołg z literą "V". Ktoś przykleił na nim kartkę: "Dowód. Nie przewozić". Ten czołg to świadectwo obecności rosyjskiego najeźdźcy w tym miejscu. - Tu, w tym czołgu, znaleźliśmy kartkę z nazwiskami personelu. Ci faceci, wszyscy w wieku 20-22 lat, popełnili ohydne zbrodnie - mówi mer Bova.
Nagle podchodzi mieszkanka pobliskiego domu. - Wiesz, mój zięć zginął tutaj. Pocisk rozerwał go na strzępy - mówi, płacząc. Jej zięć zabity przez Rosjan został pochowany niedaleko domu. Domownicy sami zrobili trumnę. Teraz chcą przenieść ciało bliskiego na cmentarz.
- Ukraina prowadzi sprawę karną. Śledczy muszą rejestrować wszystkie te rzeczy. Każdy, kto zginął podczas okupacji rosyjskiej, musi zostać zbadany. Rosjanie muszą zostać pociągnięci do odpowiedzialności za te zbrodnie
- odpowiada kobiecie mer Trościańca. Zostawia jej swój numer telefonu i obiecuje pomóc w ekshumacji, którą państwo powinno przeprowadzić w ramach formalnego śledztwa.
W dniu, w którym dziennikarze odwiedzili miasto, Rosjanie ponownie ostrzelali kilka osad w rejonie Sum. Z tego powodu mer i lokalne siły obronne spotkały się nawet na pilnym spotkaniu. Ale dziś, według mera Bovy, o wiele trudniej będzie zająć miasto.
- Wszystko zaczęło się o 4:30, kiedy dostałem telefon i powiedziano mi, że nasi strażnicy graniczni są już ostrzeliwani na granicy. Szybko zebraliśmy się tutaj w radzie miasta, zaczęliśmy nosić worki z piaskiem, szukaliśmy broni, znaleźliśmy tylko trzy karabiny. Właściwie nie mieliśmy czasu
- opowiada Bova o 24 lutego 2022 r.
Kiedy powiedziano nam, że do miasta wjeżdża kolumna około 100 jednostek sprzętu, zdaliśmy sobie sprawę, że nie zdołamy ich powstrzymać trzema karabinami.
Władze Trościańca od początku znalazły się "na celowniku" Rosjan.
- Rosjanie szukali mnie od pierwszego dnia. Wyłamali drzwi w moim domu, zdjęli mój portret z tablicy w urzędzie, a potem próbowali mnie znaleźć na wszystkich punktach kontrolnych. Musiałem więc pojechać do sąsiednich wiosek - opowiada mer, który zmieniał miejsca pobytu bardzo często, by zmylić tropy.
Rosjanie popełniali wiele zbrodni w Trościańcu. - Drugiego lub trzeciego dnia zabili szefową komitetu ulicznego Annę Samoilovą - wspomina mer. - Szła ulicą i została zastrzelona przez rosyjskiego snajpera siedzącego na stacji kolejowej. Leżała podobno 4 czy 5 dni na ulicy, nie wolno było nawet podejść po ciało.
Mieliśmy przypadki, kiedy Rosjanie obrzucali przechodniów granatami. Zdarzały się przypadki, kiedy człowiek wyszedł z podwórka i zniknął, i do dziś nie możemy go znaleźć.
- Tu, w tym garażu, niedaleko urzędu, w pierwszym dniu wyzwolenia miasta znaleźliśmy ciało mieszkańca, który był torturowany i wrzucony do dołu. Niedaleko znaleziono dwóch chłopców: jednego postrzelono w ucho, drugiego w tył głowy. A takich przypadków tortur było wiele - wymienia Jurij Bova.
Rosjanie nie pozwolili także na pogrzeby na cmentarzu. Najpierw przyszli na jeden z pogrzebów i chcieli ukraść samochody żałobników. Kiedy napotkali na opór, zastrzelili ludzi.
- Następnie na cmentarzu ustawiono czołgi i ich punkt kontrolny. I nikogo nie wpuszczano na cmentarz (...) Niektórzy ukrywali swoich bliskich na podwórkach domów. Nadal mamy krzyże na naszych podwórkach
- opowiada włodarz Trościańca.
Najbardziej ucierpiały obrzeża miasta. Najsilniejszy ostrzał trwał 3-4 dni, kiedy ludzie zmuszeni byli siedzieć w piwnicach bez wychodzenia. Do Trościańca powoli wracają - przywracane jest ciepło i światło, do szpitala przyjmowani są pacjenci.
- Straty? Trudno nawet zacząć liczyć. To dziesiątki milionów dolarów. Wyobraź sobie, że wydaliśmy 200 tysięcy na wymianę kilku okien, co stanowi zaledwie 1% tego, co trzeba zrobić. Byliśmy miastem nowoczesnym, zmodernizowanym, wdrożonym w energooszczędne technologie, zbudowanym. Teraz to wszystko musi zaczynać się od zera - mówi mer miasta.
W jednej z fabryk zbombardowanych przez Rosjan zostawili napis: „Przepraszamy, trochę tu zaśmieciliśmy, ale Amerykanie pomogą wam posprzątać”. Taka właśnie jest ich mentalność...