"Dzień dobry panie Maćku" i w odpowiedzi: "ja pier..." - ta rozmowa Romana Giertycha z wyborcą przeszła do historii. Kandydat KO, obecnie poseł-elekt, sam ją nagrał i wrzucił do internetu. Jak się okazało, rozmawiał... ze specjalistą ds. ochrony danych osobowych. Teraz Giertych usłyszał pytanie: "Na jakiej podstawie nagrał i upublicznił Pan moje dane, bez mojej wiedzy i zgody?"
Roman Giertych dostał się do Sejmu, choć nie odebrał osobiście zaświadczenia od Państwowej Komisji Wyborczej. W trakcie kampanii kandydat KO postawił na telefony do wyborców. Jedna z rozmów przeszła do historii i stała się viralem w sieci.
Już po wyborach mężczyzna, do którego dodzwonił się Giertych, ze zdumieniem odkrył, że w internecie krąży nagranie tej rozmowy - które upublicznił zresztą sam, jeszcze wtedy, kandydat na posła. Wtedy jeszcze polityk nie wiedział, do kogo się dodzwonił.
"Jako ekspert ochrony danych osobowych muszę zwrócić uwagę na następujące nieprawidłowości" - wskazał rozmówca Giertycha, czyli... specjalista ds. ochrony danych osobowych.
Szanowny Panie Mecenasie @GiertychRoman. Ze zdumieniem dowiedziałem się, że w internecie krąży nagranie naszej, jakże krótkiej rozmowy. Jako ekspert ochrony danych osobowych muszę zwrócić uwagę na następujące nieprawidłowości 1/5 https://t.co/MlgTpvafz3
— Maciej Gawronski (@maciekgawronski) October 27, 2023
- Na jakiej podstawie nagrał i upublicznił Pan moje dane, bez mojej wiedzy i zgody? - pytał w kolejnym wpisie. Przekazał Pan w prawnym rozumieniu moje dane Koalicji Obywatelskiej. Na jakiej podstawie? To wymaga spełnienia obowiązku informacyjnego przy pierwszym kontakcie i uzyskania zgody na dalsze przetwarzanie.
Nie wiem, czy dysponował Pan moim numerem prywatnie, czy służbowo. Ja nie dysponuję numerem do Pana. Wyjaśnijmy, że uznałem Pana telefon za nachalny telefon politycznego bota.