Zupełnie niespodziewanie z wyścigu o stanowisko kanclerza z ramienia partii SPD wycofał się Sigmar Gabriel, robiąc miejsce dla byłego szefa Parlamentu Europejskiego Martina Schulza, który tym samym będzie rywalem Angeli Merkel w nadchodzących wyborach w Niemczech.
Szef niemieckich socjaldemokratów Sigmar Gabriel, który jest jednocześnie wicekanclerzem i ministrem gospodarki w koalicyjnym rządzie Angeli Merkel poinformował, że rezygnuje z kandydowania na fotel kanclerza z ramienia SPD, oraz z funkcji przewodniczącego. Opuszcza on też stanowisko ministra gospodarki w rządzie, zamieniając je na szefa niemieckiej dyplomacji. Tym samym oficjalnym kandydatem na kanclerza (oczywiście w przypadku wygranej SPD) został były już szef PE Martin Schulz.
Czy ten eksperyment pomoże SPD?
Analitycy są przekonani, że wycofanie Gabriela z funkcji szefa partii oraz z walki o fotel kanclerza jest sprytnym eksperymentem ostatniej szansy, który ma szansę spowodować, że dołująca w ostatnich miesiącach w sondażach SPD odrobi straty. Dziennik „Sueddeutsche Zeitung” nie sądzi, aby ugrupowanie wygrało jesienią 2017 roku wybory parlamentarne, ale gazeta stwierdza w komentarzu, że nawet gdy Schulz nie zostanie kanclerzem, to na pewno przywróci zachwianą dumę socjaldemokratom. Podobnie pisze monachijski „Fokus”, który także widzi w Schulzu szanse na odbudowę utraconej pozycji SPD na niemieckim rynku politycznym. Hamburski „Stern” nazywa kandydaturę Schulza odpowiednią i słuszną, natomiast „Bild Zeitung” nie daje mu większych szans.
Politycy SPD oraz wyborcy tej partii w osobie Martina Schulza zauważyli szansę nie tylko na poprawę wizerunku, ale wręcz na zwycięstwo w wyborach. Sigmar Gabriel przez kilka ostatnich lat uśpił ugrupowanie, bowiem jest postrzegany jako zbyt stateczny i spokojny analityk, natomiast Martina Schulza wszyscy w Niemczech poznali jako zaczepnego, pewnego siebie, nawet aroganckiego, który jest w stanie wykrzesać wśród członków SPD oraz wśród ich wyborców wolę walki... Nawet o zwycięstwo.
Co to może oznaczać dla Polski?
Dla Warszawy ewentualna wygrana SPD w wyborach parlamentarnych, a co za tym idzie wybór Schulza na kanclerza wcale nie musi być dobrą wiadomością. Nie należy on bowiem do potulnych polityków. Jeszcze jako szef socjalistów w Parlamencie Europejskim znany był z ostrego języka, bezczelności, a nawet chamstwa. W ostatnim okresie często zabierał głos w sprawach, które przez wielu uważane były za wewnętrzne sprawy polskiego rządu.
Zdarzało się, że Schulz groził też Polsce oraz innym krajom Europy Środkowej.
Czytaj więcej: Martin Schulz: "Nie będę przepraszał Polaków za moje słowa"
Przypomnijmy, że po tym, gdy Schulz ośmielił się stwierdzić, iż działania obecnego polskiego rządu mają charakter „zamachu stanu”, interweniowała w tej sprawie niemiecka Polonia, kierując do niego list protestacyjny.
Jeszcze jako przewodniczący PE Schulz ostro (nie zawsze słusznie) krytykował polską polityką dotyczącą uchodźców. To właśnie on mówił o niebezpiecznej putinizacji polityki w krajach Europy Wschodniej, w tym także w Polsce, gdzie - jego zdaniem - Prawo i Sprawiedliwość steruje demokracją „a la Putin”. Kanclerz wywodzący się z SPD byłby dla Warszawy złym wyborem.
Schulz, jak i cała niemiecka SPD nigdy nie ukrywała swoich prokremlowskich sympatii, czego dowodem są ich dążenia, aby natychmiast zdjąć z Rosji wszelkie sankcje gospodarcze.
Z punktu widzenia Polski wskazane byłoby mniejsze zło, czyli następna kanclerska kadencja Angeli Merkel.
Źródło: niezalezna.pl
#Martin Schulz #SPD #Angela Merkel #Niemcy
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Waldemar Maszewski