Trudna sztuka interpretacji dzieli czasem nie tylko tych, którzy próbują odczytać sens dzieła sztuki, ale także polityków i komentatorów politycznych. Tak też się stało w wypadku wypowiedzi kanclerza Scholza o nienaruszalności granic Polski… - pisze dla niezalezna.pl Tomasz Łysiak.
O sztuce interpretacji tekstu najlepiej wiedzą aktorzy i reżyserzy teatralni. To oni częstokroć dostają do rąk słynne dzieła wielkiej literatury dramatycznej i zaczynają je interpretować. Praca nad każdą inscenizacją zaczyna się więc od próby czytanej, w trakcie której dokonuje się z jednej strony analizy sensu tekstów, które mają wypowiedzieć aktorzy, a z drugiej wyboru sposobu ich interpretacji. Już na studiach adepci sztuki aktorskiej dowiadują się, że właściwie każdemu słowu, czy zdaniu można nadać inny sens – inaczej je artykułując, akcentując, czy wybierając sposób przeprowadzenia inscenizacji danej sceny, dodania ruchu i gestu, tworzących konteksty.
Gdy Romeo powie – „Jak cudowna jest miłość skoro cień miłości, tyle bogactwa niesie i tyle radości” – z pewnością uznamy, że kocha. Ale gdy to samo zdanie padnie z ust aktora np. uśmiechającego się cynicznie – doszlibyśmy do wniosku, że udaje, że słowa nie niosą faktycznego sensu. A znowuż gdyby kilka metrów za nim stał żołnierz, który mierzy do niego z karabinu, by mówił to, co mówi – kontekst pokaże, że ktoś go zmusza do takiej właśnie wypowiedzi. Można tak interpretację zwykłego „kocham” rozciągnąć na kilka odległych obszarów znaczeniowych. Może znaczyć „nienawidzę”, „boję się”, „odczuwam zazdrość” etc.
A na kartce widzimy tylko proste… „kocham cię”!
Odnoszę wrażenie, iż rzecz podobna ma miejsce w kwestii poczdamskiej wypowiedzi kanclerza Scholza, który powiedział do Donalda Tuska: „Raz na zawsze jest ustalona granica Niemiec i Polski po setkach lat historii i nie chciałbym, żeby jacyś ludzie szperali w książkach historycznych, żeby wprowadzić rewizjonistyczne zmiany granic”. Otóż, gdy wziąć słowa literalnie, interpretować je „po literze” – mogą się wydawać przyjaznym zapewnieniem o dobrych intencjach. Jednak w istocie mogą być swego rodzaju ukrytą „groźbą”. Można je jako groźbę zinterpretować, gdyż po prostu w ogóle stanowią przywołanie kwestii granic w dyspucie, która z granicami nie ma nic wspólnego (zmiany terytorialne po wojnie, nie były przecież reparacjami). To groźba zawieszona, niedopowiedziana, schowana pod czymś, co na pierwszy rzut oka może się zdawać wręcz pozytywnym sygnałem. Dlatego też takie są rozbieżności w interpretacjach. Kto przeczyta „po literze” zobaczy zwykłe „kocham cię”, a kto widzi jakiś kontekst głębszy, niewypowiedziany, będzie miał wrażenie, że znaczy to coś innego, że podsuwa temat, który „mógłby być w agendzie, a nie jest, bądźcie więc wdzięczni, że go nie ma”.
Psychologiczny efekt takiej „groźby” przez „zawieszenie jej w powietrzu” występuje na przykład w brydżu. Gracz świadomy, że przeciwnik ma jakąś kartę, którą mógłby użyć, a jej nie używa, lecz ona jest trzymana gdzieś „w zanadrzu”, powoduje, że znajduje się w problemie. Groźba samego istnienia czegoś, co mogłoby zagrażać – już stanowi przymus dla gracza, stawia go w niekomfortowej sytuacji w rozgrywce.
Czy takim asem trzymanym w talii kart nie stała się – jakże przyjazna pozornie, a wręcz zabezpieczająca polski interes – wypowiedź kanclerza o tym, iż nie powinno się w kwestii granic wprowadzać „rewizjonistycznych zmian”?