Podstawy dietetyki czyli tego jak żyć dobrze i higienicznie, stworzył ojciec medycyny Hipokrates. Zalecał uczyć się i poznawać sześć nienaturalnych obszarów ludzkiej egzystencji, które można kontrolować – były to: jedzenie i picie (cibus et potus), sen i czuwanie (somnus et vigilia), wydzielanie i wydalanie (secreta et excreta), namiętności duszy (affectus animi), światło i powietrze (aer) oraz ruch i odpoczynek (motus et quies). Pomagać w osiągnięciu zdrowego życia mieli lekarze, ale jak pisał Montaigne „nie znam ludzi bardziej podatnych chorobie a oporniejszych wyzdrowieniu niż owi, którzy znajdują się pod jurysdykcją medycyny”.
W Polsce podstawy dietetyki opisał Maciej Miechowita, nadworny medyk króla Zygmunta I, Władysława Jagiellończyka, Jana Olbrachta i Aleksandra Jagiellończyka. Nazywano go „polskim Hipokratesem”. W 1508 roku ukazało się jego dzieło „Contra sevam pestem regimen accuratissimum" („Szczegółowe przepisy o zabezpieczeniu się przed groźną dżumą”), w którym znajdowały się wskazówki dotyczące postępowania w przypadku epidemii morowego powietrza. Czternaście lat później ukazało się „Conservatio sanitas” ze wskazówkami dotyczącymi zachowania dobrego zdrowia. Miechowita twierdził, że dla dobrego zdrowia potrzeba dobrego powietrza, pokarmów i napoi. Uważał, że dla zdrowia bardzo dobre jest piwo, ale warzone z jęczmienia, pszenicy lub chmielu.
Podstawy higienicznego trybu życia opisał także Sebastian Petrycy, lekarz i autor traktatów z zakresu medycyny i filozofii, żyjący na przełomie XVI i XVII wieku, lekarz biskupa Bernarda Maciejowskiego. W dziele „Instructia abo nauka, jak się sprawować czasu moru”, wydanym w Krakowie w 1613 roku, zawarł nie tylko remedia na czas epidemii, ale też wskazówki dotyczące utrzymania dobrego zdrowia. Zalecenia co do diety miał bardzo rozsądne, nakazywał wstrzemięźliwość w jedzeniu i piciu, unikanie przesytu, uważał też, że „rozmaitość potraw barzo szkodzi. Naprzód do trawienia, gdyż jedne pokarmy będą łacno strawione, drugie nie rychło się strawiają, ma być jednostajne trawienie; druga, iż więcej pospolicie jednej niż drugiej potrawy używamy”.
Wreszcie zauważono też, iż należy posiłki dobierać odpowiednio do wieku. I tak ludzie starsi powinni jeść mniej, za to częściej. „Lepsze są też potrawy chwieiącym się zębom służące” – pisano. Oprócz tego namawiano na ćwiczenia, unikanie emocji, dbanie o dobry sen, zażywanie ciepłych kąpieli i unikanie… puszczania krwi. Byli też w naszym kraju wegetarianie. Taki Stanisław Trembecki stosował dietę wegetariańską zwaną wówczas pitagorejską. Nie pił mocnych trunków, a jedynie wodę, mleko i mnóstwo kawy. Jadł żółtka jaj, owoce i warzywa, unikał grochu i fasoli. Podobno dzięki tej diecie wyszedł z choroby, choć lekarze twierdzili, że nie da się jej uleczyć.
Michał Starzeński tak opisał dzień starszego już, a nawet w podeszłym wieku jak na ówczesne standardy, Jana Klemensa Branickiego.
Hetman, jakkolwiek już sześćdziesiąt kilka lat podówczas liczący, dawał sam dobry przykład i o szóstej rano bywał zawsze na nogach. Od szóstej do siódmej załatwiał sprawy gospodarcze. Od siódmej do ósmej przychodzili sekretarze cywilni czytać mu listy i odbierać rozkazy do odpowiedzi na nie, poczem do dziewiątej przebywał w gronie zaufanych przyjaciół, którzy go nieraz zabawiali opowiadaniem drobnych wypadków kroniki skandalicznej dworskiej. O dziewiątej zjawiali się oficerowie załogi z oddziałem służbowym i muzyką wojskową, hetman bowiem nie uchylał się nigdy od popisów swojej armii. Następnie składał obowiązkową wizytę żonie, o jedenastej słuchał mszy św. w kaplicy pałacowej, poczem podpisywał wszystkie akta i papiery wojskowe. O dwunastej zajeżdżał powóz, którym sędziwy dostojnik dobywał codzienną przejażdżkę, zwiedzał budujące się gmachy i inne urządzenia, a po powrocie, o pierwszej, udawał się na pokoje, gdzie zastawał już panią hetmanową w towarzystwie dam dworskich, komendanta placu, cudzoziemców, których zaproszono na obiad, oraz zwykły personel pałacowy. Czarną kawę podawano w ogrodzie i rozchodzono się o trzeciej. Stary hetman odbywał wtedy poobiednią drzemkę, pani cofała się do swoich apartamentów i dopiero o piątej schodzono się znowu dla wspólnej obowiązkowej przechadzki. Przez ogród szło zwykle całe towarzystwo do parku albo do teatru, gdzie popisywała się wyborowa trupa śpiewków włoskich, do której zasiadało tylko zwykłe grono domowników.
Jak widać starszy Branicki stosował bardzo uregulowany tryb życia, warto zaznaczyć że dożył lat 81.