Dr Paweł Markiewicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych uważa, że sztab wiceprezydent Kamali Harris wykonał mnóstwo pracy. Kandydatkę Demokratów w wyścigu o Biały Dom ocenił jako "wyszlifowaną" w swoim wystąpieniu. Donald Trump w jego ocenia za to nie zaskoczył swoimi postulatami, choć wykazał się opanowaniem i spokojem.
O tym, co wynika dla Polski z debaty pomiędzy Donaldem Trumpem a Kamalą Harris, wpływie przeszłości na wynik wyborów oraz kokietowaniu amerykańskiej Polonii dr Markiewicz opowiedział w rozmowie z portalem niezalezna.pl.
Joanna Grabarczyk: Jak Pana pierwsze wrażenia po debacie Trump - Harris?
Dr Paweł Markiewicz: Była dość zrównoważona. Ustalone reguły, które zakładały m.in. wyłączenie mikrofonów na czas wypowiedzi przeciwnika, pozwoliły dowiedzieć się jeszcze lepiej, co kandydaci mają dokładnie na myśli i co mają do zaoferowania.
Z jednej strony to, co mówił były prezydent Trump, nie jest żadną nowością. To stałe punkty jego wystąpień, które tym razem w pewnych momentach jeszcze bardziej podkreślał.
Z drugiej strony więcej można było w debacie usłyszeć od pani wiceprezydent. Przedstawiła swój bardziej konkretny pomysł na politykę w różnych obszarach, wyostrzyła pewne kwestie, czego do tej pory w swojej kampanii nie robiła. To mnie ucieszyło.
Media zwróciły uwagę, że Kamala Harris przygotowywała się do debaty niezwykle intensywnie - wynajęła nawet studio telewizyjne, by w takich warunkach ćwiczyć debatę przeciwko Trumpowi, a nawet przebierała za Trumpa swojego doradcę i trenera, by na nim ćwiczyć debatowanie. Tymczasem Donald Trump stwierdził wręcz, że nie potrzebuje żadnej pomocy. Stwierdził, że będzie się przygotowywał sam i we własnym zakresie. Zupełnie jak Rocky Balboa przeciwko Ivanowi Drago w „Rocky IV”. Która ze strategii okazała się jednak skuteczniejsza w rzeczywistości?
Jeżeli chodzi o pierwsze wrażenie, kto wypadł lepiej na ekranie, to zdecydowanie przewaga była po stronie Kamali Harris. Pani wiceprezydent była bardzo mocno doszlifowana przez swój sztab. Niektóre frazesy akcentowała bardzo mocno, np. że będziemy szli ku przyszłości, a nie wracali do przeszłości. Widać było, że mocno się do tego starcia przygotowała. Sztab pani wiceprezydent odwalił kawał naprawdę dobrej roboty.
Co do Donalda Trumpa – wiedzieliśmy od dawna, co ma do zaoferowania i jak to zaprezentuje. I tak był bardzo wstrzemięźliwy jak na siebie. Nie było typowych dla niego wybuchów, więc jeżeli jego sztab nad czymś z nim pracował, to było chyba to: żeby nie zaprezentował się jako wybuchowy ekstremista - szaleniec i żeby był nieco bardziej stonowany w niektórych swoich kontrwypowiedziach.
Szybki sondaż CNN podał, że większość ich widzów ocenia, że debatę wygrała Kamala Harris. A przecież czarnym koniem tego starcia miał być Donald Trump.
Te sondaże są wczesne, więc wstrzymajmy się jeszcze z ostateczną oceną. Jednak też zauważyłem takie oceny dotyczące Kamali Harris.
Wydaje mi się, że ona dość dobrze wypadła. Była wyrazista. Bardzo mocno punktowała Trumpa. Próbowała też odwracać kota ogonem pokazując, że to, co administracja Biden - Harris robiła, było właśnie poprawką tego, co zostawiła po sobie administracja Trumpa. To była dotychczas retoryka typowa dla Donalda Trumpa, który nierzadko deklarował, że poprawi wszystkie te problemy, z którymi obecnie borykają się Stany Zjednoczone. Dlatego bardzo ciekawe było obserwować, jak po tę samą technikę sięga pani wiceprezydent, by zaprezentować sukcesy administracji jej i Joe Bidena.
Pojawiają się pierwsze komentarze, że sztab Harris wykonał świetną pracę nad kandydatką i mocno nad nią popracował - do tego stopnia, że jej wystudiowana ekspresja oceniana jest jako mocno memogenna. Z kolei Donald Trump miał ponoć sprawiać wrażenie, jakby "zatrzasnął się w solarium", ale został przy ekspresji własnej, dobrze wszystkim znanej. Na ile wiarygodnie w Pana ocenie wypadli kandydaci?
