Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Grochmalski: Przełom w historii Bliskiego Wschodu. Grozi nam globalny konflikt

Lądowy atak na Liban formacji dwóch dywizji Sił Obronnych Izraela (IDF) – 98. i 36. – spowodował dalszą radykalną eskalację konfliktu. Jesteśmy o krok bliżej do globalnej wojny. Izrael sięgnął po jednostki sprawdzone w bojach w Strefie Gazy przeciw Hamasowi. Ale mimo zrównania z ziemią niemal jednej trzeciej terytorium tej palestyńskiej enklawy, nie udało się złamać oporu lidera organizacji, Jahja Sinwara, który nie zamierza zawrzeć rozejmu. Nadal też wiąże siły trzech izraelskich dywizji: 143., 152. i 252 - pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".

Terroryści z Hezbollahu
Terroryści z Hezbollahu
Tasnim News Agency, CC BY 4.0 <https://creativecommons.org/licenses/by/4.0> - Wikimedia Commons

Od początku, gdy rok temu, 7 października, formacje Hamasu przebiły się przez potężnie umocnioną strefę graniczną, wymordowały ponad 1200 Żydów i uprowadziły 239 zakładników, Sinwara liczył, że równocześnie w tym samym czasie Hezbollah uderzy od północy na Izrael i otoczy go „pierścieniem ognia”. Z ujawnionych niedawno danych wywiadowczych Mosadu wynika, że rzeczywiście Hezbollah zgromadził wówczas przy granicy ponad 3 tys. świetnie uzbrojonych bojowników. Był gotowy do zmasowanego uderzenia. Jednak ówczesny lider organizacji, Hasan Nasr Allah, nie podjął ryzyka. Ograniczył się jedynie do sporadycznego ostrzału wiosek w strefie przygranicznej. Zasygnalizował solidarność z Hamasem, ale nie naraził zasobów tej najbardziej wyrafinowanej i groźnej organizacji stworzonej przez Iran w ramach „Osi Oporu” Teheranu na Bliskim Wschodzie. Ani Hezbollah, ani stojący i finansujący organizację Iran nie chciały wówczas radykalnej eskalacji konfliktu. Ale ta ograniczona operacja zmusiła ponad 80 tys. izraelskich cywilów do ucieczki z obszaru przygranicznego. Początkowy zamysł Jahja Sinwary wzięcia Izraela w kleszcze co prawda się nie udał, ale działania Hamasu solidnie nadwerężyły zasoby Sił Obronnych Izraela. Narastała też eskalacja konfliktu ze strony Hezbollahu. Pod koniec lipca uderzenie rakietowe, jakiego dokonał, zabiło 12 dzieci druzyjskich, grających w piłkę nożną w izraelskim mieście Madżal Szams. W odpowiedzi Izrael przeprowadził punktowy atak na Bejrut, zabijając zastępcę dowódcy Hezbollahu, Fuada Szukra. A potem, 17 i 18 września, uderzył w całą strukturę dowódczą organizacji. Hezbollah słynął z doskonałych zabezpieczeń swoich systemów i odporności na działania wywiadowcze Mosadu. Aby dodatkowo uszczelnić kanały komunikacyjne, ostatnio przeprowadził dużą wymianę telefonów komórkowych na pagery. Nagle zaczęły one wybuchać, zabijając co najmniej 30 ludzi z wyższej kadry dowódczej i raniąc tysiące osób. To był szok. Waszyngton był pełen podziwu, a w Teheranie zapanował popłoch. Operacja pokazała, że Mosad głęboko penetruje struktury Hezbollahu. Ale prawdziwy szok wywołało uderzenie 27 września w centralę Hezbollahu w bejruckiej dzielnicy Dahieh. Zrzucono ponad 80 bomb. Zginęła większość dowództwa, w tym sam lider, Hasan Nasr Allah, a także irański gen. Abbas Nilforoushan, zastępca dowódcy operacyjnego Korpusu Strażników Rewolucji. 

