- Musimy wyciągać wnioski; być może Francja czy Anglia uważają, że jeszcze nie muszą. Jeżeli Ukraina przegra, jesteśmy jednym z pierwszych celów. Obserwujemy budowanie czegoś ponad sojusz. Raczej wspólnego organizmu - mówi o trwającej wizycie premiera na Ukrainie redaktor naczelny "Gazety Polskiej" i "Gazety Polskiej Codziennie" Tomasz Sakiewicz.
Premier Mateusz Morawiecki - wraz z wicepremierem, ministrem aktywów państwowych Jackiem Sasinem oraz ukraińskim ministrem ds. wspólnot lokalnych i rozwoju terytorialnego Ołeksijem Czernyszowem - uczestniczyli w środę w otwarciu tymczasowego miasteczka domków kontenerowych w Borodziance na Ukrainie.
- Dzisiaj Rosja testuje swoje laboratorium zła" i jest "to próba sprawdzenia Zachodu, wolnego świata - do jakiego punktu można się posunąć". "Morderstwa, mobilne krematoria, gwałty, wywózki dzieci, zbrodnie wojenne, zbrodnie ludobójstwa. Testowanie Zachodu. Skąd to znamy? Skąd pamiętamy taki scenariusz? 1938-1939 rok - najpierw Austria, potem Czechosłowacja, potem Polska. I Hitler się nie zatrzymał. Miejmy z tyłu głowy tamtą wiedzę historyczną, byśmy my jako Europa, jako UE nie obudzili się zdziwieni, że Putin idzie dalej, że Kreml idzie dalej. Dzisiaj tamę tej napaści stawiają Ukraińcy - mówił szef rządu.
Komentując te słowa, Tomasz Sakiewicz wyraża obawy w rozmowie z niezalezna.pl, że „jesteśmy na etapie mówienia o prawdopodobieństwie wysokim lub bardzo wysokim przeniesienia wojny”. - Ono się zbliża do 50 procent. To ostrzeżenie, nie straszenie. Poziom nieracjonalności działań Putina, jeśli chodzi o wojnę na Ukrainie wskazuje, że mogą podjąć akcje, które i zniszczą Rosję, i zdemolują cały świat – ocenia redaktor naczelny „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie”.
Pytany o Putina - racjonalnego stratega czy szaleńca – odpowiada:
„nie mówimy o szaleńcu tylko o człowieku, który bardzo pomylił się co do słabości swojego państwa, jeśli chodzi o to, jak może wyglądać ta wojna. Nie możemy zakładać, że ma lepsze analizy dotyczące przygotowania Zachodu do wojny, reakcji Zachodu. Jeżeli w grę wchodzi atak atomowy, trzeba się przygotować na najgorsze”.
Dopytywany o decyzje polskiego państwa ws. wywozu zablokowanych zapasów zbóż z Ukrainy na rynki Bliskiego Wschodu i Afryki, przyznaje, że „zostaliśmy postawieni w miejscu, w którym można być albo kimś bardzo ważnym i odegrać bardzo ważną rolę, albo pozwolić na to, by ucierpiały nie tylko Ukraina czy Polska, ale ucierpiała większość świata”.
- To jest kwestia zarówno pomocy Ukrainie – bez Polski mogłaby tę wojnę przegrać, a już na pewno byłaby w dużo gorszej sytuacji, niż jest – ale też bez Polski nie da się uratować świata przed głodem. Jeżeli my nie wywieziemy tego zboża, nikt inny tego nie zrobi. Nie chodzi tylko o szlaki transportowe, a zdolność do zorganizowania całej akcji, która nie jest prosta. Do tej pory zboże wywożono drogą morską. My musimy je wywieźć koleją. Przy logistycznych różnicach jesteśmy w stanie to zrobić. Jeśli się uda, dziesiątki milionów ludzi uratujemy przed głodem
- mówi dalej.
Trwająca wizyta – zdaniem Sakiewicza – „to coś więcej niż tylko kwestia zboża czy pomocy militarnej Ukrainie”. - To próba odbudowy więzów między Polską a Ukrainą – więzów gospodarczych, politycznych i militarnych z czasów I Rzeczpospolitej. Więzów, dzięki którym można powstrzymać imperializm ze Wschodu. Tak powstała I Rzeczpospolita; w sojuszu przed zagrożeniem mongolskim, a później – rosyjskim i germańskim. Dogadały się narody o różnych kulturach i wyznaniach właśnie dlatego, że inaczej mogłyby nie przetrwać. Dziś obserwujemy ten sam proces, tylko kilkaset lat później. Ogromne zagrożenie ze Wschodu, co najmniej wiarołomność głównych krajów Europy – wymienia.
- Musimy wyciągać wnioski; być może Francja czy Anglia uważają, że jeszcze nie muszą. Jeżeli Ukraina przegra, jesteśmy jednym z pierwszych celów. Obserwujemy budowanie czegoś ponad sojusz. Raczej wspólnego organizmu – konkluduje.