„Prawda, choćby opluta i najgłębiej zepchnięta, zawsze utoruje sobie drogę” – mówiła Anna Walentynowicz. Oprawa kibiców Śląska, na której przedstawiona została obok „Inki” z hasłem „Zachowały się, jak trzeba”, to lekcja dla setek tysięcy młodych patriotów. Jaka? Dziś także toczy się walka i też, choć w innych warunkach niż za czasów Żołnierzy Wyklętych, trzeba „zachować się, jak trzeba”.
To będzie parę słów do Was. Ta druga bohaterka obok zamordowanej sanitariuszki Żołnierzy Wyklętych „Inki” żyła obok Was, ale wielu z Was nie wiedziało o jej istnieniu.
Mieszkała w Gdańsku-Wrzeszczu, w kawalerce, na trzecim piętrze, do której z trudem wspinała się o kulach. Jeździła tramwajem. Gdy była chora, brakowało jej pieniędzy na wykup recept.
Nie wiedzieliście? Nie uczyli Was o Niej w szkole, jak śpiewa raper Tadek Polkowski o rotmistrzu Pileckim?
Tak, bo ktoś bardzo nie chciał, żebyście o Niej wiedzieli.
Ponieważ żyli prawem wilka
Historia o nich głucho milczy
– pisał o Wyklętych poeta Zbigniew Herbert.
Słowa te pasowały zarówno do „Inki”, jak i do – jak mówili o niej przyjaciele – Anki…
W 1980 r. jej twarz znał cały świat.
„Mogła być boginią salonów. Miałaby światowe hołdy, przyjęcia z przywódcami państw i koronowanymi głowami. Wykłady, doktoraty honoris causa, tytuły honorowych członków najbardziej elitarnych zgromadzeń. Filmy na swoją cześć. Mogła być bogata, mieć własny dom, służbę, stałą opiekę medyczną” – pisze jej biograf Sławomir Cenckiewicz w książce „Anna Solidarność”.
Rezygnacja z tego wszystkiego była jej wyborem. Nie zaakceptowała nie tylko komunizmu, lecz także Polski obecnej, tej, która powstała po tym, jak komuna upadła (jak głosi dowcip:
„na cztery łapy”). W 1991 r. mówiła: „
Musi się skończyć bezkarność polityków, którzy za zdradę przy Okrągłym Stole zażądali dla siebie władzy, przywilejów i pieniędzy (...). Ci sami ludzie od społeczeństwa zażądali wyrzeczeń. Pozostawienie im wolnej ręki może tylko przyspieszyć proces destrukcji i nieodwracalnej utraty suwerenności Polski”.
Jej przyjaciel Krzysztof Wyszkowski odwiedził ją w 2010 r. kilka dni przed tym, jak została zamordowana. Wspominał:
„Zaszedłem do Ani w Wielki Czwartek na jej prośbę, żeby przekazać apel w obronie Instytutu Pamięci Narodowej. Śpieszyłem się, ale Anna chciała, żebym usiadł. Powiedziała: »Co będzie z Polską?« Spojrzałem na nią zaskoczony i przestraszony – czego ta kobieta znowu chce?”.
Szczątki 18-letniej Danuty Siedzikówny zostały odnalezione przed 1 marca 2015 r. Ciało Anny Walentynowicz ukradziono i do dziś nie wiemy, gdzie jest.
Dwa piekielnie trudne dzieciństwa
Sektorówka kibiców Śląska uświadomiła nawet wielu przyjaciołom pani Ani, że one przecież były prawie rówieśniczkami. Jedna rocznik 1928, druga 1929. Łączyło je też coś innego:
cholernie trudne dzieciństwo.
Danuta Siedzikówna była jedną z trzech córek leśniczego spod Narewki. Ojciec jako student został zesłany na Sybir za działalność niepodległościową. Wrócił po 13 latach, w 1926 r., ponownie do łagru trafił w lutym 1940 r. Wydostał się z Sowietów z armią Andersa, ale wycieńczony zmarł w 1943 r.
W tym samym roku Niemcy rozstrzelali mamę „Inki”. Widziała skatowaną matkę przez bramę więzienia. Dziewczynkami zajęła się babcia. Jak zareagowały na śmierć rodziców? 16-letnia Wiesia i 15-letnia Danusia złożyły przysięgę AK:
„W obliczu Boga Wszechmogącego i Najświętszej Maryi Panny, Królowej Korony Polskiej (…) przysięgam być wierną Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej”.