Trudno zaprzeczyć tym obserwacjom. Dodam jeszcze, że sam zauważyłem, że Donald Trump tylko raz spojrzał na kandydatkę Demokratów podczas całej debaty. Przez zdecydowaną większość czasu ekspresja jego twarzy była dobrze wszystkim znana i typowo trumpowska, że to tak określę.
Co do pani wiceprezydent, to widać było wyraźnie, iż naprawdę dotarło do niej, jaka jest stawka w tej debacie i że po prostu musi w niej wypaść dobrze. Jej sztab przygotował ją do debaty w ten sposób, żeby umiała odpowiedzieć i odpowiadała na wszelkie zarzuty Trumpa, niedociągnięcia o których on wspominał, a czasami nawet i kłamstwa, które prostowali również moderatorzy. Nie dała się wytrącić Donaldowi Trumpowi z równowagi, a różne jego komentarze nie robiły na niej wrażenia. W niektórych momentach to wręcz były prezydent Trump wydawał się być niektórymi komentarzami i sugestiami Harris wytrącony z równowagi.
A jak wypadło ABC jako gospodarz programu: czy w Pana ocenie byli obiektywni czy też dało się wyczuć sympatię stacji wobec któregoś z kandydatów?
Oceniam, że podczas tej debaty gospodarze dość dobrze wpasowali się w swoją rolę. Każdemu starali się dać tyle samo czasu na jego wypowiedzi i odpowiedzi oraz na kontrkomentarze… Nie wyczułem, by opowiadali się po którejś ze stron. To im wyszło bardzo dobrze.
Jeden ze znanych bukmacherów robił w internecie zakłady dotyczące debaty. Pytał, który z kandydatów po raz pierwszy użyje słowa "Polska" w dyskusji kandydatów do Białego Domu. Przyznam, że spodziewałam się, iż będzie to Donald Trump, mając w pamięci choćby jego poruszające przemówienie podczas jego prezydenckiej wizyty w Polsce. Przypomnijmy: Trump wykazał się dość szczegółową wiedzą o historii Polski, jeśli porównać jego przemowę z przemówieniami poprzedników. Tymczasem w ogóle z tego nie skorzystał, a to Kamala Harris zaskoczyła tekstem, że w przypadku rosyjskiej inwazji po Ukrainie następna będzie Polska. Jak oceniać wypowiedzi kandydatów, jeśli chodzi o politykę zagraniczną?
To mnie bardzo zainteresowało ze względu na wielość wątków w tej dziedzinie. Przede wszystkim wydaje mi się, że sztab Harris, jeżeli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, widzi w upadku Ukrainy w tej wojnie zagrożenie. To, co wyartykułowała Harris, dla Polski nie jest żadną nowością. Zarówno my, jak i kraje bałtyckie czy kraje flanki wschodniej często powtarzają to swoim amerykańskim sojusznikom, że jeśli Ukraina przegra, to następne mogą być polska, Litwa, Łotwa czy Estonia. Cieszy fakt, że wiedza ta zostaje gdzieś z tyłu głowy większości Amerykanów i że zdają sobie sprawę z zagrożeń z tym związanych. Na szczęście wymieniając Polskę, Kamala nie popełniła żadnej „gafy Forda”...
"Gafy Forda"?
W debacie pomiędzy przez prezydentem Fordem z kandydatem na prezydenta Carterem w 1976 roku prezydent Ford mówił, że Polska nie jest zdominowana przez komunistyczne władze i że za jego administracji zdominowana tak nie będzie. Te właśnie słowa spowodowały wielką konsternację i szok wśród prowadzących. Nieznajomość oczywistych faktów nie pomogła prezydentowi Fordowi, co znalazło odzwierciedlenie w ostatecznych wynikach wyborów.
Zainteresowało mnie również, że pani wiceprezydent wspomniała także o społeczności polsko - amerykańskiej w Pensylwanii, która liczy bodaj 800 tys. osób. Harris nawiązała do nich w kontekście, jak to polityka Trumpa wobec Ukrainy i Rosji może wpłynąć na takich ludzi. To niezwykle ciekawe, że sięgnęła właśnie w tę stronę. Znów wykorzystała zabieg, który wcześniej z powodzeniem stosował Donald Trump. Przypomnę, że w 2016 roku podczas kampanii prezydenckiej Donald Trump również sięgał po głosy Polonii w taki sposób: odwiedził wtedy siedzibę Kongresu Polonii Amerykańskiej oraz Związek Narodowy Polski w Chicago. To interesujące, że zarówno kandydatka Demokratów, jak i były prezydent Trump – choć on w przeszłości – kokietują amerykańską Polonię, choć nie zawsze jest to zwarty i mocny blok elekcyjny. Jednak w takich stanach jak Pensylwania, Michigan czy Wisconsin w ostatecznym rozrachunku polonijne wsparcie może być czynnikiem decydującym o zwycięstwie.
