Dziś wieczorem w TVN brylowali współtwórcy raportu komisji Millera: inż. Piotr Lipiec i Maciej Lasek. Odpierali zarzuty sformułowane dziś przez nową podkomisję smoleńską i próbowali udowodnić, że to oni mają rację. Ale musieli się przy tym posunąć do mówienia nieprawdy lub do zupełnie absurdalnych tłumaczeń.
Jako pierwszy wystąpił
Piotr Lipiec, jeden z ekspertów zespołu Macieja Laska i współautor raportu Millera. W TVN próbował obalać po kolei tezy dzisiejszej konferencji podkomisji smoleńskiej. Próbował... bo wypadł niewiarygodnie.
Dla przykładu: zapytany o przemieszczanie części wraku kilka dni po katastrofie, Lipiec
stwierdził, że to... normalna rzecz przy badaniu katastrof. Zasugerował też, że była to rzecz znana polskim ekspertom. Przypomnijmy tę "normalną rzecz":
lewy statecznik samolotu Tu-154 przemieszczono o 50 m w kierunku centrum miejsca katastrofy, co widać przy porównaniu zdjęć satelitarnych z 11 i 12 kwietnia 2010 r. Dodajmy przy tym, że w raporcie MAK pozycję tego elementu określono nie według pierwotnego położenia, lecz według miejsca, w którym znalazł się... już po przeniesieniu. Co ciekawe - Piotr Lipiec już w maju 2013 r. przyznawał, że fragmenty samolotu zostały przemieszczone. Jak jednak beztrosko twierdził wtedy:
„Prawdopodobnie chodziło o zmniejszenie terenu, na jakim miała pracować komisja. Statecznik był jedynym elementem, który znajdował się daleko, więc prawdopodobnie przeniesiono go, by znajdował się trochę bliżej”. Warto wspomnieć, że analiza porównawcza wysokorozdzielczych fotografii satelitarnych z 11, 12 i 14 kwietnia 2010 r. dowodzi, że poza statecznikiem miejsce położenia zmieniło przynajmniej 7 innych fragmentów samolotu.
Czy przemieszczono je również, żeby było „bliżej”?
Lipiec jeszcze mniej przekonujący był, gdy dziennikarz TVN zapytał go o ujawnione słowa
Jerzego Millera z 2010 r. Jak ujawniono - szef ówczesnej komisji mówił:
Jeżeli te raporty [polski i rosyjski] będą różne, to będzie do tego cała teoria budowana w społeczeństwie, że albo ten ukrył, albo tamten ukrył, ale na pewno prawda jest gdzieś jeszcze indziej. I w związku z tym, oczekiwałbym, że nasze działanie będzie o tyle niestandardowe, że musi uwzględniać wymogi postępowania cywilnego i wewnętrzne dalsze ustalenia metodologiczne oraz dokumentów kończących muszą być zweryfikowane z punktu widzenia tych okoliczności. Co do tego jestem przekonany [...] Albo zadbamy o jednolity przekaz, który nie sprzyja budowaniu mitów i podejrzeń, albo sami sobie ukręcimy bicz na własne plecy.
Według Lipca Millerowi chodziło jednak nie o ujednolicenie przekazu raportów polskiego i rosyjskiego,
lecz o... standaryzację formatu, w jakim miał powstać raport. Czyli nie o treść, lecz o formę. Pozostawiamy to bez komentarza...
U Moniki Olejnik gościł z kolei Maciej Lasek. Tłumaczył on m.in., że wszystkie awarie, o których mówiła dziś nowa podkomisja smoleńska, to efekt zderzeń z brzozą, a także wcześniejszych kontaktów samolotów z drzewami.
Zdaniem Laska to, że maszyna zderzała się z roślinnością przed lotniskiem, jest "dobrze udokumentowane" w raporcie Millera. Zapomniał dodać, że to "udokumentowanie" to przede wszystkim zdjęcia rosyjskiego blogera chwalącego Kreml -
Siergieja Amielina. Bo to głównie jego zdjęcia drzew - nie wiadomo zresztą, kiedy wykonane - znajdują się w raporcie Millera.
Lasek powiedział też, że komputer pokładowy zarejestrował ostatnie informacje w chwili zderzenia z ziemią. To nieprawda.
Zasilanie głównego komputera pokładowego FMS i rejestratorów lotu zanikło, gdy samolot znajdował się na wysokości 15 m nad ziemią. Polski Tu-154M był wówczas ok. 60–70 m przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem. Ani MAK, ani komisja Jerzego Millera nie potrafiła wyjaśnić tego faktu, potwierdzonego m.in. przez polską prokuraturę wojskową.
Źródło: niezalezna.pl
#Piotr Lipiec
#TVN
#Maciej Lasek
wg