Ojciec Anki Lubczyk, przyszłej Anny Walentynowicz, był ogrodnikiem, a matka krawcową. Jan Lubczyk zginął jako żołnierz, walcząc z Niemcami we wrześniu 1939 r.
„Pamiętam pogrzeb, wielu ludzi i pocieszającą mnie obcą, przygarbioną staruszkę. Zabrakło czułych objęć matki. Rozpacz pozbawiła ją woli życia. Zmarła wkrótce potem” – wspominała. Mama Ani umarła na zawał.
Dziewczynka została oddana rodzinie, która ją adoptowała. Ale to był tylko pretekst, żeby zrobić z niej służącą. Pracującą przez całe dnie i bitą za byle drobiazg. Gdy miała 16 lat, uciekła z domu. Trafiła do gdańskiej stoczni. Tej, w której miała zmienić historię świata.
Stawianą za wzór przodowniczkę pracy wreszcie ktoś docenił. Niestety, wysłano ją jako tę przodowniczkę na festiwal w Berlinie. A tam jeden z uczestników wyjazdu postanowił uciec z komunistycznego raju. Zastraszanie, represje, kłamstwa – młoda dziewczyna zrozumiała, w jakim kraju żyje.
Nie zakapowała nikogo
Co robią dziewczyny na wojnie, która jest dla mężczyzn? Wykonują zadania skromne i drugoplanowe.
Dowódca „Inki”, porucznik Olgierd Christa „Leszek”, wspominał:
„To była bardzo skromna dziewczyna. (…) W lipcu wysłałem ją do Gdańska po medykamenty dla oddziału. Kiedy stanęła przede mną, żeby zameldować gotowość wyjazdu, spojrzałem zdziwiony, jakbym ujrzał kogoś zupełnie nieznanego. Była zawsze ubrana w wojskowy uniform i wojskowe buty. Teraz stała przede mną smukła, uśmiechnięta, ładna dziewczyna, w pożyczonej gdzieś na wsi letniej sukience”.
W Gdańsku trafiła do konspiracyjnego mieszkania sióstr Mikołajewskich we Wrzeszczu. Żabi skok od mieszkania Anny Walentynowicz… Do sióstr zaprowadził ją kolega z partyzantki. Dziewczyny rozmawiały i śpiewały piosenki do trzeciej w nocy. Pół godziny później do mieszkania wparowali ubecy.
Mimo brutalnego śledztwa nie zakapowała nikogo. Podczas „procesu” „Inki” obciążające ją zeznania złożył niejaki Adamski, wartownik w UB. Oświadczył, że „Inka” rozkazała rozstrzelać na miejscu akcji dwóch funkcjonariuszy UB. Miała rzekomo powiedzieć:
„Poznaję te ubeckie mordy. (…) Rozstrzelajcie ich!”. Olgierd Christa tak to skomentował
: „To idiotyzm. (…) Nas obowiązywała żelazna dyscyplina. Sanitariuszka, do tego siedemnastoletnia, nie wydawała żadnych rozkazów”.
„Inka” nie uległa namowom obrońcy i nie podpisała prośby o ułaskawienie. W grypsie do sióstr Mikołajewskich napisała:
„Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się, jak trzeba”.
Zastrzelona została z okrzykiem na ustach:
„Niech żyje Łupaszko”. Podobnie jak sąd, media stanęły wówczas na wysokości zadania. Informację o jej zamordowaniu „Dziennik Bałtycki” zatytułował „Osiemnastoletnia dziewczyna katem”. Propaganda PRL nazywała ją
„krwiożerczą Inką”.
„Drobna kobieta przemieniona w potężną, skoncentrowaną energię”
Anna Walentynowicz stała się symbolem niepodległościowego zrywu Polaków w czasach, gdy komuna zabijała rzadziej i mniej otwarcie.
Skromność – ta cecha bije z relacji o Ance, tak samo jak z tych o „Ince”. Podczas protestów w grudniu 1970 r. zajęła się strajkową kuchnią. Po latach wspominała:
„Przecież trzeba było nagotować dużo gorącej zupy dla siedemnastu tysięcy ludzi. (…) Starałam się być tam, gdzie najbardziej mogę się przydać. Obrać ziemniaki, ugotować zupę, rozwieźć ją na wydziały. To umiałam”.
Tak jak „Inki”, krwawe wydarzenia nie przestraszyły jej, lecz zmotywowały do walki. Działała w konspiracyjnych Wolnych Związkach Zawodowych w czasie, gdy opozycja wobec komuny była nieliczna.
