Zostaliśmy pozostawieni sami sobie - stwierdził właściciel jednego z zakładów w województwie dolnośląskim, które przestały funkcjonować po przejściu powodzi. To kolejny tego typu głos ze strony przedsiębiorców, którzy ucierpieli w wyniku klęski żywiołowej. Mężczyzna wytyka rządzącym nie tylko brak wsparcia finansowego. Ubolewa, że władze nie ostrzegały wystarczająco przed nadciągającym kataklizmem.
Mieszkańcy południa Polski wciąż walczą ze skutkami powodzi, która we wrześniu zniszczyła ich miejscowości. Żywioł zniszczył m.in. zakłady, które przedsiębiorcy budowali od lat. Jednym z nich jest Łukasz Bac z Ołdrzychowic Kłodzkich. Mężczyzna prowadzi z ojcem zakład przerobu drewna. W wyniku przejścia żywiołu poniósł straty w wysokości 2,5 mln zł.
Prowadzona przez niego firma zatrudnia 30 osób. Jak opowiedział w rozmowie z portalem money.pl, pracownicy angażują nawet swoje rodziny, aby jak najszybciej doprowadzić do wznowienia działalności zakładu. Ze strony rządu pomocy nie widzi.
"Odroczenie składek na ZUS naprawdę niewiele w sytuacji poszkodowanych przez powódź przedsiębiorców zmienia. Trudno się nawet do tego odnieść. Nie chcę zwalniać pracowników. (...) Mam jednak świadomość tego, że już od niemalże trzech tygodni nic nie wyprodukowaliśmy i przez najbliższe tygodnie pewnie nie wyprodukujemy, a pensje będziemy wypłacać"
"(...) potrzebujemy pomocy i ten rząd na razie nic nie proponuje dla przedsiębiorców. Moi pracownicy chcą pracować, mam jednak poczucie, że zostaliśmy pozostawienie sami sobie"
"O przerwaniu zapory (w Stroniu Śląskim - przyp. red.) nie dostaliśmy żadnej informacji. (...) My po prostu nie wiedzieliśmy, że coś dzieje się z zaporą, że trzeba uciekać"
Osób zawiedzionych rządowymi alertami jest z pewnością więcej. Jak informował we wrześniu portal Niezalezna.pl, od zapewnień premiera Donalda Tuska, że tama w Stroniu Śląskim wytrzyma do momentu jej zerwania minęły zaledwie dwie godziny.