Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Dziś w Bundestagu znowu będzie o Polsce. Niemieckie reakcje na operację Łukaszenki

Już dziś w Bundestagu odbędzie się druga debata poświęcona sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. Pierwsza miała miejsce 11 listopada. Niemieccy posłowie wezwali wtedy Brukselę do udzielenia wsparcia Polsce, Heiko Maas zasygnalizował poparcie Berlina dla nałożenia nowych sankcji na Białoruś, potępiono i Mińsk, i Moskwę, a wszystko obserwowała z trybun gromko oklaskiwana Swiatłana Cichanouska. Od tego czasu Angela Merkel zdążyła porozmawiać z Władimirem Putinem i Alaksandrem Łukaszenką, na ulicach Berlina skandowano: „Otworzyć granice!”, a w Monachium padła propozycja sprowadzenia imigrantów wysyłanych w kierunku UE przez białoruskiego dyktatora. Co zresztą Łukaszenka z właściwym sobie cynizmem wykorzystał. 

fot. Jan Naj/Gazeta Polska

Po kolei. Najpierw była debata, a jej przedmiotem wydarzenia na wschodnich rubieżach Unii Europejskiej. Kiedy ulicami Warszawy przechodził Marsz Niepodległości, posłowie do Bundestagu debatowali nad wnioskami złożonymi przez kluby parlamentarne CDU/CSU i AfD. Dokument przedłożony przez chadeków wzywał rząd federalny (raczej już ten w budowie niż schodzący) do uporządkowania polityki migracyjnej i powstrzymania Alaksandra Łukaszenki. Posłowie CDU/CSU przypomnieli, że „Niemcy w dalszym ciągu w skali UE dźwigają największy ciężar migracji”, i wezwali do powstrzymania hybrydowych ataków białoruskiego reżimu na zewnętrzne granice UE. Przytoczono też najświeższe dane obrazujące skalę oddziaływania kryzysu na granicy z Białorusią na państwo niemieckie. Według danych policji federalnej w październiku 2021 r. granicę polsko-niemiecką nielegalnie przekroczyło 5380 migrantów przybyłych z kierunku białoruskiego, dla porównania – w okresie od stycznia do czerwca 2021 r. takich przypadków Niemcy odnotowali 26. We wniosku CDU/CSU czytamy, że dla państwa niemieckiego powstrzymanie nielegalnej imigracji z granicy białorusko-polskiej powinno być priorytetem polityki zagranicznej. I tutaj pojawia się problem.

Ponieważ to nie CDU i siostrzana CSU będą decydować o przyszłych priorytetach polityki zagranicznej Niemiec, ale SPD, Zieloni i FDP, a partie te już w rozmowach sondujących zasygnalizowały, że kurs ugruntowania Niemiec jako państwa otwartego na imigrantów zostanie utrzymany. Mało tego – jeżeli obecna sytuacja na wschodzie UE nie otrzeźwi przyszłych koalicjantów, są oni gotowi podnieść kwoty zasiłków dla azylantów i uprościć procedury pozwalające na szybsze uzyskanie prawa do pobytu i obywatelstwa Niemiec. Tego typu zapowiedzi wzbudziły czujność nawet w szwajcarskich mediach, które tak jak „Neue Zürcher Zeitung” jeszcze w październiku przestrzegały nowy rząd przed kreowaniem nowych zachęt socjalnych dla potencjalnych chętnych. I chadecy ten argument podnoszą. 

AfD przypomina tymczasem, że to przecież chadecka kanclerz była architektem katastrofalnej dla Niemiec i państw Europy polityki migracyjnej i święte oburzenie chadeków na skutki ich własnych zaniedbań jest co najmniej nie na miejscu. We wniosku złożonym z kolei przez AfD pojawia się wezwanie do solidarności z Polską jako państwem frontowym w bieżącym konflikcie na granicy. Posłowie klubu parlamentarnego tej partii domagają się też udzielenia Polsce wszelkiego wsparcia w budowie zapory na granicy z Białorusią. Samą Polskę zaś postrzegają jako jedno z tych państw, które swoją zdecydowaną postawą broni terytorium państw zachodniej Europy, w tym Niemiec, przed zalewem nielegalnej imigracji. 