Za tę działalność była represjonowana w pracy. Pomagał jej młody, odważny prawnik. Nazywał się Lech Kaczyński… 8 sierpnia 1980 r. dyscyplinarnie zwolniono ją z pracy. Jak „Ince” wmawiano, że zabijała ubeków, tak Ankę zwolniono z użyciem przepisu pozwalającego wyrzucić pracownika za sabotaż, kradzieże czy pijaństwo.
W odpowiedzi stanęły największe zakłady w Trójmieście, a potem 600 zakładów, czyli pół Polski. Tak wielki protest trudno było rozjechać, jak w 1970 r., czołgami. Narodziła się Solidarność.
W międzyczasie Lech Wałęsa zgodził się zakończyć strajk, gdy dyrekcja stoczni zgodziła się podwyższyć robotnikom płacę o 1,5 tys. zł. Oznaczało to koniec solidarności z pozostałymi strajkującymi zakładami. Anna Walentynowicz znalazła się na czele grupy, która zatrzymała strajkujących przed bramą.
O jej charyzmie, która pozwoliła załagodzić spory z robotnikami ze Stoczni Remontowej, tak pisał Wyszkowski:
„Nigdy nie przeżyłem równie wstrząsającego wydarzenia i nigdy nie wyobrażałem sobie, że coś podobnego może się w ogóle wydarzyć. Na dachu wózka stała drobna kobieta przemieniona w potężną, skoncentrowaną energię (…). Strach było wziąć na swoje sumienie odmowę wobec jej wezwania”.
16 grudnia 1980 r. odsłonięty został Pomnik Poległych Stoczniowców, o co zabiegała Anna Walentynowicz. Jak wspominał Wyszkowski: „W zamierzeniu władz PRL i realistów z Solidarności miał stać się pomnikiem pojednania, czyli zrównania katów z ofiarami. Wówczas Anna przeciwstawiła się temu fałszerstwu i wywalczyła istnienie Pomnika Poległych Stoczniowców”.
Bezpieka wiele robiła, żeby odsunąć ją od wpływu na Solidarność. Według IPN w 1981 r. podczas spotkania z robotnikami w Radomiu dwóch funkcjonariuszy SB podjęło próbę zabicia Walentynowicz za pomocą leku furosemid, który miał spowodować śmiertelne odwodnienie.
W stanie wojennym była więziona – najpierw internowana, a potem, w 1983 r. trafiła do celi za udział w próbie wmurowania tablicy upamiętniającej górników kopalni „Wujek”.
Czy istniała Anna Walentynowicz?
Obrady Okrągłego Stołu zbojkotowała. Nie akceptowała bogacenia się byłych komunistów i zdrady kolegów, którzy w ramach ugody zgodzili się dołączyć do powstałej po 1989 r. uprzywilejowanej kasty.
W 1990 r., gdy „Gazeta Wyborcza” była w konflikcie z Wałęsą, nawet jej reporter zauważał, że pomijanie Anny Walentynowicz to wyjątkowe świństwo.
„Czy istniała Anna Walentynowicz?” – pytał w 1990 r. reporter „Wyborczej”. Zdumiony przebiegiem uroczystości dziesiątej rocznicy Sierpnia’80, pisał:
„W piątkowym koncercie »Solidarności«, transmitowanym z Gdańska Anna Walentynowicz tylko mignęła na ekranie w Operze Leśnej, i to nie przy okazji »stoczniowej«, lecz w filmie z mszy odprawianej przez księdza Popiełuszkę. Andrzej Gwiazda, też z ekranu, zadał pytanie Jagielskiemu. Żadne z tych nazwisk w czasie uroczystości nie padło. Są oni dziś przeciwnikami Wałęsy, nie uczestniczą w oficjalnym życiu publicznym. Większość nie rozpoznaje ich twarzy. (...) »Solidarność« faktycznie tworzy historię. Czy nie nazbyt orwellowską?”.
W 2000 r. odmówiła przyjęcia tytułu Honorowego Obywatela Miasta Gdańska, mówiąc:
„Nie chcę być w jednym szeregu razem z tymi, którzy splugawili Solidarność”.
Jedynym okresem w III RP, w którym Annę Walentynowicz honorowano i ona godziła się na te wyróżnienia, był czas rządów PiS i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jej dawny prawnik odznaczył ją Orderem Orła Białego.
