Sądzę, że w ciągu ok. półtora roku Stany Zjednoczone przekonają się, że ich plan nie ma szans na powodzenie i wówczas dokonają kolejnego zwrotu w polityce, tym razem kierując wzrok na Europę Środkową. Natomiast jeśli administracja Bidena nie będzie chciała przyznać się do porażki i dalej będzie grała na sojusz z Rosją, to będzie tę walkę przegrywała. Jednak konsekwencje tych przegranych będą różne, a najsilniej może je odczuć nasz region, a w szczególności państwa bałtyckie – powiedział Niezalezna.pl politolog prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski.
W minionych dniach prezydent USA Joe Biden ogłosił, że Stany Zjednoczone odstąpią od sankcji wobec firmy nadzorującej budowę Nord Stream 2. Pojawiło się wiele kontrowersji i opinii, że Ameryka skapitulowała w tej sprawie, być może ze względu na biznesowe naciski na prezydenta. Ewidentnie widać, też, że obecny lokator Białego Domu będzie dążył do bliższej współpracy z Niemcami, ale przede wszystkim z Rosją, tak jak to wcześniej próbował realizować m.in. Barack Obama.
O ten zwrot w polityce amerykańskiej - w porównaniu do tego co prezentował Donald Trump – spytaliśmy politologa prof. Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego.
- Polityka ma to do siebie, że jest zmienna w czasie. Sądzę, że w pierwszym okresie prezydentury Bidena będziemy zdecydowanie tracili, a w drugim... To będzie zależało od tego jakie wnioski wyciągnie i jakie doświadczenie zbierze po drodze. Moim zdaniem sytuacja wygląda w następujący sposób i to jest element stały, niezależny od tego, kto w danym momencie urzęduje w Białym Domu: Stany Zjednoczone od 2001 r. są w stanie wojny, a dla każdej demokracji wysyłanie wojsk na ekspedycje, a później wygrywanie wyborów to jest bardzo trudna operacja polityczna. Amerykańscy wyborcy są już zmęczeni takim stanem rzeczy, w związku z tym kolejni prezydenci poszukują sposobu w jaki mogliby te ciężary zmniejszyć i na kogo je przerzucić. Chodzi o wycofanie sporej ilości żołnierzy amerykańskich i zastąpienie ich kimś innym, tak aby nie dochodziło do destabilizacji – mówi nam prof. Żurawski vel Grajewski.
Dodaje, że taki scenariusz został zrealizowany na Dalekim Wschodzie, gdzie stany nakłoniły Japonię do zmiany konstytucji i stworzenia regularnej armii mającej wpływ na stabilność w regionie.
- To samo próbowano zrobić w Europie. Dlatego Donald Trump tak bardzo naciskał na zwiększenie wydatków na obronność. Oprócz wschodniej flanki NATO reszta państw Starego Kontynentu odniosła się do tego negatywnie. Natomiast Biden chciałby, aby tę samą rolę, którą na dalekim Wschodzie spełnia Japonia, w Europie pełniły Niemcy. To jest zgodne z długotrwałą amerykańską tradycją, bo przypomnijmy, że od czasu drugiej wojny światowej to Niemcy są głównym obszarem dla baz armii USA. Ponadto nasi zachodni sąsiedzi są najliczniejszym i najbogatszym narodem, przez co Biden widziałby w nich lidera dla utrzymania bezpieczeństwa w regionie. Jednak oprócz kalkulacji matematycznych potrzeba też woli politycznej. Niemcy po prostu nie chcą występować w tej roli i to z kilku względów, jak chociażby głęboki pacyfizm narodu niemieckiego, czy strach przed Rosją, a także dlatego, że nikt w Europie nie życzy sobie militarnego przywództwa niemieckiego ze względów historycznych. Wydaje się, że Donald Trump to rozumiał i dlatego postawił na Polskę i Rumunię, jako dwa największe państwa na wschodniej flance NATO
– podkreśla prof. Żurawski vel Grajewski.
Nasz rozmówca zaznacza też, że podejście Joe Bidena do naszego regionu zasadniczo różny się od tego co praktykował Donald Trump.
- Biden jeszcze przed wyborem na urząd prezydenta obiecywał ocieplenie relacji z Europą, czyli tak naprawdę z Niemcami, bo relacje np. ze wschodnią flanką były doskonałe. W tym samym czasie obiecywał też karanie Rosji za ekspansjonizm. Tych dwóch polityk nie da się prowadzić jednocześnie. Już od wtedy było jasne, że Biden postawi na Niemcy, a to będzie oznaczało łagodne podejście wobec Rosji ze względu na interesy niemiecko-rosyjskie. To wszystko łączyło się z nadzieją, ze Rosję uda się w jakiś sposób oderwać od Chin. Oczywiście cały ten plan spali na panewce. Już wcześniej Federacja Rosyjska odrzucała współpracę z Bushem, następnie z Obamą i tak samo będzie w przypadku Bidena
– mówi politolog.
Prof. Żurawski vel Grajewski podkreśla również, że „błąd amerykański polega na tym, że Ameryka uważa, że Rosja jest rządzona zgodnie z interesem narodu rosyjskiego.
- Nic bardziej mylnego. Celem władz Rosji jest utrzymanie tej władzy. Tym bardziej oni nigdy nie zaakceptowaliby pozycji młodszego partnera Stanów Zjednoczonych. W Rosji popularność zdobywa się na prezentowaniu postawy negatywnej wobec Zachodu. To jest kolejny argument, który potwierdza, że tego zwrotu w polityce, o którym śni Biden, a wcześniej śnił Obama, nie będzie. Byłby on możliwy tylko w wypadku, kiedy Chiny zaatakowałyby Rosję. Sądzę, że w ciągu ok. półtora roku Stany Zjednoczone przekonają się, że ich plan nie ma szans na powodzenie i wówczas dokonają kolejnego zwrotu w polityce, tym razem kierując wzrok na Europę Środkową. Natomiast jeśli administracja Bidena nie będzie chciała przyznać się do porażki i dalej będzie grała na sojusz z Rosją, to będzie tę walkę przegrywała. Jednak konsekwencje tych przegranych będą różne, a najsilniej może je odczuć nasz region, a w szczególności państwa bałtyckie
– wskazuje prof. Żurawski vel Grajewski.