Preludium do kolejnej batalii o wspólną politykę migracyjną

Po stronie Polski byli 11 listopada również posłowie Zielonych i SPD, ale zawsze z zastrzeżeniem, że „nikogo z granicy nie wolno zawracać”, co było przytykiem do tzw. push-backów. Podczas gdy nawet szef niemieckiego MSZ Horst Seehofer wyraża opinię, że strona polska działa zgodnie z prawem międzynarodowym, posłowie lewicujący z naciskiem żądają od Warszawy przyjmowania wszystkich imigrantów, którzy chcą przekroczyć granicę nielegalnie.

– Ludziom szukającym pomocy, wśród nich kobietom i dzieciom zostawionym na pastwę zimna i głodu, odmawia się nawet pomocy humanitarnej. Organizacjom pozarządowym jak najszybciej powinno się zezwolić na dostęp do potrzebujących, tak by mogły zanieść im pomoc, ponieważ zarówno Unia Europejska, jak i rząd Niemiec systematycznie zawodzą w kwestii polityki migracyjnej. Niemcy powinny dać dobry przykład, a biorąc pod uwagę, że tych ludzi na granicy wcale nie jest aż tak wielu, po prostu sprowadzić ich do Niemiec

– odpowiada na zapytanie „Codziennej” posłanka partii Linke Gökay Akbulut, która również brała udział w debacie o migracji.

Zdaniem Akbulut „jest wielu winnych obecnego kryzysu”, ale – jak dodaje – również Unia Europejska staje się współwinna, ponieważ na skutek własnych zaniechań łatwo ulega presji. – Czym jest te kilka tysięcy ludzi na 450 mln obywateli UE? – pyta na koniec posłanka Linke. A my pytamy dalej niemieckich posłów, czy są za tym, by Polska otrzymała wsparcie od państw UE, zważywszy na fakt, że rzecz dotyczy wschodniej granicy Wspólnoty, a imigranci najchętniej pomaszerowaliby dalej w kierunku Niemiec.

– Unia Europejska nie może zostawić Polski samej sobie w tej trudnej sytuacji. Zarówno Komisja Europejska, jak i poszczególne państwa UE muszą się przyłożyć do skutecznej ochrony zewnętrznych granic UE. Bez bezpiecznych granic zewnętrznych nie ma mowy o swobodzie przepływu osób w UE. Dlatego też uważam, że Polska powinna otrzymać wsparcie finansowe, logistyczne i kadrowe przy zabezpieczaniu granicy z Białorusią. Jednocześnie powinno się wezwać rząd Polski do przyjęcia oferowanej pomocy i wdrożenia jej w zgodzie z prawem i w interesie Europy

– komentuje dla „Codziennej” Andrea ­Lindholz z CSU. Posłanka dodaje, że z jej punktu widzenia całą winę za eskalację sytuacji na granicy polsko-białoruskiej ponosi reżim w Mińsku.

– Łukaszenka dąży do destabilizacji UE metodą walki hybrydowej, ten manewr ma też odwrócić uwagę od olbrzymich problemów, z jakimi boryka się w kraju – dodaje Lindholz.

Nie bez znaczenia jest też jej zdaniem wsparcie udzielane Łukaszence przez Władimira Putina. Zapytana o możliwe rozwiązanie kwestii migracyjnej w Europie jako takiej, Lindholz stwierdza, że „Niemcy już odrobiły swoją pracę domową z polityki migracyjnej, a jeżeli chcemy zachować otwarte granice w UE, to wszystkie państwa muszą wypracować w końcu kompromis w kwestii azylowej”.

