Jak komisje śledcze zdemaskowały głupotę polityków od ośmiu gwiazdek Czytaj więcej w GP!

„Gazeta Polska”: Prof. Jan Szyszko przestrzegał przed dzisiejszym scenariuszem w 2017 r. Nie słuchano go

- Przed nami trudna polityczna jesień. Polacy szykują się, by przetrwać zimę, ale ekologiczne paliwo, do którego przekonywano ich przez ostatnią dekadę, jest rekordowo drogie. Rząd na szybko tworzy ustawę mającą ulżyć obywatelom. To jednak tylko pudrowanie rzeczywistości, bo z drugiej strony Komisja Europejska dociska nas polityką klimatyczną. Jednocześnie już zupełnie wprost nami gardzi, wstrzymując wypłatę środków z KPO. Dokładnie przed takim scenariuszem już w 2017 roku ostrzegał prof. Jan Szyszko. Nie słuchano go - czytamy w tygodniku "Gazeta Polska".

Prof. Jan Szyszko
Prof. Jan Szyszko
fot. Zbyszek Kaczmarek/Gazeta Polska

Prof. Jan Szyszko twardo stąpał po ziemi, ale odwołanie go ze stanowiska w styczniu 2018 roku ewidentnie brał do siebie. Obawiał się wtedy głównie, że Ministerstwo Środowiska zostanie zlikwidowane, a jego kompetencje podzielone pomiędzy poszczególne resorty w Polsce. Był przeciwny temu rozwiązaniu, bo uważał, że Ministerstwo Środowiska to przede wszystkim resort odpowiedzialny za gospodarkę. Krótkowzroczna polityka pomijająca kwestie środowiska jego zdaniem mogła się na nas wszystkich zemścić. Trudno dzisiaj – zaledwie cztery lata później – nie przyznać profesorowi racji. 

Puszcza poligonem

Głównym – medialnym – powodem odwołana prof. Jana Szyszko z funkcji ministra była kwestia Puszczy Białowieskiej. Rzeczywiście w 2017 roku przez kraj przetoczył się wielki spór o przyszłość tego cennego przyrodniczo obszaru. Lasy Państwowe i Ministerstwo Środowiska stały na stanowisku, że w związku z gradacją kornika drukarza trzeba działać i skorzystać z wszystkich metod znanych ludziom, aby uchronić dziedzictwo przyrodnicze. 

To podejście spotkało się ze wściekłym atakiem środowisk liberalno-lewicowych, które zaczęły krzyczeć o „wycince” Puszczy Białowieskiej. W efekcie odbył się kuriozalny proces przed Trybunałem Sprawiedliwości UE. Argumenty były bezsprzecznie po stronie Polski, ale proces miał charakter kuriozalny. 

„Według nas sędzia, który prowadził pierwszą sprawę, zamienił się rolami z Komisją Europejską. Antonio Tizzano stał się prokuratorem i pouczał KE, jak skonstruować wniosek, aby ukarać Polskę. Złożyliśmy wniosek, aby wyłączyć go z postępowania. Tak się jednak nie stało”

– opowiadał „GP” prof. Szyszko. 

Nikt nie chciał nawet zapoznać się z argumentami naszego kraju. Nie zważano na to, że Puszczę Białowieską postanowiono gruntownie zinwentaryzować. Nie zważano na bezpieczeństwo turystów chodzących po lesie. Na to, że miejscowi będą mieli problem z opałem na zimę. Na bezpieczeństwo pożarowe. Liczyło się tylko, by brutalną siłą narzucić Polsce swoje koncepcje. 

To właśnie wtedy po raz pierwszy za rządów Zjednoczonej Prawicy zaczęto mówić o karach nałożonych na Polskę i widmie płacenia 100 tys. euro dziennie za brak zaniechania działań. To była wysoka cena, ale dziś wydaje się niewielka, biorąc pod uwagę skalę blokady środków dla Polski czy chociażby sprawę Turowa. Jaki był cel?

„To ingerencja w wewnętrzne sprawy Polski. Podważa nasz model leśnictwa, który opiera się również na świadczeniu usług dla społeczeństwa”

– mówił prof. Szyszko w 2017 roku. 

Ustąpiliśmy wtedy. Zmieniono premiera, a później ministra środowiska. Po tych latach efekty polityki są takie, że nad Polską wisi widmo dyrektywy leśnej i strategii na rzecz bioróżnorodności, która może doprowadzić do faktycznego upadku branży drzewnej i leśnej, wypracowującej 2 proc. polskiego PKB. 

CO2 i klimat

Prof. Jan Szyszko podkreślał często, że Ministerstwo Środowiska to klucz do gospodarki. Tak też patrzył na sprawy polityki klimatycznej, która również z butami wchodziła do Polski. Obserwował to już od lat 90. i był bodajże najbardziej doświadczonym polskim politykiem zajmującym się klimatem.

„Problem z europejskim węglem jest taki, że leży w Polsce”

– mawiał często z przekąsem. 