Pensylwania jest jednym z tzw. "swing states".
Zgadza się. To jeden z kluczowych wahających się stanów, zamieszkany przez wielu Polonusów. Mam jednak osobisty problem z określeniem Polonia. W skrócie: Polonia w USA jest wielopokoleniowa. Nie zawsze też skupiona jest na tych samych kwestiach i problemach, które wyobrażają sobie Polacy jako kluczowe dla Polonii. Po prostu krajowe wyobrażenia o niej rozjeżdżają się nierzadko z rzeczywistością. Zatem dla takich Polaków czy osób polskiego pochodzenia, które pochodzą z pierwszego pokolenia imigrantów, bezpieczeństwo Polski może być jeszcze bardzo ważne i kluczowe oraz być istotnym czynnikiem, jeśli chodzi o wybór kandydata na prezydenta USA. Jednak już dla Polonii bardziej zamerykanizowanej, z trzeciego czy czwartego pokolenia, które pamięta tyle, że dziadek czy babcia byli z Polski, jedli gołąbki i kiełbaski – w tych przypadkach kwestie gospodarcze mogą przeważać przy urnach wyborczych nad sentymentami wobec starej ojczyzny.
Zakładałam, że w debacie ze strony któregoś kandydatów padnie nawiązanie do 11 września 2001. Wszak debata zorganizowana była wieczorem w przededniu rocznicy tej potwornej tragedii, która zmieniła Amerykę. Spodziewałam się, że takie nawiązanie padnie - a tu nic. Teoretycznie mgliście i enigmatycznie można by potraktować w tej kategorii komentarz Kamali Harris o tym, że poparcie dla niej zadeklarował Dick Cheney. Czemu wg Pana kandydaci nie chcieli wracać do tego tematu?
Ten temat jest w tej chwili politycznie zamknięty w USA. Minęło już ponad 20 lat od tamtych zdarzeń. Dorosło już pokolenie, które tego ataku w ogóle nie pamięta, a całe zdarzenie zna tylko z książek czy z filmików na YT. Sięganie do takiej przeszłości chyba nie opłacało by się politycznie żądnemu z kandydatów.
Przecież kiedy Robert F. Kennedy Jr poparł Donalda Trumpa, były prezydent USA na wiecu obiecał, że ponownie otworzy dla śledczych sprawę zabójstwa prezydenta Kennedy’ego.
Trzeba tutaj też trochę oddzielić te dwie historyczne kwestie. Dlaczego? Jest część elektoratu prawicowego w USA - niekoniecznie konserwatywnego, ale bardzo prawicowego - który jest zwolennikiem mocnych teorii spiskowych. Tymczasem wokół śmierci prezydenta Kennedy’ego narosła i ciągle od dekad funkcjonuje taka otoczka teorii spiskowej. Myślę, że były prezydent Trump gra właśnie na tych strunach, by zwiększyć swoje poparcie wokół sceptycznego pod tym kątem elektoratu Roberta F. Kennedy’ego Jr.
A tymczasem wspominany już Dick Cheney jako wsparcie dla Kamali Harris – to dobry cios w kampanii czy nie? Większość ludzi zna jego rolę pewnie z głośnego filmu „Vice”...
W tym filmie dość dobrze pokazano, kim Cheney jest i jaką to szarą eminencją był w administracji George’a Busha Juniora.
Przywołanie go przez Kamalę Harris oceniam jako dobry argument dla zobrazowania, że tylu Amerykanów odchodzi w tym momencie od poparcia Donalda Trumpa.
Trzeba też wziąć pod uwagę, że Partia Republikańska zmienia się. „Stara gwardia” i ludzie pokroju Dicka Cheneya są już trochę na marginesie. Zatem przywołanie Cheneya to jedno - to mogło zbudować czy wzmocnić argument, że Republikanie odwracają się od Trumpa, ale z drugiej strony Partia Republikańska ma dzisiaj i dalej zyskuje zupełnie nowe oblicze.
Zgodnie z tym, co zostało powiedziane w debacie, czyj program brzmi dla Polaków korzystniej, mając w perspektywie kolejne cztery lata prezydentury?
Debata w głównej mierze skupiła się na polityce wewnętrznej USA. Poruszonych zostało wiele tematów i wątków. Jeżeli chodzi o współpracę partnerską i sojuszniczą, to wydaje mi się, że to, co zaproponowała pani wiceprezydent jest bardziej przekonujące niż niektóre rzeczy, które mówił były prezydent Trump. Oczywiście zawsze można przypomnieć, że za administracji Trumpa jego polityka wobec Polski była bardzo dobra i że i tym razem można by było się spodziewać czegoś podobnego. Jednak dopóki tego nie usłyszymy, ciągle wisi nad nami znak zapytania.