- Brałem narkotyki, przez kokainę straciłem majątek, ale nie pieniądze są najważniejsze. Przede wszystkim wiem, co znaczy sięgnąć dna. Dzięki pomocy bliskich zdołałem z tego wyjść, dzisiaj jestem czysty i koszmarnym doświadczeniem chcę się podzielić z innymi. Aby im pomóc, tak jak wyciągnięto rękę do mnie. W ostatnim chyba momencie – tłumaczy Wiśniewski reporterowi „Codziennej”, jedynemu dziennikarzowi, z którym dotychczas zgodził się spotkać.
Wrzesień 2015 r., trwała właśnie kampania parlamentarna. Spotkaliśmy się wtedy z Filipem Wiśniewskim, który dość niespodziewanie trafił na poznańską listę Prawa i Sprawiedliwości. Rekomendowany przez grupę doświadczonych posłów był jednym z najmłodszych kandydatów. Wprawdzie na odległym miejscu, bo dopiero na pozycji numer 16, ale...
– tłumaczył Wiśniewski. Pełen entuzjazmu, przekonany co do końcowego sukcesu. Z sympatyczną dozą naiwności osoby początkującej.
– Moja kampania ma być dość odważna. Otoczyłem się grupą doradców, byłych polityków, postawiłem sobie wysoko poprzeczkę: zrobić kampanię taką, aby wyborcy mnie zapamiętali, i sprawić sensacje, zdobywając mandat posłaReklama
– Powypadają jakieś trupy z szafy? – zapytaliśmy wówczas. Odpowiedź nie padła natychmiast. Po chwili wahania... – Oczywiście, były pewne historie, ale to już przeszłość. Niemająca wpływu na obecną działalność – stwierdził.
Minęły zaledwie trzy tygodnie, gdy gruchnęła zaskakująca wiadomość – Wiśniewski zrezygnował z walki o mandat. Było to jednak już po zarejestrowaniu list i nazwisko menedżera sportowego (swego czasu Eurosport umieścił go w pierwszej dziesiątce) pozostało na kartach wyborczych. Wiśniewski otrzymał 468 głosów. Przyzwoity wynik jak na człowieka anonimowego, który przerwał kampanię. Mimo że nie zdobył mandatu, był wymieniany jako jeden z poważniejszych kandydatów na stanowisko wiceministra sportu.
Przez następne miesiące nie wiedzieliśmy, co porabia. Do połowy maja.
Więcej tylko w "Gazecie Polskiej Codziennie".