Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Sport

Dla Węgrów Ferencvaros jest jak religia. Michał Listkiewicz o węgierskim fenomenie i polskich sędziach

W czasach, kiedy polskie kluby odbijają od drzwi fazy grupowej Ligi Mistrzów, na Węgrzech tokaj leje się strumieniami. Ferencvaros Budapeszt po 25. latach awansował do Champions League. - Dla Madziarów ten klub, to dobro narodowe. „Zielone Orły” mają w swoim kraju więcej kibiców, niż wszystkie kluby polskiej Ekstraklasy razem wzięte – opowiada portalowi niezalezna.pl Michał Listkiewicz - hungarysta, były prezes PZPN, przed laty międzynarodowy sędzia, a dziś szef arbitrów piłkarskich w … Armenii.

Niezależna.pl: Na czym polega fenomen Ferencvarosu na Węgrzech? Awans tego klubu do fazy grupowej Ligi Mistrzów ucieszył ponoć ponad dziewięćdziesiąt procent wszystkich Madziarów interesujących się piłką nożną.

Reklama

Michał Listkiewicz: Dla naszych Bratanków „Fradi” jest jak Barcelona dla Katalończyków. To coś więcej niż klub, to pewna filozofia życia. Dla Węgrów jest jak świętość, religia. Dlatego, kiedy piłkarze Ferencvarosu we wtorek bezbramkowo zremisowali z norweskim Molde, w całym kraju zapanowała euforia nie do opisania, bo w pierwszym spotkaniu na wyjeździe też zremisowali, tyle że 3:3 i dzięki temu, że zdobywali gole na wyjeździe, uzyskali promocję. Radość była tym większa, ze na grę w elicie fani musieli czekać aż ćwierć wieku.

Ta zbiorowa sympatia dla jednej drużyny, brzmi dla mnie trochę jak science fiction. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby u nas kibice wszystkich drużyn cieszyli się, powiedzmy, z międzynarodowego sukcesu Legii. Jednostki owszem, ale ogół?!

Na Węgrzech dzieje się tak, że Ferencvaros jest traktowany jako symbol futbolowej wielkości tego kraju. W 1965 roku jako pierwszy madziarski zespół wygrali Puchar Miast Targowych, są 31-krotnymi mistrzami kraju, 23 razy zdobyli Puchar Węgier, a w szeregach „Zielonych Orłów” grały całe zastępy wspaniałych piłkarzy. Madziarzy bardzo cenią sobie przywiązanie do tradycji i tożsamości narodowej. A ta jest bardzo mocno kultywowana na obiekcie Ferencvarosu. Przed wejściem na piękny stadion Groupama Arena stoi wielki złoto – zielony orzeł, symbol klubu, który z rozłożonymi skrzydłami łapie w szpony piłkę. Szczególnie efektownie ten ptak wygląda po zmroku, kiedy pięknie oświetlony sprawia niesamowite wrażenie. Wewnątrz obiektu znajduje się muzeum, w którym każdy kolejny rok sukcesów klubu jest pokazany w osobnej sali. Oprócz akcentów piłkarskich są tam również fotografie i informacje nawiązujące do historii kraju oraz wielkie zdjęcia najwybitniejszych piłkarzy. Byli zawodnicy są zapraszani na mecze i okolicznościowe spotkania. To buduje wielką więź pomiędzy klubem a kibicami. Fani doceniają takie działania władz „Fradi”.

Co przeniósłby pan z Ferencvarosu do polskich klubów?

Cierpliwość i wizję. Klubem zarządza duet młodych, prężnych biznesmenów Gabor Kubatov i Ferenc Berzeviczy. Prowadzą mądrą politykę. Mając ciche wsparcie od premiera Węgier, kibica „Fradi”, Viktora Orbana, postawili na działanie długofalowe. Kiedy w sierpniu 2018 roku na stanowisku trenera zatrudniali, byłego świetnego ukraińskiego napastnika, Serhija Rebrowa postawili przed nim za cel, by dobierał do zespołu piłkarzy bez wielkich nazwisk, ale takich, w których jest „to coś”. Rozbudowano sieć skautingu i tak na przykład w Norwegii, w obozie dla uchodźców znaleziono pomocnika Tocmaka. Napastnik Myrto Uzuni był kelnerem, a najlepszy i najdroższy piłkarz drużyny, bramkarz Denes Dibusz skończył studia ekonomiczne. Z kolei środkowy pomocnik David Siger do dwudziestego siódmego roku życia grał zaledwie w trzej lidze, a obecnie jest powoływany do reprezentacji Węgier. Dla polskich kibiców ciekawostkę może stanowić fakt, że kapitanem Ferencvarosu jest były skrzydłowy Lecha Poznań Gergo Lovrencsics. Budżet w wysokości 40 milionów euro, czyli zbliżony do tego jakim dysponuje Legia Warszawa, otwarte głowy właścicieli i wsparcie ze strony premiera Orbana sprawiły, że „Zielone Orły” znów pofrunęły wysoko. Inna sprawa, że diaspora węgierska w ościennych krajach jest ogromna. Viktor Orban powiedział nawet kiedyś, że Węgry sąsiadują z... Węgrami. Stąd wprowadzono tzw. Kartę Węgra. Pozwala ona na sprowadzanie do kraju z sąsiednich państw młodych chłopców pochodzenia madziarskiego i umieszczanie ich w specjalistycznych akademiach. Tam uczą się, mieszkają i mają pełne utrzymanie za darmo. Dzięki temu mogą poświęcić się wyłącznie doskonaleniu swoich talentów sportowych.

Odejdźmy od Ferencvarosu. Aktualnie rządzi pan sędziami w Armenii. Tamtejsi arbitrzy są lepsi od ich polskich kolegów, na których po każdej ligowej kolejce sypią się gromy?

Nie powinniśmy narzekać na naszych sędziów. Błędy mogą się zdarzyć zawsze i każdemu. Dla tego mając skale porównawczą, myślę, że nasi są lepsi. W Polsce jest grupa dwudziestu sędziów zawodowych, reszta to półzawodowcy. Dzięki temu mają większe możliwości rozwoju. Po prostu mogą poświęcić więcej czasu na poprawianie umiejętności, pracę nad kondycją, wizualizację wideo swoich występów. W Armenii sędziami są policjanci, studenci, urzędnicy, wojskowi. Najlepsi mogliby w Polsce prowadzić mecze na poziomie drugiej czy trzeciej ligi, Ale zapału im nie brakuje. Są bardzo chętni do nauki.

 

Źródło: niezalezna.pl
Reklama