W dniach 15-17 listopada na trasie kolejowej Warszawa – Dorohusk doszło do aktów dywersji. W miejscowości Mika (woj. mazowieckie, pow. garwoliński) eksplozja ładunku wybuchowego zniszczyła tor kolejowy. W innym miejscu, niedaleko stacji kolejowej Gołąb (pow. puławski, woj. lubelskie), pociąg z 475 pasażerami musiał nagle hamować z powodu uszkodzenia około 60 metrów trakcji.
Nie ma żadnych wątpliwości, że ataków dokonali obywatele Ukrainy działający na zlecenie Rosji. Jeden z nich był już karany za dywersję. Mimo to, uciekli z Polski przez przejście graniczne, otwarte dwa miesiące temu przez obecne władze.
Prokuratura wszczęła w poniedziałek śledztwo w sprawie aktów dywersji o charakterze terrorystycznym popełnionych na rzecz obcego wywiadu. We wtorek odbyło się nadzwyczajne posiedzenie rządowego komitetu ds. bezpieczeństwa z udziałem dowódców wojskowych, szefów służb i przedstawiciela prezydenta.
Mimo, że rosyjski ślad jest już w tej sprawie potwierdzony, to władze jednego z europejskich krajów zachowują dalece idącą powściągliwość w ocenie sytuacji. To oczywiście... Niemcy.
Kanclerz Niemiec Friedrich Merz wyraził we wtorek opinię, że za wcześnie jest na końcową ocenę w sprawie aktu dywersji na kolei w Polsce. Zaznaczył jednocześnie, że możliwe jest to, że potwierdzone zostaną przypuszczenia dotyczące rosyjskiego tropu. Merz, cytowany przez agencję ANSA, stwierdził w Berlinie: – Jest za wcześnie, by wydać końcową ocenę.
– Ale możliwe jest to, że przypuszczenie w sprawie rosyjskiego tropu zostanie potwierdzone – tak kanclerz odpowiedział na pytanie, dotyczące rosyjskiego śladu w akcie dywersji.