Dla Liska, który jest najcięższy i najsilniejszy wśród tyczkarzy, to największy sukces w karierze. Konkurs był emocjonujący i nie brakowało w nim dramaturgii - Lisek z zawodów mógł odpaść już na wysokości 5,65, którą pokonał dopiero w ostatniej próbie. - Jak do niej podchodziłem czułem bardzo dużą presję i stres. Ale ten chyba od jakiegoś czasu bardzo dobrze na mnie działa. Nie sądziłem, że na tej tyczce, na jakiej skakałem, mogę wjechać w stojaki. Zrobiłem wszystko za dobrze i po prostu poprzeczkę strąciłem przy wznoszeniu się ku górze. Na trzeci skok musiałem ją zmienić, a to jest zawsze ryzykowne - tłumaczył reporterce PAP.
Ostatecznie Lisek uzyskał 5,89. - Byłem w szoku, że jestem dzisiaj taki mocny. Wziąłem najtwardszą tyczkę, jaką miałem w tym sezonie. Poziom konkursu był bardzo wysoki, mimo że warunki nie były idealne, bo było bardzo zimno - mówił po zawodach. - Zazwyczaj jest tak, że jak się skacze 5,80, to na każdej imprezie zdobywa się medal. Teraz jednak okazało się, że nie. A nie tak dawno w halowych mistrzostwach świata w Portland uzyskałem 5,75 i byłem trzeci – przypomniał.
Z 5,89 nie poradził sobie drugi z Polaków - Paweł Wojciechowski. Skończył konkurs na 5. lokacie i widać było, że jest zawiedziony.
Z kolei 5,95 pokonał już tylko Amerykanin Sam Kendricks. Brąz wywalczył Francuz Renaud Lavillenie (5,89).
Do tej pory na mistrzostwach świata w Londynie Polacy wywalczyli cztery medale. We wtorek srebro dorzucił też Adam Kszczot w biegu na 800 m, a dzień wcześniej w rzucie młotem złota była Anita Włodarczyk, a brązowa Malwina Kopron.