Wojna bez końca

Liban, który nazywany był Szwajcarią Bliskiego Wschodu, od wybuchu wojny domowej w 1975 roku przez niemal pół wieku targany jest kolejnymi krwawymi konfliktami. W 1982 roku Izrael zbrojnie wymusił opuszczenie Libanu przez 9 tys. bojowników Organizacji Wyzwolenia Palestyny i Jasira Arafata. Iran zareagował natychmiast. Wysłał ponad półtora tysiąca instruktorów, aby powstała nowa organizacja – Hezbollah, wroga wobec Żydów. Na jej czele stanął Abbas al-Musawi. Już w 1982 roku uderzyli oni w bazę IDF w Tyrze, zabijając stu izraelskich żołnierzy, a zaledwie rok po rozwiązaniu problemu z OWP, 18 kwietni 1983 roku, radykałowie islamscy wysadzili ambasadę USA w Bejrucie. Zginęły 63 osoby, w tym 6 agentów CIA. Wśród nich był Robert Aimes, który kierował operacjami agencji na Bliskim Wschodzie. W październiku 1983 roku wyleciały w powietrze w Bejrucie koszary Wielonarodowych Sił w Libanie (MNF). Zginęło 241 amerykańskich i 58 francuskich żołnierzy. Mimo okupacji przygranicznych ziem przez Izrael, Hezbollah stawał się coraz bardziej niebezpieczny. W 1992 roku, po likwidacji lidera, Abbasa al-Musawiego, na jego czele stanął Hasan Nasr Allah.

Osiągnął wielki sukces, zmuszając Izrael w 2000 roku do opuszczenia Libanu, a potem w 2006 roku tocząc wyrównaną walkę z siłami Izraela. Ale był też pełen respektu dla potęgi militarnej tego państwa. Po 7 października 2024 roku wyraźnie sygnalizował Izraelowi niechęć do eskalacji konfliktu. Dana Stroul na łamach "Foreign Affairs" stwierdziła, że „Hezbollah straciłby znacznie więcej, niż zyskał, na pełnoskalowej wojnie z Izraelem”. Izrael podjął ryzyko, sądząc, że eliminacja struktur dowódczych, w tym samego Hasana Nasr Allaha, sparaliżuje zdolności do działania Hezbollahu. A ten czas zostanie wykorzystany do wyparcia organizacji z umocnionych pozycji i na zniszczeniu jej arsenału. Jak zauważa Dana Stroul, „Izrael prawdopodobnie uderzy w arsenał rakiet dalekiego zasięgu Hezbollahu, z którego większość znajduje się na gęsto zaludnionych obszarach, w tym w Bejrucie i Dolinie Bekaa, nawet jeśli oznaczałoby to większe ryzyko szkód dla ludności cywilnej”. To strategicznie ważne dla Izraela, bo Hezbollah ma tak duże zasoby pocisków, dronów i rakiet, że byłby w stanie niebezpiecznie zredukować jego zdolności obronne. Wskazują na to wyniki gry wojennej przeprowadzonej na Reichman University tuż przed atakiem Hamasu z 7 października. Według danych, zasoby rakietowe Hezbollahu liczyły wówczas ponad 150 tys. sztuk. A to oznacza, iż byłby on w stanie przeprowadzać przez wiele tygodni uderzenia z wykorzystaniem codziennie 3 tys. pocisków. Przy takiej nawale ogniowej zapasy izraelskich pocisków przechwytujących Iron Dome i David’s Sling wyczerpałyby się już po kilku dniach.

