Rosjanie drugi dzień oddają głos w pseudo-wyborach na urząd prezydenta. Choć wiadomo, kto je wygra, władza na wszelki wypadek interweniuje. W sieci pojawiło się nagranie z uzbrojonym wojskowym, który sprawdza kabiny do głosowania. - Patrz, co się dzieje. I tak cały dzień - słychać szept. Z całego kraju spływają też doniesienia o incydentach podczas głosowania - np. w Petersburgu w drzwi do lokalu wyborczego rzucono koktajl Mołotowa, a w Moskwie podpalono budkę do głosowania, a także wlano środek odkażający do urny z głosami. Oczywiście, doszło do zatrzymań.
Starannie zainscenizowane wybory prezydenckie w Rosji, które Polska widzi jako plebiscyt poparcia dla polityki Putina, to nic więcej, niż manifestacja kolejnego aktu agresji, tym razem o charakterze politycznym - ocenił w Radzie Bezpieczeństwa ambasador RP przy ONZ Krzysztof Szczerski.
Pseudo-wybory, które trwają drugi dzień, są szeroko komentowane na całym świecie, nie tylko ze względu na fakt, że wiadomo, kto je wygra.
Przypomnijmy: limit kadencji usunęły zmiany w konstytucji Rosji przeprowadzone latem 2020 roku z inicjatywy Putina. Wówczas przeforsowano punkt głoszący, że w przypadku osoby zajmującej stanowisko prezydenta w momencie przyjęcia poprawek jej kadencje zaczynają być liczone od nowa. Nie było wątpliwości, że chodziło o usunięcie ograniczeń dla samego Putina - rządził on już od 2012 roku przez dwie sześcioletnie kadencje i druga, dozwolona przez "starą" konstytucję, kończyła się w 2024 roku.
Oznacza to, że Putin będzie mógł - jeśli trzymać się tych formalnych zapisów - rządzić co najmniej do 2036 roku, gdy ukończy 84 lata. Na czele państwa stoi od 2000 roku, gdy na swego następcę wyznaczył go pierwszy prezydent Rosji Borys Jelcyn. Pełnienie przez Putina urzędu premiera (w latach 2008-12) już wówczas było oceniane jako formalny wybieg, który pozwalał ominąć limit kadencji prezydenckich, nie łamiąc jednak konstytucji.
Co więcej, rozciągnięcie głosowania na trzy dni i przeniesienie je poza lokale wyborcze osłabiło kontrolę społeczną i możliwość obserwacji. Szerokie pole do nadużyć daje oddanie głosu drogą elektroniczną (DEG), które - jak oceniała niezależna "Nowaja Gazieta.Jewropa" - już od pierwszego zastosowania (w Moskwie w 2019 roku) było używane do fałszowania wyników.
To wszystko jednak nie uspokaja Putina, dlatego woli trzymać rękę na pulsie i do lokali wyborczych wysyła uzbrojonych pomocników.
W sieci pojawiło się nagranie z uzbrojonym wojskowym, który sprawdza kabiny do głosowania.
— Biełsat (@Bielsat_pl) March 16, 2024
“Patrz, co się odbywa. I tak cały dzień” - mówi szeptem głos na nagraniu
🎥rusnews pic.twitter.com/ZjQMFntREj
Z całego kraju spływają też doniesienia o incydentach podczas głosowania - np. w Petersburgu w drzwi do lokalu wyborczego rzucono koktajl Mołotowa, a w Moskwie podpalono budkę do głosowania, a także wlano środek odkażający do urny z głosami. Oczywiście, doszło do zatrzymań.
W Zielenogradsku w obwodzie królewieckim kobieta wlała zieloną farbę do urny. Kobiecie udało się wlać farbę zanim została zatrzymana. Jej może grozić do pięciu lat pozbawienia wolności za “utrudnianie pracy komisji wyborczych”.
— Biełsat (@Bielsat_pl) March 16, 2024
Według prezes Centralnej Komisji Wyborczej w 29… pic.twitter.com/WktJEMHU7O
Niezależny portal Meduza podał w marcu br., powołując się na źródła na Kremlu, że plan władz zakłada wynik ponad 80 proc. głosów dla Putina przy wysokiej frekwencji - od 70 do 80 procent. Według tych źródeł frekwencję ma zapewnić mobilizacja wyborców całkowicie zależnych od państwa: pracowników instytucji budżetowych, zakładów państwowych i dużych firm lojalnych wobec władz. Na nich wywierana jest presja, by przyszli na wybory, przyprowadzając ze sobą kolejne osoby, np. spośród członków rodziny i znajomych. Kreml uważa, że mobilizacja "budżetówki", głosowanie kilkudniowe i DEG udaremnią wszelkie wysiłki opozycji - podała Meduza.
Chodzi przede wszystkim o akcję protestu, do której wezwała Julia Nawalna, wdowa po zmarłym w łagrze przywódcy opozycji Aleksieju Nawalnym. Z emigracji zaapelowała ona do Rosjan, by przyszli do lokali wyborczych 17 marca równo w południe, na znak protestu wobec Kremla. Jeśli gest ten będzie masowy, przeciwnicy władz - zdaniem Nawalnej - zdadzą sobie sprawę, jak dużą grupę stanowią.