Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Polska

Jak Kulczyk chciał ograć Rosję

Wiedeń. To tu 18 lipca 2003 r.

Autor: Dorota Kania

Wiedeń. To tu 18 lipca 2003 r. w restauracji Nikis odbyło się słynne spotkanie Jana Kulczyka z byłym rezydentem KGB w Polsce Władimirem Ałganowem na temat prywatyzacji polskiego rynku paliwowego. To tu również dwanaście lat później, 29 lipca 2015 r., Jan Kulczyk niespodziewanie zmarł w publicznym wiedeńskim szpitalu Allgemeinen Krankenhaus - pisze w najnowszym numerze „Gazeta Polska”.

Po śmierci Jana Kulczyka informacje na temat jej przyczyn podawane przez media były sprzeczne. Portal Gazeta.pl podał, że biznesmen, który do wiedeńskiego szpitala trafił 17 lipca 2015 r., zmarł po „drobnym zabiegu kardiologicznym”. RMF ogłosiło, że bezpośrednią przyczyną śmierci był zator żylno-płucny. Z kolei Agencja FP napisała, że Kulczyk „został przewieziony do wiedeńskiego szpitala, by przejść nowatorskie badania nowotworowe po operacji prostaty w Nowym Jorku, której poddał się przed rokiem”. AFP zaznaczyła, że zmarły był na 418. miejscu listy najbogatszych ludzi na świecie.

Długotrwała operacja

Według informacji ujawnionych przez austriacki dziennik „Heute” przyczyną śmierci biznesmena był zator spowodowany najprawdopodobniej tym, że przed operacją nie podano mu leku antyzatorowego. Jan Kulczyk nie przeszedł – jak wcześniej podawano – drobnego zabiegu kardiologicznego, lecz jego operacja była elementem terapii antynowotworowej – dwa lata temu zdiagnozowano u niego raka prostaty. Biznesmen miał być operowany w Nowym Jorku, przeszedł także nowatorski zabieg niszczenia komórek nowotworowych. Kolejny zabieg wyznaczono w lipcu 2015 r. – była to limfadenektomia, podczas której pobiera się fragmenty węzłów chłonnych do badania histopatologicznego, które to badanie pozwala na ujawnienie ewentualnych nowych ognisk choroby. Operacja w wiedeńskim szpitalu była wykonywana pod kierownictwem Shahrokha Shariata, szefa wydziału urologii szpitala uniwersyteckiego w Wiedniu (Shariat jest także onkologiem zatrudnionym m.in. w prestiżowym nowojorskim Weill Cornell Medical Center). „W czasie operacji miało dojść do uszkodzenia jednej z tętnic biodrowych, dlatego konieczna była konsultacja chirurga naczyniowego, a przewidziany na 90 minut zabieg trwał aż 6 godzin. Choć pacjent miał opuścić klinikę tego samego dnia, spędził tam blisko tydzień” – napisał dziennik „Heute”.

Pytany przez dziennikarzy o szczegóły operacji oraz śmierć Jana Kulczyka, dr Shahrokh Shariat odmówił rozmowy, powołując się na tajemnicę lekarską.

Eliminowanie rosyjskich wpływów

W końcu 2012 r. Aleksander Gudzowaty, potentat w handlu gazem i właściciel firmy Bartimpex, która miała znaczące udziały w EuRoPol Gazie, odsprzedał Janowi Kulczykowi prawa do gazociągu Bernau–Szczecin. Odcinek gazociągu jamalskiego (którym jest transportowany rosyjski gaz na teren Niemiec), nazywany peremyczką, miał biegnąć z Białorusi na Słowację i pomijać Ukrainę. Takie rozwiązanie budziło sprzeciw nie tylko Kijowa, ale także poprzedniego polskiego rządu. Polacy obawiali się bowiem, że staną się narzędziem rosyjskiej polityki przeciw Ukrainie.

Sprawa peremyczki wróciła w czasie rządów Donalda Tuska, gdy okazało się, że w kwietniu 2013 r. memorandum w sprawie oceny możliwości budowy gazociągu Bernau–Szczecin podpisały w Sankt Petersburgu Gazprom Eksport i polsko-rosyjska firma EuRoPol Gaz (w której udziały mają m.in. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo oraz Gazprom), właściciel polskiego odcinka gazociągu jamalskiego. Gdy media ujawniły memorandum i wybuchł skandal, premier polskiego rządu Donald Tusk stwierdził, że nic nie wiedział o podpisanym w Rosji dokumencie.