W śmiertelnej pułapce

Ale zabójstwo przywódcy Hezbollahu Hassana Nasr Allaha przez Izrael oznacza przełomowy moment dla całego Bliskiego Wschodu. Organizacja przyparta do muru, mimo wyeliminowania niemal całego dowództwa, ma nadal potężne zdolności odwetowe. Przypomina o tym Anchal Vohra w "Foreign Policy". Doskonale zna realia Bliskiego Wschodu. Przypomina, że w dniu, kiedy wybuchły pagery, izraelska agencja wywiadowcza Szin Bet udaremniła zamach Hezbollahu w Tel Awiwie na jednego z kluczowych urzędników ministerstwa obrony. Przypomina też o stworzeniu przez Nasr Allaha supertajnej Jednostki 121. Jej istnienie zostało ujawnione w 2000 roku w trakcie dochodzenia Specjalnego Trybunału ds. Libanu powołanego przez Organizację Narodów Zjednoczonych w sprawie zabójstwa byłego premiera Libanu Rafika Haririego. Miał on zginąć w 2005 roku zabity przez Jednostkę 121. Ujawnione informacje ukazują, że ta specgrupa zabójców ma globalne zdolności operacyjne. Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku Nasr Allah ostrzegał, że w przypadku wojny z Izraelem „wszystkie opcje są na stole i możemy się do nich uciec w każdej chwili”. Opór, jaki wojska 98. i 36. dywizji IDF napotkały w strefie przygranicznej, pokazuje, że Hezbollah skutecznie próbuje odbudowywać swoje zdolności do działania. Z drugiej strony Izrael kontynuuje likwidację pozostałych struktur dowódczych. Obecny zastępca Sekretarza Generalnego Hezbollahu Naim Qassem zapowiedział już 1 października, że ​​organizacja wybierze swego przywódcę tak szybko, jak to możliwe. Dwa dni później, 3 października, Izrael zbombardował bunkier w Bejrucie, gdzie odbywało się spotkanie pozostałego przy życiu kierownictwa Hezbollahu. Brał w nim też udział Safi ad Din, następca Hasana Nasr Allaha. Nie wiadomo, czy został zabity. Wydaje się mało prawdopodobne, aby Izraelowi udało się w pełni skutecznie zniszczyć i wyeliminować Hezbollah. Bardziej możliwy jest wariant długiego, wyczerpującego konfliktu. Byłoby to najgorsze rozwiązanie dla obu stron.

Wspomniana wcześniej Dana Stroul ostrzegała już 24 września, że „Izrael i Hezbollah zmierzają w kierunku katastrofy”. Postępuje proces wzajemnej destrukcji i samozniszczenia. 

Z jednej strony dramatycznie maleje bowiem poparcie dla Hezbollahu w wieloetnicznym społeczeństwie Libanu. Hezbollah oskarżany jest o gigantyczną eksplozję w Bejrucie w 2020 roku, która zmasakrowała miasto i doprowadziła do śmierci kilkuset osób, bo stworzył w porcie w Bejrucie ogromny skład materiałów wybuchowych. To one miały być przyczyną tragedii. Sam Hezbollah został też solidnie osłabiony przez ostatni rok. W oświadczeniu IDF z 21 września stwierdzono, że „łańcuch dowodzenia wojskowego Hezbollahu został niemal całkowicie rozmontowany”. Jak zauważa Dana Stroul, „żadna organizacja wojskowa nie jest w stanie wytrzymać takiego poziomu strat bez odczuwania znaczącego wpływu na morale i skuteczność operacyjną”. Ale sytuacja samego Izraela jest krytyczna. Długotrwała wojna w Strefie Gazy spowodowała duże osłabienie zdolności IDF. 

Zapasy amunicji są na wyczerpaniu. Sojusznicy, w tym USA, podjęli decyzję już w połowie tego roku o wstrzymaniu dostaw niektórych rodzajów ciężkiej amunicji. A w lipcu IDF otwarcie przyznało, że ma istotne braki w sprzęcie – odczuwa niedobór czołgów, bo wiele z nich zostało uszkodzonych w Strefie Gazy, a także amunicji i personelu. Brakuje także części zamiennych. Wojna odbiła się też na gospodarce – PKB skurczył się o 4,1 proc. i nie widać zmiany tendencji. Dodanie kampanii w Libanie do obciążeń gospodarki może doprowadzić do katastrofy ekonomicznej. 

