Jak już informowaliśmy, policja weszła dziś do mieszkania dziennikarza "Gazety Wyborczej", ponieważ do niego doprowadził służby adres IP, z którego kierowane były groźby karalne pod adresem posłów. "Wyborcza" w wydanym na łamach strony internetowej oświadczeniu przekonuje, że to próba... zastraszenia wolnych mediów.
"Pokazując legitymacje, zażądali wydania laptopa. Tłumaczyli, że z tego adresu IP wysyłane były groźby pod adresem polityka PiS. Nie mieli żadnego nakazu. Nieoficjalnie wiemy, że chodzi o mail, który dostał Jerzy Materna, poseł PiS z Zielonej Góry" - mówił Onetowi zastępca redaktora naczelnego i szef redakcji lokalnej "Gazety Wyborczej" Mikołaj Chrzan. Według niego oskarżenia wobec dziennikarza są "absurdalne" i "nikomu nie groził".
Tymczasem wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik na Twitterze poinformował również, że "policja zabezpiecza urządzenie, na podstawie ustalonego IP, z którego kierowane były groźby karalne pod adresem posłów".
Nie ma możliwości odstąpienia od czynności tylko dlatego, że ktoś jest dziennikarzem, skoro spod tego adresu mogły być kierowane poważne groźby
- podkreśla z kolei policja.
Jak można się było domyślać, "Gazeta Wyborcza" z akcji policji u swojego dziennikarza zrobiła "próbę zastraszania wolnych mediów".
Redakcja wydała oświadczenie, w którym informuje:
nie mamy wątpliwości, że w dzisiejszych warunkach politycznych - kiedy to władza PiS prowadzi masową kampanię przeciwko wolnym mediom - celem tego policyjnego najścia jest zastraszenie dziennikarzy "Wyborczej".
Redakcja radzi nawet, co powinna zrobić policja, gdy dostała "donos" na temat ich dziennikarza. Stawiają nawet hipotezę, że ktoś mógł korzystać z sieci WiFi działającej w mieszkaniu Piotra Bakselerowicza.
Dziennikarza „Wyborczej" potraktowano bezceremonialnie, z góry jako podejrzanego. Rzetelne organy ścigania powinny postępować zupełnie inaczej. Można było dziennikarza wezwać wcześniej pisemnie na przesłuchanie i próbować zweryfikować, czy są jakiekolwiek podstawy do tak drastycznej decyzji jak zarekwirowanie służbowego sprzętu elektronicznego
- czytamy w oświadczeniu.
Przede wszystkim należało sprawdzić, czy ktoś mógł korzystać z sieci WiFi działającej w mieszkaniu Piotra Bakselerowicza, bo mogłoby to świadczyć, że ktoś wrabia dziennikarza w przestępstwo wysyłania gróźb karalnych. Złamanie zabezpieczeń domowej sieci WiFi nie jest szczególnie trudne
- dywaguje redakcja "Gazety Wyborczej".
W długim artykule zasugerowano także, że komputer dziennikarza zostanie wykorzystany przez "służby PiS".
Nie ma żadnej gwarancji, że służby partyjnego państwa PiS nie zainstalują na komputerze Piotra materiałów, które miałyby go skompromitować
- stwierdził autor oświadczenia.
Nie wskazano jednak z jakiego powodu ktokolwiek miałby chcieć skompromitować Piotra Bakselerowicza. Jest on bowiem lokalnym dziennikarzem, który pisze o niezbyt kontrowersyjnych wydarzeniach z województwa Lubuskiego, takich jak liczba zakażeń koronawirusem, lub miejsca, które w Lubuskiem warto odwiedzić według ministra Przemysława Czarnka.
Groźby zawierające obraźliwe wpisy wysyłano e-mailem do polskich Posłów. Pokrzywdzeni sami zgłosili ten fakt, sprawdzenie IP doprowadziło pod konkretny adres, a nie do konkretnego dziennikarza. Dopiero pod tym adresem okazało się, że przebywa tam mało znany, lokalny dziennikarz
- podkreśliła Polska Policja na Twitterze.
Groźby zawierajace obraźliwe wpisy wysyłano e-mailem do polskich Posłów. Pokrzywdzeni sami zgłosili ten fakt, sprawdzenie IP doprowadziło pod konkretny adres, a nie do konkretnego dziennikarza. Dopiero pod tym adresem okazało się, że przebywa tam mało znany, lokalny dziennikarz. https://t.co/UyXvHCBQVk
— Polska Policja 🇵🇱 (@PolskaPolicja) October 2, 2021