Sprawa kompromisu na polu polityki migracyjnej pojawiła się również we wniosku złożonym przez CDU/CSU. Na razie w formie bardziej strawnej dla Polski, ale długofalowo wygląda na to, że obecny kryzys na granicy z Białorusią może docelowo posłużyć do kolejnego podejścia do kwotowego podziału migrantów w Europie. Z jednej bowiem strony chadecy podnoszą potrzebę zaostrzenia kontroli i nadzoru nad osobami, które chcą przybyć do Europy, ale z drugiej strony wciąż akcentują wyjątkowe obciążenie państwa niemieckiego rysujące się od kryzysu migracyjnego. Co zwiastuje w najbliższej perspektywie kolejną batalię o kształt unijnej polityki migracyjnej. 

Podczas debaty jeden z posłów Zielonych w emocjonalnej mowie zarzucił Polsce brak wsparcia humanitarnego dla imigrantów, którzy przez to „muszą jeść liście i pić wodę z kałuży”.

– Owszem, słyszałem, że tego typu sytuacje mają miejsce, ale trzeba sobie zdać sprawę z tego, że ci ludzie często odmawiają przyjmowania jakiejkolwiek pomocy oferowanej ze strony Polaków, ponieważ mają przed oczami jeden cel: Niemcy. Przecież uchodźca ma prawo wystąpić o azyl, wystarczy poprosić, ale ci ludzie nie są uchodźcami, tylko nielegalnymi imigrantami w drodze do Niemiec. Trzeba sobie z tego zdać sprawę. I Polska słusznie postępuje, nie widzę tu żadnych nielegalnych push-backów, obrona granic jest zdrową postawą państwa i Polska powinna otrzymać wszelkie wsparcie, jakiego potrzebuje, by sprostać temu zadaniu

– mówi z kolei w rozmowie z „Codzienną” poseł AfD Norbert Kleinwächter, który 18 listopada w Bundestagu prawdopodobnie przedstawi nowy wniosek AfD dotyczący migracji i zabezpieczenia granic. Niestety, do czasu zamknięcia tego wydania gazety nie dotarły do nas odpowiedzi na pytania zadane posłowi Larsowi Castelucciemu, odpowiedzialnemu w SPD za problematykę związaną z migrantami. 

Ile jest warta monachijska propozycja

Wieść o tym, że burmistrz Monachium Verena Dietl, wystąpiła do rządu federalnego z propozycją przyjęcia u siebie migrantów koczujących na granicy polsko-białoruskiej, wprawiła w konsternację niejednego polityka niemieckiego. W Monachium władzę sprawuje trzygłowe prezydium – nadburmistrz Dieter Reiter (SPD) i dwie panie burmistrz, Katrin Habenschaden (Zieloni) i Verena Dietl (SPD). I to ta trzecia polityk firmowała swoim nazwiskiem pomysł ściągnięcia imigrantów przywiezionych na granicę polsko-białoruską przez Alaksandra Łukaszenkę. Potwierdziliśmy informację w biurze burmistrza, o pomyłce nie mogło być mowy. Alaksandr Łukaszenka też ten monachijski pomysł zauważył i w swoim stylu zaproponował Niemcom, że może wysyłać imigrantów bezpośrednio do Monachium, jeżeli Polacy nie zgodzą się na otwarcie korytarzy humanitarnych. W Berlinie raczej ta propozycja nie wywołała entuzjazmu. Nawet media, które w 2015 r. były skłonne stawiać pod pręgierzem przeciwników polityki otwartych drzwi, dziś nie mają wątpliwości, że Europa ma do czynienia nie tyle z kryzysem humanitarnym, co atakiem hybrydowym. Narracja uległa widocznej zmianie. Deklaracja burmistrz Monachium jawi się w tym kontekście jako mało przemyślana.

– Pani Dietl nie ma prawa zapraszać kilku tysięcy imigrantów do Monachium, to nie ona decyduje o polityce migracyjnej państwa, jej zaproszenie odczytuję w kategorii prowokacji, a nie poważnej propozycji, ponieważ nie ma ona legitymizacji rządu federalnego

– komentuje dla „Codziennej” inicjatywę Vereny Dietl Norbert Kleinwächter (AfD).

