Powoli dobiega końca proces, jaki dziennikarz "Gazety Polskiej", Piotr Nisztor wytoczył mecenasowi Romanowi Giertychowi. Dziennikarz pozwał prawnika za nazwanie go "gangsterem i bandytą”. Dziś odbyła się przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa kolejna rozprawa, podczas której przesłuchano świadka.
Dzisiaj w sądzie rejonowym Warszawa-Mokotów odbyła się kolejna rozprawa w tej sprawie. Postępowanie toczy się od 2014 roku, jest prowadzone z wyłączeniem jawności. W tym roku Piotr Nisztor złożył prywatny akt oskarżenia.
- Mój klient poczuł się pokrzywdzony poprzez słowa wypowiedziane przez oskarżonego, dlatego złożył taki akt. Zgodnie z przepisami może żądać od niego grzywny, jak również zadośćuczynienia na rzecz pokrzywdzonego, albo na wskazany cel społeczny, ale w jakiej wysokości, to jest decyzja wysokiego sądu
- poinformował mecenas Hubert Pogorzelski, pełnomocnik Piotra Nisztora.
Przesłuchano dziś świadka ze strony oskarżenia.
- Zrobiono to na okoliczności, które wskazywał oskarżony, ale zdaniem skarżącego świadek nic nie wniósł do sprawy
- powiedział w sądzie mecenas Pogorzelski. Roman Giertych nie chciał niczego komentować. Podobnie jak Piotr Nisztor. Następny termin rozprawy sąd wyznaczył na 3 kwietnia.
W sprawie chodzi o wypowiedź Romana Giertycha, która padła w radio TOK FM w 2014 roku. "Czy się brzydzę tą osobą? Brzydzę się" - mówił o Piotrze Nisztorze Roman Giertych. "Uważałem go za szantażystę, gangstera i bandytę. A dzisiaj jeszcze bardziej tak uważam" - dodał.
W 2014 roku w "GW" ukazał się artykuł opisujący spotkanie Romana Giertycha z dziennikarzami Janem Pińskim i Piotrem Nisztorem. Zapis z tej rozmowy opublikował tygodnik "Wprost". Według "Gazety Wyborczej" tematem nagranej przez Piotra Nisztora w 2011 roku rozmowy z Giertychem i Janem Pińskim miała być sprzedaż za 400 tys. zł praw autorskich do książki, którą Nisztor napisał o Janie Kulczyku. Chodzić miało o to, by książka się nie ukazała. Giertych potwierdził "Wyborczej", że negocjował z Nisztorem sprzedaż praw autorskich "w imieniu przyjaciela pana Kulczyka", a zleceniodawca nie chciał, by Kulczykowi było przykro z powodu nieprzyjemnych fragmentów publikacji.