Były strażnik niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof, sądzony obecnie w Niemczech za współudział w zabójstwie ponad 5 tysięcy osób w czasie II wojny światowej, przeprosił dziś ofiary Holokaustu. Zaznaczył, że nie wybrał swojej pracy. "To nie może się już nigdy więcej powtórzyć" - dodał. Wyrok w sprawie 93-letniego Bruno Deya jest spodziewany w czwartek.
Dey nie zaprzecza, że był strażnikiem w założonym przez Niemców pod Gdańskiem obozie (dzisiejsze Sztutowo) w latach 1944-1945, twierdzi jednak, że został zmuszony do pracy i że nigdy nie był wyznawcą ideologii nazistowskiej. Przyznał również, że zeznania świadków pozwoliły mu pojąć „pełen ogrom okrucieństwa” czynów popełnionych w Stutthof.
- Chciałbym powtórzyć, że nigdy nie zgłosiłem się na ochotnika do służby w SS, ani w obozie koncentracyjnym
- zaznaczył. Jednak według prokuratury, która żąda dla niego trzech lat więzienia, „popierał makabryczne morderstwa, w szczególności więźniów żydowskich”.
Obrońca Stefan Waterkamp zażądał dziś w najgorszym przypadku kary pozbawienia wolności w zawieszeniu na podstawie przepisów dla nieletnich, na podstawie których Dey jest sądzony, ponieważ miał 17 lat, kiedy zaczął pracować w obozie.
- Trzeba wziąć pod uwagę, że służba w obozie koncentracyjnym nie była wówczas uznawana za przestępstwo
- zaznaczył adwokat.
Prokuratorzy twierdzą również, że zaangażowanie Deya było kluczowe, ponieważ czas jego służby zbiegł się z „ostatecznym rozwiązaniem”, polegającym na systematycznej eksterminacji Żydów poprzez gazowanie, głodzenie lub odmowę opieki medycznej.
Oskarżony potwierdził w czasie przesłuchania w zeszłym roku, że był świadomy istnienia komory gazowej w obozie i przyznał się do tego, że widział „wychudzone postacie, ludzi, którzy cierpieli”.