Według niego cały mechanizm UE został zaprzęgnięty do tego, aby z przewagi konkurencyjnej krajów europejskich, jaką jest posiadanie własnych złóż, zrobić obciążenie. Dlatego też starał się wkładać kij w szprychy pomysłów europejskich. Był jednym z polityków, którzy wprost sprzeciwiali się polityce klimatycznej UE. Już w 2016 roku. Pomysł jego autorstwa był prosty. Wspierać politykę klimatyczną ONZ – która nie mówiła o dekarbonizacji gospodarki, ale o zeroemisyjności – a wetować i umniejszać znaczenie polityki Unii Europejskiej. 

Szansą na podbicie agendy i umocnienie tzw. porozumienia paryskiego miał być szczyt klimatyczny w Katowicach. Odbywał się on w grudniu 2018 roku, a wtedy prof. Szyszko pojawił się na nim jedynie w roli gościa. Spotkaniu przewodniczył późniejszy minister klimatu i środowiska Michał Kurtyka. 

Rząd przez kilka lat meandrował w sprawie polityki klimatycznej UE. Ostatecznie w 2020 roku przyjęliśmy cele redukcyjne na poziomie 55 proc. w 2030 roku. Fit for 55 faktycznie ma już zgodę polskiego rządu, a naszym jedynym sukcesem jest przesunięte zamknięcie kopalń do 2049 roku.

Jak może się skończyć walka z węglem, to możemy zobaczyć już przy pierwszym kryzysie. Wielką niewiadomą jest, jak będzie wyglądać najbliższy sezon zimowy. Wiadomo jednak, że już dziś jest drogo i niestabilnie, a na naszym kraju mszczą się polityki antysmogowe, na które szły ogromne pieniądze. 

Ponadto należy zwrócić uwagę na to, że gdy wszyscy walczą z inflacją, UE utrzymuje system ETS, który faktycznie jest podatkiem narzucanym na emisje CO2 w niektórych gałęziach gospodarki. Przyciskane tym podatkiem oraz cenami surowców firmy wstrzymują produkcję. 

Na ironię zakrawa fakt, że Polska zacznie mieć problem z dostępnością… dwutlenku węgla, który jest potrzebny rolnictwu i przemysłowi spożywczemu. Okazuje się, że może zabraknąć gazowanych napojów, w tym piwa. Koncerny spożywcze boją się kolejnej paniki zakupowej. Jakże gorzko brzmi przypomnienie, że za twierdzenie „CO2 jest gazem życia” prof. Szyszko otrzymał nagrodę „Klimatyczna bzdura roku”. Tymczasem brak CO2 może uderzyć poważnie w gospodarkę.  

Agencja i woda

Tematem, który skłonił mnie do napisania tego tekstu, była jednak kwestia czystości wód. To również był element wewnętrznej polityki PiS, przed którym ostrzegał prof. Jan Szyszko. To w jego resorcie powstał pomysł utworzenia Państwowego Gospodarstwa Wodnego „Wody Polskie”. Miało ono, na wzór Lasów Państwowych zajmujących się gospodarką leśną, zarządzać gospodarką wodną. 

Moment przetasowań na przełomie 2017 i 2018 roku wykorzystano jednak do tego, aby wyjąć ten element z resortu środowiska. Nie słuchano protestów i argumentów. Ostatecznie przeniesiono kompetencje do resortu gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, a później do resortu infrastruktury. Z jakim skutkiem, to mogliśmy widzieć podczas kryzysu na Odrze, gdzie poza wszystkim zaszwankował również przepływ informacji między resortami i agencjami. 

Twarzą kryzysu stała się Anna Moskwa, chociaż faktycznie powinien być nią Andrzej Adamczyk, który przecież nadzoruje Wody Polskie, odpowiedzialne również za politykę ściekową i kanalizacyjną.

Za czasów ministra Szyszki przygotowano też ustawę o Agencji Środowiskowej, która miała tropić przestępców szkodzących środowisku. Ostatecznie pomysł przepadł po artykułach w „Gazecie Wyborczej”, która żołądkowała się, że prof. Szyszko chce stworzyć „zieloną policję” do tego, aby strzelać do ekologów. Największą kontrowersją miało być to, że służba miała... używać dronów i mogła robić niezapowiedziane kontrole. Pomysł upadł. 

Odszedł również prof. Jan Szyszko. Jest nienawidzony nawet po śmierci. Niedawno w Jarocinie ktoś oblał jego pomnik czerwoną farbą.  


Tekst ukazał się w aktualnym wydaniu tygodnika "Gazeta Polska".

Tygodnik "Gazeta Polska" dostępny w wygodnej prenumeracie cyfrowej
Sprawdź ofertę prenumeraty cyfrowej TUTAJ » prenumerata.swsmedia.pl oraz pod numerem telefonu 605 900 002 lub 501 678 819 

 



Źródło: Gazeta Polska

Jacek Liziniewicz