Izrael w politycznej pułapce

Tuż przed atakiem Hamasu 7 października 2023 roku Izrael przypominał obecną Polskę Tuska. Netanjahu chciał spacyfikować opozycję i przejąć kontrolę nad prokuratorem generalnym i Sądem Najwyższym. Tuska determinuje ciążący nad nim Smoleńsk. Utrata władzy oznacza dla niego i jego otoczenia widmo krat. Mimo oczywistego zagrożenia ze strony Rosji, niszczy i demoralizuje system bezpieczeństwa państwa. Benjamin Netanjahu też poszedł na całość, aby uniknąć więzienia. Kraj ogarnęło szaleństwo i potężne autodestrukcyjne emocje. A potem nastąpił największy szok, jakiego państwo nie doznało od początku swego istnienia. Aluf Benn, naczelny „Haaretz”, najstarszego żydowskiego pisma w Izraelu, przypomina, że armia i służby od lat doskonale wiedziały o przygotowaniach Hamasu do krwawej inwazji. Ale Izrael stracił czujność, pogrążony w wewnętrznym chaosie i wzajemnej nienawiści. Naczelny „Haaretz” twierdzi, że Mosad, jak i armia nie wierzyły, że Hamas odważy się i odniesie sukces w przeprowadzeniu tak bezprecedensowej operacji. „Izraelskie wojsko i służby wywiadowcze; premier Izraela, Benjamin Netanjahu, (…) wszyscy wierzyli, że ufortyfikowana południowa granica ich kraju jest tak nieprzekraczalna, a równowaga sił tak korzystna dla Izraela, że ​​Hamas nigdy nie odważy się zakwestionować status quo. (…) Atak zniszczył fundamentalną pewność siebie Izraelczyków, wywracając do góry nogami długo utrzymywane przekonania na temat bezpieczeństwa kraju, polityki i norm społecznych. Przywództwo Sił Obronnych Izraela straciło swój prestiż niemal z dnia na dzień” – pisze. I mimo zrównania w odwecie jednej trzeciej Strefy Gazy, zniszczenia sieci tuneli, uczynienia wewnętrznych uchodźców z dwóch milionów żyjących tu Palestyńczyków i zabiciu 41 tys. ludzi, z których jedną trzecią stanowili bojownicy Hamasu, niepokój nie ustąpił. Aluf Benn twierdzi, że „dla wielu Izraelczyków obecna sytuacja wydaje się porażką”. Co prawda, Ahmad Haniijja, polityczny przywódca Hamasu, został zabity w spektakularnej akcji w lipcu w Teheranie, ale jego miejsce zajął Jahja Sinwar, rzeczywisty autor owej brutalnej operacji, który nie zamierza się poddać. A spośród schwytanych 239 zakładników, Hamas uwolnił dotąd 110 osób. Reszta zaginęła w Strefie Gazy. Co najwyżej połowa z nich może nadal żyć. Benn twierdzi, że „ta katastrofalna stagnacja, w połączeniu z rosnącą globalną izolacją Izraela i coraz bardziej ponurymi perspektywami gospodarczymi, przyczynia się do narodowego poczucia beznadziei i rozpaczy. W rzeczywistości, paradoksalnie, ważne aspekty izraelskiej polityki i społeczeństwa zmieniły się zaskakująco niewiele od czasu bezpośrednich następstw ataku Hamasu. Obywatele społeczności granicznych na północy i południu nadal nie mogą wrócić do swoich domów. Zamiast zjednoczyć żydowskich Izraelczyków przeciwko wspólnemu zewnętrznemu wrogowi, wielofrontowa walka Izraela z zewnętrznymi wrogami jedynie poszerzyła istniejące wcześniej społeczne i polityczne pęknięcia między przeciwnikami Netanjahu a jego zwolennikami”.

To jest też potężne ostrzeżenia dla nas, bo Tusk prowadzi nas do równie dramatycznej katastrofy.

