CPAC w Rzeszowie - program i prelegenci
Swoje pierwsze przemówienie na CPAC Ronald Reagan wygłosił na inauguracyjnej konferencji w 1974 roku. Za sześć lat został prezydentem USA.
Donald Trump po raz pierwszy wystąpił na CPAC w 2011 roku, wybory prezydenckie wygrał po pięciu latach. Gdy w 2021 roku, tuż po przegranych wyborach, spora część amerykańskiej prawicy uznała, że czas Trumpa dobiegł końca, ten pojawił się i był fetowany na CPAC. Po trzech latach ponownie wygrał wybory prezydenckie. Choć polityka uczy, że żadna prawidłowość nie jest wieczna, to rozsądek podpowiada trzymanie się zasady, by – szczególnie w niepewnych czasach – uważnie obserwować to, co dzieje się na CPAC.
Narodziny Trumpa
Jeśli dzisiejszy CPAC jest krytykowany w amerykańskich konserwatywnych kręgach, to zwykle z tego powodu, że nieideowo oddalił się od epoki Reagana i takich kwestii, jak pochwała wolnego rynku i ograniczania roli rządu. Dziś CPAC, mówią krytycy, stał się celebracją ruchu MAGA, konserwatyzm zamienił na trumpizm i populizm.
To w sumie nic dziwnego, taka jest w końcu natura konserwatyzmu: niechęć do nowinek i życzenie, by wszystko pozostało po staremu. Uczucia weteranów GOP wyraził w 2013 roku były strateg Johna McCaina, Steve Schmidt, który stwierdził, że CPAC jest dla „ruchu konserwatywnego” jak słynna „scena w barze w Gwiezdnych Wojnach”. Słowem: dziwolągi i ekscentrycy. Problem z tą linią purystów jest dość prosty: kandydaci z pozbawionym luk, czystym jak łza zestawem konserwatywnych poglądów: wspomniany McCain i Mitt Romney, dwa razy przegrali wybory z Barackiem Obamą. Tym, który był w stanie dać GOP prezydenturę i zatrzymać zwycięski pochód progresywizmu, okazał się Donald Trump, kandydat „dziwolągów i ekscentryków”.
Trump, jako polityk, narodził się na CPAC. Co więcej, słuchając jego wystąpień sprzed lat, trudno znaleźć potwierdzenie tezy promowanej w mediach, że Trump właściwie nie ma żadnych poglądów, a republikaninem stał się w istocie z przypadku, chcąc po prostu robić karierę. Końcówka jego przemówienia z 2011 roku, w którym mówił, że może rozważyć wzięcie udziału w wyborach, mogłaby swobodnie, nie zwracając niczyjej uwagi, być częścią jego mowy inauguracyjnej w styczniu 2025 roku. „Jeśli zdecyduję się kandydować, nie będę podnosił podatków. Będziemy przyjmować setki miliardów dolarów od innych krajów, które nas kantują” – mówił wówczas Trump. „Będziemy tworzyć ogromną liczbę produktywnych miejsc pracy. I odbudujemy nasz kraj, abyśmy mogli być dumni. Nasz kraj znów będzie wielki. Dziękuję bardzo, to dla mnie zaszczyt” – dodał.

Przemówienia Trumpa na CPAC pokazują też jego niebywały polityczny instynkt. Dużo wcześniej niż reszta partii Trump zauważył, że charakter republikańskiego wyborcy się zmienia. Mieszkańcy zubożałego i zdeindustrializowanego interioru coraz częściej czuli się przegranymi globalizacji, a elity GOP powtarzały im znane formuły, że na wolnym rynku i na wolnym handlu wszyscy korzystają. Może nie ma miejsc pracy, ale za to są tanie chińskie produkty w Walmarcie. „Nie mamy wolnego handlu. Nie mamy sprawiedliwego handlu. A ja wierzę w sprawiedliwy handel. Uwielbiam otwarte rynki. Ale nie wtedy, gdy Chiny manipulują swoją walutą, nie wtedy, gdy wszystkie te inne operacje mają miejsce” – mówił Trump we wspomnianej mowie z 2011 roku. „Nie mamy teraz wielkiej gospodarki. Chiny ją mają. Inni ludzie mają, inne kraje mają” – przekonywał podczas CPAC dwa lata później. „Byliśmy wielkimi producentami. Teraz już niczego nie produkujemy. Kupujemy z innych krajów. Nie tylko z Chin. Na całym świecie. Kupujemy. Musimy odbudować naszą gospodarkę. I musimy to zrobić jeszcze raz. Musimy sprawić, by Ameryka znów była silna i uczynić Amerykę znowu wielką” – dodawał.
Epoka Reagana
Jedną z kluczowych luk w myśleniu dzisiejszych krytyków CPAC-u jest niedostrzeganie różnicy pomiędzy „myślą konserwatywną” a „ruchem konserwatywnym”. W istocie przekształcenie tej pierwszej w to drugie było celem powstania konferencji i organizacji, które ją tworzyły, Young Americans Foundation (YAF) i American Conservative Union (ACU). W sensie intelektualnym amerykański konserwatyzm był gotowy już w 1964 roku i reprezentował go kandydat na prezydenta Barry Goldwater i jego książka „Sumienie Konserwatysty” („The Conscience of a Conservative”). Ale Goldwater, którego wielu purystów wspomina z sentymentem, sromotnie przegrał wybory. Wielu dzisiejszych krytyków Trumpa zapomina, że wówczas, by myśl przeobraziła się w ruch, coś, co jest w stanie zawładnąć wyobraźnią narodu i przełożyć się na „akcję polityczną” (jak głosi nazwa CPAC) czy polityczną zmianę, potrzebne było pojawienie się Ronalda Reagana, człowieka, którego historia zapamiętała jako „wielkiego komunikatora”.
