Okazało się przy tym, że prof. Rzepliński nie potrzebuje już nawet posiedzeń Trybunału Konstytucyjnego, by oceniać zgodność projektów ustaw z konstytucją.
Dziś mówił bowiem o projekcie PiS:
Projekt ustawy jest oparty na ustawie o Trybunale Konstytucyjnym z 1997 r. Nie są jednak jej prostym powtórzeniem. Projekt zawiera wiele elementów nowych i to one przede wszystkim BĘDĄ NIEKONSTYTUCYJNE.
Sędzia dodawał: "Powstaje pytanie, czy Sejm może uchwalić każdą ustawę, także jawnie sprzeczną z ustawą ustaw, z konstytucją".
Co ciekawe - jeszcze trzy lata temu ten sam Andrzej Rzepliński przekonywał:
Mój Boże, co by było, gdyby wyroki trybunału były przewidywalne? To byłby rzeczywiście problem i trybunał pewnie byłby niepotrzebny, bo być może jakiś automat wydawałby wyroki.
Dziś najwyraźniej Rzepliński stał się właśnie takim "automatem", oceniającym zgodność ustaw z konstytucją, zanim zajął się nimi Trybunał.
Ale przewodniczący TK wciąż myśli, że jest autorytetem moralnym i wyrocznią. W Sejmie pouczał dzisiaj posłów, czym jest suweren:
Parlament jest głosem przedstawicieli suwerena. Suwerenem jest naród polski, a nie posłowie i senatorowie. Suwerenem nie są ministrowie, nie są sędziowie. Suwerenem jest cały naród, a nie jego część, która zagłosowała na jedną partię. Nie każdy akt uchwalony przez parlament zasługuje na miano ustawy.
A losy projektu ustawy o TK przesądzą - zdaniem Rzeplińskiego - o tym, „czy Polska zostanie częścią Zachodu, czy powrócimy na Wschód”.