Oczywiście, samo odejście przewodniczącego Platformy z życia publicznego nie zmieni podziałów i ogromnych różnic, bo nawet nie o to chodzi, ale gdy Tusk przestaje mieć znaczenie, ludzie zaczynają ze sobą rozmawiać.
Stoją na zupełnie odmiennych stanowiskach, inaczej oceniają sytuację w kraju i na świecie, ale są gotowi toczyć na ten temat debatę. Mają w sobie otwartość na kontakt z innymi. To Tusk jako budowniczy przemysłu pogardy, kłamstwa i poniżenia niszczy polskie życie publiczne. To jego ludzie – jak choćby Trzaskowski – zamykają się na innych, odgradzają kordonem ochroniarzy. Segregują Polaków. Wprowadzają rodzaj jakiegoś obłędnego politycznego apartheidu. Lata królowania lidera PO w naszej polityce to czas nieprawdopodobnej destrukcji i degradacji. Wychodzącej daleko poza sprawy polityczne, a wchodzącej nawet w relacje społeczne, które w polskiej kulturze zawsze były otoczone zrozumieniem i delikatnością – choćby te związane z osobami zmarłymi.
To Donald Tusk wpuścił w te sfery zachowania krańcowo agresywne i wulgarne. To on dał zielone światło na niszczenie każdego, kto ocenia go krytycznie. To przecież takim celom dedykowane są hordy internetowych trolli, a prostacki uliczny łobuz ukazywany jest w rządowych mediach jako sprawiedliwy ludowy mściciel. Zbliżające się wybory prezydenckie są też referendum w sprawie otwarcia się na normalność. Jeśli kandydat Tuska, Rafał Trzaskowski, nie zostanie prezydentem, a jego polityczny system bezprawia i agresji nie ulegnie domknięciu, nasze życie publiczne stanie przed realną szansą na zmianę. Pierwszą od wielu lat.