Według oficjalnych danych koronawirusa SARS-CoV-2 zdiagnozowano w grudniu 2019 roku. Pierwsze odkryte infekcje połączono z tzw. mokrym targiem w mieście Wuhan, gdzie sprzedawano żywe zwierzęta w celach konsumpcyjnych. Nie wszyscy jednak wierzą w to, że do przejścia nowego koronawirusa ze zwierząt na ludzi doszło na skutek zjedzenia zainfekowanego nim zwierzęcia.
W Wuhan mieści się bowiem Wuhański Instytut Wirusologii (WIW). Znajduje się w nim pierwsze w Chinach laboratorium o czwartym, najwyższym poziomie bezpieczeństwa. Wiadomo, że prowadzono w nim intensywne badania nad koronawirusami. Wiele osób podejrzewa, że to właśnie w tym laboratorium SARS-CoV-2 przeszedł na ludzi, a nieostrożność jego pracowników sprawiła, że wydostał się poza jego mury.
Amerykański Departament Stanu wypuścił w piątek tzw. fact sheet poświęcony właśnie WIW. Zwrócili w nim uwagę, że od 2016 roku w WIW badano zakażającego nietoperze koronawirusa RaTG13, który jest w 96,2% zgodny z SARS-COV-2 i jest jego najbliższym odpowiednikiem zwierzęcym z dotychczas odkrytych. Jego próbki pochodziły z jaskini w Yunnan i pobrano je w 2013, kiedy kilku górników zmarło na chorobę przypominającą SARS. Nic nie wskazuje, żeby te badania skończono przed początkiem pandemii. Departament Stanu zauważa też, że w WIW prowadzono prace nad tworzeniem wirusów – chimer ale WIW był bardzo skryty w tym temacie i nie dzielił się w wystarczającym stopniu wynikami swoich badań ze światową społecznością naukową.
Departament Stanu podkreślił, że na razie nie ma żadnych dowodów na to, że pandemia rozpoczęła się w WIW – i że jej przyczyny mogły być całkiem naturalne. Zwrócili jednak uwagę na to, że już jesienią 2019 u pracowników WIW pojawiły się objawy, które mogły być zgodne nie tylko z chorobami sezonowymi, ale także z COVID-19. Zauważają, że stawia to pod znakiem zapytania wiarygodność czołowego badacza z WIW Shi Zhengliego, który publicznie stwierdził, że w jego instytucie nie doszło do żadnych infekcji. Przypomnieli też, że w przeszłości dochodziło do podobnych wypadków, także w Chinach. Na przykład w 2004 roku wypadek w laboratorium w Pekinie spowodował zainfekowanie 9 osób SARS, z czego jedna tego nie przeżyła.
Amerykanie zwracają uwagę na to, że w poznaniu prawdziwego źródła pandemii, co jest konieczne do zabezpieczenia się przed kolejnymi, najbardziej przeszkadzają chińscy komuniści. Prace chińskich naukowców dotyczące pochodzenia koronawirusa są w tym kraju ściśle kontrolowane przez partię, która nie dopuszcza również do tego tematu zagranicznych ekspertów. Partia pilnuje również tego, żeby pracownicy WIW nie rozmawiali z dziennikarzami, śledczymi i urzędnikami od globalnej ochrony zdrowia.
Po ponad roku opóźnienia w zeszłym tygodniu Chińczycy wpuścili do siebie specjalny zespół WHO, ale też ściśle kontrolują jego pracę – naukowcy WHO m.in. nie mogą sami pobierać próbek. Departament Stanu uważa, że eksperci WHO powinni mieć pełny wgląd w dokumenty WIW o przeprowadzanych w tej placówce badaniach nad koronawirusami. Powinni się również dowiedzieć dlaczego informacje o tych badaniach na ich stronie internetowej zostały najpierw zmienione a potem całkowicie usunięte.
Departament Stanu twierdzi również, że WIW nie jest tak cywilny jak mogłoby się wydawać. Przypomnieli, że pomimo bycia sygnatariuszem Konwencji o Broni Biologicznej, która zabrania jej opracowywania i posiadania, Chiny nie udokumentowały swoich prac w tym temacie ani nie pokazały dowodu na to, że zostały one zakończone. Departament Stanu podejrzewa również, że od co najmniej 2017 roku WIW jest zaangażowany w tajne projekty i eksperymenty na zwierzętach dla chińskich sił zbrojnych. Twierdzą, że USA i inne państwa, które pomogły sfinansować powstanie WIW, mają prawo wiedzieć, czy część przeznaczonych przez nich funduszy została użyta do prowadzenia prac dla wojska.