- Chciałbym, aby poznaniacy, wrocławianie czy warszawiacy chcieli się tu przeprowadzić. Chciałbym, aby Łódź była dla wielu ziemią wybraną, tak jak ja ją wybrałem 18 lat temu, bo to by znaczyło, że Łódź jest atrakcyjna pod każdym względem - mówi kandydat na prezydenta Łodzi z ramienia Zjednoczonej Prawicy, Waldemar Buda, w rozmowie z Bogumiłą Kempińską-Mirosławską
Łódź ma piękną i trudną historię rozwoju – od niewielkiej osady rolniczej do dużego, przemysłowego miasta – by w okresie transformacji ustrojowej przeżyć załamanie i szukać na nowo gospodarczej tożsamości. Teraz dołuje, jeśli chodzi o demografię. Jaki jest Pana program dla Łodzi – dla jednych „trudnego miasta”, dla innych ziemi obiecanej?
Mój program odnosi się do realnych potrzeb łodzian. Poznałem je, mieszkając tu, oraz przeprowadzając setki rozmów z mieszkańcami na osiedlach i w biurze poselskim. Przede wszystkim konieczne jest zahamowanie emigracji, szczególnie młodych ludzi, którzy albo tuż po studiach, albo kilka lat po rozpoczęciu pierwszej pracy z Łodzi wyjeżdżają. I nie jest prawdą, że opuszczają miasto, bo nie podoba się im Śródmieście, ale dlatego, że nie mają dobrze płatnej pracy. Zwykle są to ambitni, młodzi ludzie, dobrze wykształceni, którzy widzą, że ich koledzy z Poznania, Wrocławia czy Warszawy po takich samych studiach zarabiają dwukrotnie więcej. A ja chciałbym sprawić, by równie dobrze zarabiali w Łodzi i tu zostali. Aby tak się stało, potrzebne są działania poprawiające warunki do inwestowania w Łodzi.
Czy należy ściągać dużych inwestorów, którzy stworzą takie miejsca pracy, czy raczej wspierać lokalnych przedsiębiorców?
Jedni i drudzy są ważni i potrzebni. Z jednej strony jest tak, że młody człowiek po studiach zwykle chce zacząć pracę w dużej firmie, np. w korporacji, by zdobyć doświadczenie. Taką ma ambicję i to należy uszanować. I tu potrzebni są inwestorzy, także zagraniczni, którzy takie firmy będą w Łodzi tworzyć. Z drugiej strony musimy dawać dobre warunki do rozwoju małym i średnim przedsiębiorcom, bo są rzetelniejsi, jeśli chodzi o podatki i trwały związek z miastem. Poza tym często jest tak, że po kilku latach pracy w korporacji młody człowiek decyduje się zostać przedsiębiorcą i dobrze, żeby miał tu, w Łodzi, możliwości rozwoju własnej firmy.
Co ogranicza inwestowanie w Łodzi?
Przede wszystkim inwestorzy potrafią dobrze ocenić ryzyko przedsięwzięcia, np. budowy fabryki, montowni, magazynu czy innego zakładu. A w Łodzi mamy bardzo poważny problem – praktycznie nie ma planów zagospodarowania przestrzennego, które wskazywałyby, jakie tereny są przewidziane pod zabudowę mieszkaniową, a jakie pod przemysłową. I inwestor znajduje dobrą lokalizację na swoją fabrykę, ale niestety poza Łodzią, np. w Strykowie czy pod Warszawą. A wtedy mieszkańcy i miasto na tym tracą.
Czy brak planów zagospodarowania przestrzennego ma jeszcze inne konsekwencje?
Oczywiście. Coraz więcej łodzian stawia domy poza granicami miasta. Sytuację wykorzystują też deweloperzy, którzy budują mieszkania na peryferiach miasta, na działkach, które są najtańsze. Chcą bowiem sprzedać mieszkania z dobrą marżą i sprzedają, tylko potem zaczyna się problem dla mieszkańców. Na takich osiedlach brakuje infrastruktury: drogi dojazdowej, chodników, oświetlenia, żłobków, szkół itd. Potem jest duże oczekiwanie w stosunku do miasta, żeby ono tę infrastrukturę budowało. Tylko że dla jednego czy dwóch bloków trudno takie inwestycje tworzyć. Tak więc uregulowanie tych kwestii jest koniecznością. O tym powinniśmy myśleć już dziś z wyprzedzeniem 20 lat.
A co miasto mogłoby zrobić dla małych przedsiębiorców?
Niestety, miasto wyzbyło się chęci wspierania rozwoju drobnego handlu, pozbywając się powierzchni handlowych. To powoduje, że zmniejsza się liczba indywidualnych punktów handlowych, np. sklepów na parterach kamienic, które przed ich rewitalizacją były, a po niej już ich nie ma. Prowadzi to do tego, że handel koncentruje się w dużych centrach handlowych, do których polscy mali przedsiębiorcy praktycznie nie mają dostępu. A jeśli już im się uda tam otworzyć punkt, to muszą płacić za wynajem dużo więcej niż sklep sieciowy. Aby ułatwić drobnym handlowcom biznes w Łodzi, powinno się stworzyć bazę lokali użytkowych pod wynajem, na który będzie stać lokalnych kupców. To będzie z korzyścią także dla mieszkańców.
Jednak handel to nie tylko sklepy, lecz także targowiska…
Miasto powinno rozwijać lokalne targowiska. Jakiś czas temu walczyłem o targowisko na Chojnach. Chcieli go i kupcy, i mieszkańcy, którzy w tej sprawie zebrali nawet kilka tysięcy podpisów. I co zrobiło miasto? Działkę, która nadawała się na ten cel, sprzedało deweloperowi. Czy tak mamy podchodzić do przedsiębiorców? Przeszkadzać kupcom, którzy mówią: chcemy handlować? Przeszkadzać rolnikom, którzy chcieliby w mieście sprzedawać bezpośrednio swoje produkty rolne z korzyścią dla wszystkich, a my im nie pozwalamy? To zabija przedsiębiorczość. Miasto tak robić nie powinno, bo wielkomiejskość nie polega na niszczeniu lokalnej tradycji kupieckiej, ale na jej wspieraniu. Niestety, dziś władze miasta czyszczą Łódź, ale z łódzkich przedsiębiorców.
Tydzień temu na konwencji PiS mówił Pan też o darmowej komunikacji miejskiej, remontach i budowie nowych mieszkań, programie dodatków mieszkaniowych, likwidacji barier architektonicznych. Ja zapytam o Łódź za 20 lat. Jakie jest Pana marzenie o niej?
Chciałbym, aby poznaniacy, wrocławianie czy warszawiacy chcieli się tu przeprowadzić. Chciałbym, aby Łódź była dla wielu ziemią wybraną, tak jak ja ją wybrałem 18 lat temu, bo to by znaczyło, że Łódź jest atrakcyjna pod każdym względem. To byłoby dla mnie dowodem na to, że żadnej szansy tego miasta nie zmarnowałem.
Wywiad ukazał się w piątkowym Dodatku Łódzkim "Gazety Polskiej Codziennie"