Warto o tym pamiętać, także myśląc o tym, jak te rewolucyjne zmiany w amerykańskim ruchu konserwatywnym wiązały się z najnowszą historią Polski.
Bez Reagana upadek Związku Sowieckiego mógłby nastąpić dużo później albo przybrać zupełnie inną formę, choćby w modelu chińskiej transformacji, z utrzymaniem władzy przez komunistów. Bez Trumpa, którego epoka jeszcze trwa, dominacja transgranicznego, liberalno-lewicowego porozumienia elit mogłaby się tylko umocnić. A skutki tej dominacji, czy to poprzez aktywizm Komisji Europejskiej, czy finansowanych z zagranicy i meblujących głowy Polakom mediów i NGO-sów, są doskonale widoczne w Polsce, szczególnie dla strony konserwatywnej.
Tak jak Trump, który amerykańską prawicę odbudowywał po dwóch kadencjach Obamy i po traumie Iraku i Afganistanu: dwóch wojennych eskapad, za którymi stał interwencjonistyczny neokonserwatyzm administracji Busha, tak Reagan po raz pierwszy przemawiał na CPAC w trudnym dla amerykańskiego konserwatyzmu momencie: zaraz po aferze Watergate i rezygnacji prezydenta Nixona. Przemówienie Reagana z CPAC w 1974 roku stało pod znakiem tego, czego w prezydenturze Nixona brakowało: nowej nadziei i optymizmu, połączonego ze szczerą wiarą w Amerykę. „Możecie to nazwać mistycyzmem, ale ja zawsze wierzyłem, że był jakiś boski plan w umieszczeniu tego wspaniałego kontynentu pomiędzy dwoma oceanami, tak by został odnaleziony tylko przez tych posiadających palącą miłość wolności i specjalny rodzaj odwagi” – mówił. „Nazwijcie mnie szowinistą, ale nasza historia odróżnia nas od innych”. To właśnie także wtedy, w 1974 roku, Reagan użył po raz pierwszy jednej ze swych najbardziej słynnych metafor, zaczerpniętego z kazania Johna Wintrhopa określenia Ameryki jako „błyszczącego miasta na wzgórzu”.
Polaków, którzy przeżyli komunizm, nie trzeba uczyć, co dla nas znaczyła Ameryka jako „błyszczące miasto na wzgórzu” i w jakim stopniu dzisiejszą Polskę zawdzięczamy między innymi epoce Reagana. Jego wystąpienia na CPAC pełne są też tego, co uczyniło z Reagana właśnie patrona szerszego ruchu konserwatywnego: poczucia humoru. Podczas wystąpienia w 1987 roku, pod koniec swojej prezydentury, gdy nie mógł być jeszcze pewien, jak ostatecznie zakończy się zimnowojenna konfrontacja ze Związkiem Sowieckim, Reagan zachował optymizm i wiarę w to, że system zniewolenia nie może długo przetrwać. Zażartował, że wiara w to, iż „biurokracja i centralne planowanie” mogą dać dobrobyt, okazały się być takimi samymi modami jak „hula-hop” albo „dieta składająca się tylko ze szparagów”. Opowiedział też „podziemny żart” z ZSRS: „Nauczyciel pyta Ivana: jak wygląda życie w Stanach Zjednoczonych? Ivan posłusznie odpowiada: połowa ludzi jest bezrobotna, a miliony ludzi głoduje. Jaki jest więc cel Związku Sowieckiego? – pyta nauczyciel. Aby dogonić Stany Zjednoczone – stwierdza Ivan”
„Błyszczące miasto na wzgórzu”
Dziś, gdy wielu zarzuca Trumpowi sprzeniewierzenie się dziedzictwu Reagana, warto zajrzeć do przemówień tego drugiego, by zrozumieć, że co do jednego się zgadzali: wiary w amerykański sen i w to, że nie może być on abstrakcyjną ideą, ale ma służyć i być odczuwalnym dla Amerykanów.
„Musimy przedstawić wizję przyszłości, która działa. Pozytywny program, na rzecz pozytywnych rezultatów” – mówił Reagan w 1987 roku. „Nie może być tak, że bardziej jesteśmy przeciwni wielkiemu rządowi i wysokim podatkom niż jesteśmy za wyższymi płacami na rękę i większą wolnością” – dodał, wypowiadając zdanie, z którym zgodziłby się Donald Trump. Ci, którzy zarzucają dziś Trumpowi, że skupia się bardziej na interesach Ameryki niż na sojusznikach, zapominają o tej prostej prawdzie: Ameryka nie byłaby „błyszczącym miastem na wzgórzu”, a więc też wiarygodnym sojusznikiem Polski, bez Amerykanów wierzących w amerykański sen.