Kibice Śląska: „Zginęła w zamachu smoleńskim”
Jej przyjaciel Andrzej Gwiazda po oprawie kibiców Śląska powiedział portalowi Niezależna.pl:
„Połączenie »Inki« i Anki uważam za bardzo trafne. Ta pierwsza należała do Żołnierzy Wyklętych, a Ania do wyklętych związkowców, czyli tych ludzi pierwszej Solidarności z 1980 r., którzy mieli być wykreśleni z polskiej rzeczywistości i pamięci”.
Kibice Śląska uzasadnili swoją oprawę o „Ince” i Ance następująco:
„Pierwsza jest fantastycznym wzorem dla młodych dziewczyn, zamordowana przez Urząd Bezpieczeństwa, druga – osobą niepoprawną politycznie, bo wskazującą kłamstwo Okrągłego Stołu, zginęła w zamachu smoleńskim” (za portalem FanŚląsk.com).
Jak stwierdził Gwiazda, analogie pomiędzy obiema bohaterkami są uderzające. –
Ciało Danuty Siedzikówny, która była ofiarą mordu sądowego. odnaleźliśmy po 69 latach. Anna Walentynowicz została skrytobójczo zamordowana 10 kwietnia 2010 r. Jej ciało ukradziono – przypomina.
1 marca 2015 r. IPN ogłosił, że szczątki Danuty Siedzikówny zostały zidentyfikowane. Tymczasem syn i wnuk Anny Walentynowicz nie wiedzą do dziś, gdzie jest ciało ich Mamy i Babci, która zginęła w Smoleńsku.
Jej dwa pogrzeby odbyły się w 2010 i w 2012 r. 21 kwietnia 2010 r. na cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku-Wrzeszczu odbył się pierwszy pogrzeb, w czasie którego miała zostać pochowana Anna Walentynowicz. „Jej” ciało trafiło do Polski w zalutowanej trumnie, której „polskie” władze nie pozwoliły otworzyć.
Gdy dwa lata później jej rodzina uzyskała wgląd do dokumentacji z jej sekcji, okazało się, że nic się nie zgadza. W wyniku ekspertyzy prokuratura poinformowała, że jej ciało zostało zamienione z ciałem Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, pochowanej na Powązkach. Ciało tam ekshumowane pochowano w 2012 r. ponownie, jako ciało Anny Walentynowicz.
W grudniu 2013 r., po zapoznaniu się z kolejnymi dokumentami, syn i wnuk Anny stwierdzili, że spośród 24 rosyjskich dokumentacji medyczno-sekcyjnych dotyczących kobiet, które zginęły na pokładzie tupolewa, żadna nie opisuje śp. Anny Walentynowicz.
Zdaniem Andrzeja Gwiazdy, pokazuje to niezmienność rosyjskich metod.
– Trzeba nie tylko zamordować, ale i ukryć ciała bohaterów, nie pozwolić, żeby mieli groby. Niby tyle się przez 70 lat wydarzyło: upadł komunizm, potem mówili, że Rosja się zmieniła, ale metody zbrodniarzy się nie zmieniły. Dlatego ciało Ani ukradziono.
Krzysztof Wyszkowski napisał zaś:
„Anna zginęła dlatego, że miała odwagę towarzyszyć prezydentowi Rzeczypospolitej w jego żądaniu, by Rosja uznała swoją nieprzedawnialną odpowiedzialność za mord na narodzie polskim, za zbrodniczy plan likwidacji państwa polskiego. Zginęła razem ze swoim starym przyjacielem z Wolnych Związków Zawodowych dlatego, że oboje byli wierni prawdzie o systemie sowieckiej antycywilizacji, która zniszczenie Polski uznawała za pierwszy krok w podboju całego świata”.
Twój ateński profil: sprawiedliwość
Dziś pamięć o „Ince” i Ance odżywa także wśród muzyków. Piosenki Tadka Polkowskiego „Inka” i utworu Jana Pietrzaka „Pani Cogito” ze słowami Wojciecha Wencla słuchają setki tysięcy internautów. Tadek rapuje:
Pod Twój pomnik przyprowadzę swoich ludzi, swoje dziecko
Jeśli będę bał się walczyć, popatrz w oczy mi Ineczko
Dzisiaj kłamią by nas zniszczyć, rozkradają Polskie włości
Dziś ubecy mają media, już nie muszą łamać kości
A Jan Pietrzak śpiewa:
Teraz śpisz, ale pilnują cię Judasze,
co w tej ziemi zakopali wór srebrników,
na monecie księżycowej pełnym blaskiem
świeci twój ateński profil: sprawiedliwość.
Źródło: Gazeta Polska
Piotr Lisiewicz