Niemal każdy z londyńskich dzwonów obwieszczał coś innego, rozpoznawanie ich brzmienia wymagało niezłej wprawy. Większość mieszkańców wstawała o świcie – była to godzina pierwsza zwana prymą. Wtedy też rozpoczynało się ożywione życie handlowe. Otwierano kramy i powoli zaludniały się rynki. W dużych miastach funkcjonowało kilka rynków, a każdy specjalizował się w innych produktach. Zboże, mięso, owoce, ryby – można było kupić także w ilościach hurtowych. Sprzedawcy pasztecików i bułeczek roznosili wśród przekupniów i klientów swoje specjały, więc można było posilić się jedzeniem na wynos. W średniowiecznej Anglii organizowano też targi doroczne, które często trwały kilka dni. To wtedy zjeżdżali kupcy z towarami nieco bardziej egzotycznymi – pomarańczami, cytrynami, figami, daktylami, przyprawami zamorskimi, rzadkimi barwnikami itp. Handel był nadzorowany przez gildie kupieckie, które nieustannie walczyły z oszustami i nieuczciwymi sprzedawcami. A lista sprytnych sposobów na dorobienie się była długa: garnki z cienkiego metalu, chleb na wagę z kamieniami w środku, mokry pieprz, tkaniny złej jakości. Jeśli udało się wskazać nieuczciwego sprzedawcę był on karany natychmiast, ku uciesze gawiedzi. Grzywna nie sprawiała radości, ale już zakucie w dyby i obrzucanie nieszczęśnika przedmiotami – najczęściej zgniłym jedzeniem – należało do tzw. gier i zabaw ówczesnego pospólstwa. Handlarz skwaśniałym winem musiał dodatkowo wypić kilka litrów owego trunku, a piekarz zjeść spleśniały chleb. Najgorzej miał rzeźnik sprzedający nieświeże mięso, gdyż obok dybów zrzucano jego towar i musiał spędzać czas w towarzystwie nieprzyjemnego odoru. Oczywiście dopóki dzwon nie wybił końca kary.