Pośród wszystkich, słusznych przecież bez wątpienia, zarzutów, złości i żalu wobec usuwania ze ścian emblematycznych dla polskiej historii II wojny światowej postaci, trzeba jeszcze chyba dodać pewien zasadniczy aspekt. Cała ta sprawa wskazuje bowiem, że na etapie wstępnym budowy muzeum podpisano z twórcami wystawy taką umowę, która gwarantowała im do niej prawa autorskie betonujące możliwość zmian. Musiał się latami ciągnąć proces o to, żeby nowa dyrekcja mogła na wystawie stałej nanosić zmiany (konsultowane wcześniej i wypracowywane z radą naukową). Ten proces, wytoczony przez autorów scenariusza, niemal w całości został przez dr. Karola Nawrockiego wygrany (na 30 zarzutów sąd tylko jeden uznał za słuszny – nakazano przywrócić stary film kończący ekspozycję), czyli polski sąd stwierdził (i słusznie), że dyrekcja muzeum powinna mieć możliwość pracy nad ekspozycją i dokonywania w niej zmian.
Jak to możliwe, że tworzymy system, w którym muzea – na podstawie umów autorskich – miałyby stanowić miejsca, w których to nie państwo polskie jest właścicielem i dysponentem treści i narracji, lecz jakaś, wszystko jedno jaka i wszystko jedno jakimi pobudkami kierowana, grupa kilku twórców? Jak to możliwe, że tworzono system, w którym betonowano możliwości takiego budowania polityki historycznej państwa polskiego, w której nacisk kładzie się na polską wrażliwość, na polską perspektywę, na polskie akcenty i w której opowiada się o polskich ofiarach przemocy oraz polskich bohaterach stawiających opór złu?
Przecież to nie ma nic wspólnego z wolnością debaty naukowej – muzeum to nie książka naukowa. To w publikacjach, rozprawach, książkach i artykułach jest miejsce na debatę. Muzea są miejscem, w którym to państwo polskie powinno opowiadać polską historię tak, by kształtować i wiedzę i uczyć charakteru, oraz wskazywać wzorce moralne, za którymi należy iść, a także kształtować poczucie dumy z tego, że jesteśmy Polakami.