Pod wpływem opinii publicznej zdymisjonowany został minister skarbu Mikołaj Budzanowski, który nadzorował PGNiG i który – co ciekawe – nic nie wiedział o memorandum. Z kolei rada nadzorcza PGNiG z powodu utraty zaufania odwołała prezes tej spółki Grażynę Piotrowską-Oliwę i jej zastępcę Radosława Dudzińskiego, którzy wiedzieli o przygotowaniach do podpisania dokumentu, ale nie powiadomili o tym przedstawicieli polskiego rządu.


– Kto interesował się na tej sali problemem tzw. peremyczki, czyli połączenia gazowego, które miało omijać Ukrainę, pamięta także zdarzenia, z którymi związane są niektóre osoby pojawiające się w kontekście afery podsłuchowej

– mówił w czerwcu 2014 r. w sejmie premier Donald Tusk podczas swojego wystąpienia w sprawie ww. afery.

Cztery miesiące później, w październiku 2014 r., okazało się, że Dudziński pracuje w kontrolowanej przez Jana Kulczyka firmie Polenergia, która ma zrealizować peremyczkę, tyle że na nowych zasadach – korzystnych dla Ukrainy.

Na konferencji Baltic Business Forum w Świnoujściu Radosław Dudziński przedstawił koncepcję „korytarza gazowego Zachód–Wschód”, który miałby złączyć Ukrainę z gazociągami Unii Europejskiej. Według tej koncepcji na Ukrainie byłby wybudowany gazociąg od magazynów gazu do granicy z Polską. Z kolei polski gazociąg połączyłby niemieckie sieci gazowe w okolicach Berlina przez granicę polsko-niemiecką z polską siecią gazową w okolicach Świnoujścia. Po tych deklaracjach podniosły się głosy (pisała o tym m.in. „Gazeta Wyborcza”), że „plany Kulczyka stoją w sprzeczności z polskim prawem” i „Kulczyk jest jedynie właścicielem projektu Bernau–Szczecin, a nie ma koncesji na jego uruchomienie”.

W Moskwie plany nowego wykorzystania peremyczki wywołały wściekłość – pomysł potraktowano wręcz jako pomoc Ukrainie kosztem Rosji.

Kolejnym pomysłem Jana Kulczyka uderzającym w Rosję było kupowanie taniego prądu z Ukrainy, co oznaczało wzmocnienie polskiego górnictwa przy jednoczesnym zmarginalizowaniu importu rosyjskiego węgla na teren Polski.

Projekt Kulczyka polegał na tym, aby wykorzystać ukraińskie elektrownie, zagrożone zamknięciem z tego powodu, że kopalnie węgla kamiennego znajdują się głównie w Donbasie, czyli na terenach, które chce przejąć Rosja i które są w jej strefie wpływów. Do ukraińskich elektrowni biznesmen chciał eksportować zakupiony w polskich kopalniach węgiel i w zamian kupować tani prąd z Ukrainy.

Byłoby to możliwe po przerobieniu tych elektrowni tak, aby mogły spalać polski węgiel, bo dotychczas wykorzystywały one antracyt – odmianę węgla kamiennego charakteryzującą się najwyższą wartością energetyczną.

Gdyby pomysł Kulczyka został wprowadzony, on sam osiągnąłby gigantyczne zyski, ale korzyści miałoby również państwo. Polska zyskałaby setki milionów dolarów oszczędności, ominęłaby narzucone nam przez UE normy emisji dwutlenku węgla, natomiast Ukraina utrzymałaby elektrownie, miejsca pracy i odcięła się w kolejnym obszarze gospodarki od Rosji.

Jan Kulczyk nie krył swoich pomysów w sprawie Ukrainy, co potwierdził redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz, który zetknął się z najbliższymi współpracownikami biznesmena w trakcie prowadzenia negocjacji sądowych.

– Sprawa dotyczyła ukazujących się w „GP” tekstów na temat kupna przez firmę Jana Kulczyka od skarbu państwa Ciechu – polskiego potentata w branży chemicznej. Współpracownicy Kulczyka przekonywali, że chodzi mu nie tylko o własne interesy, ale także o polską rację stanu, i jako przykład podawali właśnie projekt dotyczący ukraińskich elektrowni

– relacjonował Tomasz Sakiewicz.

Więcej w najnowszym numerze „Gazety Polskiej”
 

Autor: Dorota Kania

Źródło: Gazeta Polska

Wesprzyj niezależne media

W czasach ataków na wolność słowa i niezależność dziennikarską, Twoje wsparcie jest kluczowe. Pomóż nam zachować niezależność i kontynuować rzetelne informowanie.

* Pola wymagane