Pomysł pani burmistrz krytycznie ocenia również większość niemieckich mediów. Na łamach „Frankfurter Allgemeine ­Zeitung” korespondenci tego dziennika w Polsce i w Rosji zauważają, że tego typu wypowiedzi to woda na młyn Łukaszenki. O dziwo, to w polskich mediach pomysł pani Dietl przebił się jako przykład na to, że „jak się chce, to można”. Pomijając już jednak wątek relacjonowania tej idei w mediach czy jej wymiar polityczny, warto przyjrzeć się sytuacji w samym Monachium.

Miasto to gości aktualnie 6167  uchodźców rozmieszczonych w kilku ośrodkach i kilku tysiącach mieszkań. Liczba przybyszy musi być jednak znacznie wyższa, ponieważ statystyka nie obejmuje tzw. małoletnich pozostających w Niemczech bez opieki dorosłych. Osoby te pochodzą z 82 państw świata, a największą grupę stanowią obywatele Nigerii i Afganistanu, przy czym władze miasta podkreślają, że Nigeryjczycy nie mają większych szans na uzyskanie azylu – zaledwie 8 proc. z nich może liczyć na pozytywne rozpatrzenie sprawy. Wśród gości monachijskich ośrodków jest też 220 obywateli Sierra Leone, którzy od dwóch tygodni częściej niż w ośrodkach sypiają w namiotach rozstawionych pod bawarskim urzędem azylowym, wszystko na znak protestu przeciwko grożącym im deportacjom. Zaczęło się od wizyty członków ambasady Sierra Leone, którzy postanowili sprawdzić tożsamość imigrantów z państw zachodniej Afryki przebywających w Monachium. Na podstawie znajomości języka, wymowy, dialektu lub tradycyjnych tatuaży urzędnicy z Sierra Leone zamierzają wyłowić swoich obywateli.

Większość Sierraleończyków nie ma dokumentów, paszportu, nic. Żyją w Niemczech nawet od kilku lat i mimo braku prawa do pobytu stałego są zadowoleni z tego zawieszenia w próżni, ponieważ bez dokumentów nie można ich deportować. Potwierdzenie tożsamości i wydanie paszportu przez urzędników Sierra Leone sprawę zamknie. Bo jak będzie paszport, to i otworzy się możliwość deportacji. A tego ci ludzie nie chcą. I tak podczas gdy burmistrz Monachium snuje wizje o sprowadzaniu imigrantów z granicy polsko-białoruskiej, powołując się na fakt, że Monachium to jedno ze 104 miast Niemiec ze statusem „bezpiecznego portu” [dla uchodźców], pod monachijskimi urzędami koczują ludzie przerażeni inną wizją. Deportacji. Co się tyczy pomysłów na rozwiązanie sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, w środę w niemieckiej przestrzeni publicznej wybrzmiał głos byłego już przewodniczącego Bundestagu i nestora niemieckiej polityki, Wolfganga Schäublego, który zaapelował (do Polski?) o potraktowanie sprawy w sposób wyjątkowy i wpuszczenie na teren UE migrantów koczujących na granicy ze względu na coraz niższe temperatury. Zdaniem Schäublego migrantów należy wpuścić i zdecydować już w granicach UE, kto z nich zasługuje na azyl, a kto powinien zostać zawrócony do kraju pochodzenia. O ile głos burmistrz Monachium można jeszcze rozpatrywać w kategoriach naiwnego akcjonizmu, o tyle Schäuble jest politykiem poważnym. Jego wypowiedź waży. Nawet jeżeli chadecy już zajęli ławy opozycji, warto pamiętać, że pewne wytyczne polityki państwa niemieckiego pozostają niezmienne, niezależnie od konstelacji koalicyjnej.

Czytaj więcej w najnowszym wydaniu "Gazety Polskiej Codziennie"

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Olga Doleśniak-Harczuk/Antoni Opaliński