Grozi nam globalny konflikt

Pogłębiająca się niestabilność całego regionu groźna jest nie tylko dla Izraela, ale także dla USA i państw NATO. Po upadku w Iranie Rezy Pahlawiego i dojściu do władzy ajatollaha Chomeiniego Iran – dotąd strategiczny sojusznik USA – stał się groźnym przeciwnikiem. To radykalnie zmieniło geopolitykę całego regionu. Jimmy Carter stworzył specjalne siły szybkiego reagowania, aby kontrolować rejon Zatoki Perskiej i stabilizować rynek ropy, Reagan wzmocnił to rozwiązanie, tworząc Central Command (Centcom). Odtąd stało się ono oczkiem w głowie Amerykanów. O jego znaczeniu w globalnym bezpieczeństwie świadczy fakt, iż to Centcom będzie odpowiadał za wszystkie kluczowe wojny, jakie Ameryka będzie prowadziła od lat 80. do dzisiaj. Jego obszar odpowiedzialności obejmuje 21 państw – od Afganistanu do Egiptu a od 2021 roku włączony jest do niego także Izrael. Jak podkreśla Michael T. Klare, „udział zasobów naftowych Ameryki pochodzących z importu przekroczył poziom 30 proc. w roku 1973, a poziom 40 proc. został przekroczony w 1976 roku, sięgając 45 proc. w 1977 roku”. Obalenie Rezy Pahlawiego przez Chomeiniego i inwazja Rosji na Afganistan oznaczały ogromne zagrożenia dla bezpieczeństwa energetycznego USA. Jak zauważa Daniel Yergin, „latem i jesienią 1979 roku światowy rynek ropy znajdował się w stanie głębokiej anarchii. (…) Na Zachodzie rodziły się pesymistyczne prognozy, że w grę wchodzi nie tylko cena najważniejszego towaru świata (…), ale być może pod znakiem zapytania staje cały międzynarodowy porządek polityczny i społeczny”. Bez ropy nie istnieje nie tylko gospodarka Stanów Zjednoczonych, ale też amerykańska armia. Takie były przyczyny decyzji o tym, iż Ameryka sama, bezpośrednio, zaangażuje się w stabilizację tego regionu. A gdy w kwietniu 1998 roku amerykańskie uzależnienie od eksportu ropy naftowej przekroczyło 50 proc., był to znak, iż USA jeszcze bardziej zdecydowanie wzmocnią znaczenie Centcom-u. Ale region ten obejmuje ziemie, które określiłem pojęciem Afroeurazjia Centralna, stanowiące swoisty strategiczny łącznik masywów Europy, Azji i Afryki. Jest to jednocześnie region o największej niestabilności. W znaczącym stopniu pokrywa się on także z obszarem Dar al-islam, ziemi islamu. W tym wielkim półksiężycu, ciągnącym się od Pakistanu na wschodzie po Maroko na zachodzie, mieszka większość muzułmanów na świecie, czyli około 1,4 mld – mniej więcej tyle, ile liczy ludność Chin. Afroeurazja Centralna, jako obszar geopolityczny, ma kluczowe znaczenie dla stabilności globalnej. Putin to wykorzystał, eskalując konflikt Izraela z Hamasem. Ale także Iran, poprzez stworzenie w tym regionie tzw. Osi Oporu, których elementami jest Hamas i Hezbollah, chciał oddziaływać na Zachód. Konflikt w Afroeurazji Centralnej może nabrać dynamiki globalnej i przekształcić się w III wojnę światową.

Izrael rozważa atak na instalacje nuklearne Iranu

Uderzenie rakietowe Teheranu na Izrael 1 września 2024 roku może być wykorzystane przez Netanjahu do ataku na infrastrukturę atomową Iranu. Antony Blinken, sekretarz stanu USA, ujawnił w lipcu 2024 roku, że według informacji Białego Domu, gdyby ajatollah Chamenei, duchowy przywódca Iranu, podjął decyzję o budowie bomby nuklearnej, kraj potrzebowałby co najwyżej dwa dni na wytworzenie wzbogaconego uranu w ilości pozwalającej zbudować jedną głowicę. Matthew Kroenig na łamach "Foreign Policy" stwierdza, że teraz jest idealna szansa na zniszczenie irańskiego programu nuklearnego. Jak podkreśla, „Hamas i Hezbollah nie są w stanie odpowiedzieć odwetem. A Republika Islamska właśnie się o to poprosiła. W rzeczywistości może to być ostatnia najlepsza szansa, aby powstrzymać Teheran przed zbudowaniem bomby”. Taka operacja, atak militarny na kluczowe obiekty służące do produkcji broni atomowej, była rozważana i analizowana od dekady. Zresztą Izrael w przeszłości przeprowadził skutecznie takie uderzenia na Irak w 1981 roku i na Syrię w 2007 roku. Co więcej, od czasu prezydenta George’a Busha każdy prezydent USA deklarował sięgnięcie po wszystkie opcje, które są w stanie skutecznie powstrzymać Iran przed stworzeniem własnego arsenału atomowego. Amerykanie stworzyli nawet Massive Ordnance Penetrator GBU-57, bombę ważącą 13,6 tony, zdolną do zniszczenia podziemnych obiektów nuklearnych Iranu. Izrael może podjąć takie ryzyko, bo stworzenie broni atomowej przez Iran spowoduje, że wszystkie kluczowe państwa regionu rzucą się do wyścigu o własny arsenał nuklearny – od Arabii Saudyjskiej, Egiptu, po Turcję. A to wywoła prawdziwe nuklearne szaleństwo na całym świecie.

 



Źródło: Gazeta Polska

Piotr Grochmalski