Zatrzymanie żołnierzy na polsko-białoruskiej granicy poskutkowało kilka tygodni później tym, że funkcjonariusze zostali ranni w bezpośredniej konfrontacji? Niewykluczone, że żołnierze zostali sparaliżowani myślą o możliwych konsekwencjach, stąd nawet w sytuacji zagrożenia życia nie sięgnęli po broń.
Onet napisał w środę wieczorem o żołnierzach, którym po strzałach ostrzegawczych w stronę ludzi forsujących granicę polsko-białoruską postawiono zarzuty. Według portalu, gdy migranci przekroczyli granicę, a strzały w powietrze ich nie powstrzymały, żołnierze 1. Warszawskiej Brygady Pancernej zaczęli w obronie koniecznej strzelać w ziemię, niektóre z wystrzelonych łącznie 43 pocisków trafiły rykoszetem w płot.
Skandalicznie późna reakcja ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza dolewa oliwy do ognia, bo albo kierownictwo resortu o zajciu dowiedziało się z publikacji prasowej, ale przez dwa miesiące zdarzenie skrzętnie ukrywało.
O sprawie mówił na antenie RMF FM Radosław Fogiel. Polityk Prawa i Sprawiedliwości połączył zdarzenia z przełomu marca i kwietnia z ostatnim feralnym dźgnięciem polskiego żołnierza.
- Być może żołnierz dźgnięty nożem, inny żołnierz uderzony konarem w głowę, są ofiarami tego, że kiedy ich koledzy faktycznie bronili się przed zagrożeniem, zostali zatrzymani w kajdankach przed wszystkimi towarzyszami broni. To może paraliżować. Zarówno żołnierzy, jak i Straż Graniczną
- mówił.
Zapowiedział, że politycy PiS ruszą dziś na kontrole poselskie do Ministerstwa Sprawiedliwości oraz Ministerstwa Obrony Narodowej.