Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
Polityka

Krzysztof Wołodźko dla Niezalezna.pl: „Przyjazne osiedle” to strzał w dziesiątkę

W miniony poniedziałek premier Mateusz Morawiecki zapowiedział program rewitalizacji osiedli z wielkiej płyty „Przyjazne Osiedle”. Pomysł zakłada rewitalizację tysięcy po-PRL-owskich bloków - nową termoizolację, nowoczesne windy, nowe parki i miejsca odpoczynku dla rodzin. Eksperci roztrząsają techniczne i finansowe uwarunkowania tego pomysłu. Warto przyjrzeć się również jego społecznemu i psychospołecznemu kontekstowi.

W najgorętszym okresie transformacji blokowiska („wielka płyta”) niemal na równi z po-PGR-owską wsią stały się symbolem gorszej i niechcianej Polski. To na blokowiskach zrodził się muzyczny bunt i opowieść o pierwszych latach i dekadach polskich przemian, czyli rap. Nie bez powodu „Blokowisko” to tytuł muzycznej składanki z 2002 roku, na której znajdziemy choćby jeden z utworów Paktofoniki. Dla liberalnych elit blokowiska były siedliskiem po-PRL-owskiego zła: gromadziły nikomu już niepotrzebnych robotników i robotnice z wielkoprzemysłowych, upadających, zamykanych i rozkradanych zakładów pracy. I ich dzieci, które na własnej skórze odbierały szybką i mocną lekcję nowych życiowych realiów.

Reklama

Czarna legenda blokowisk

Blokowiska zmieniały się, tak jak zmieniała się cała Polska po 1989 roku. Złe dzielnice ze zdewastowanymi klatkami schodowymi, zniszczonymi windami, zasyfionymi schodami, z czasem zaczęły się zmieniać. Nie zawsze i nie wszędzie udawała się ta sztuka, ale także w małych miasteczkach Wielkopolski, w Poznaniu i Krakowie na własne oczy oglądałem przez długie lata powolne zmiany na lepsze. A jednak blokowisko i wielka płyta na długo pozostały synonimem czegoś gorszego, niebezpiecznego, wstydliwego.

Niemałą rolę odniosła w tym tzw. kultura nowego prestiżu – zamknięte osiedle, apartamentowce, grodzone plac zabaw, sklepy i usługi tylko dla właścicieli/najemców stały się symbolem czegoś lepszego i bardziej luksusowego. Nawet, gdy w „apartamentowcach” zaczęło robić się coraz ciaśniej i coraz bardziej absurdalnie. Nawet, gdy prestiż, zieleń, usługi przestrzeń wokół były tylko na folderze – a na serio zostawał kredyt, małe mieszkanie daleko na obrzeżach miasta, z dala od wielu niezbędnych usług i udogodnień.

Niezłe życie w wielkiej płycie

Dlatego dziś ludzie coraz chętniej szukają mieszkań na starych osiedlach, które już dawno przestały leżeć na peryferiach miast i obrosły tkanką społecznych i komercyjnych usług. Blokowiska wyglądają też coraz lepiej. Często jest tam więcej zieleni, przyjaźniejsza atmosfera, budowana przez długoletnie sąsiedztwo, łatwiej o najróżniejsze instytucje, dobre drogi, sprawniejszą komunikację publiczną. To paradoks PRL – budownictwu z czasów Władysława Gomułki i Edwarda Gierka przepowiadano rychłe zniszczenie. Dziś wiele z tych budynków przedstawia się lepiej niż nowoczesne budownictwo spod ręki patodeweloperki. A przypomnę, że według Polskiego Instytutu Ekonomicznego w Polsce jest ok. 60 tys. budynków z wielkiej płyty, w których znajduje się około 4 mln mieszkań.

Pomysł PiS to strzał w dziesiątkę. To ukłon w stronę niemałej części zwykłych polskich rodzin. Część z nich wciąż pamięta z jaką pogardą mówiono przez lata o blokowiskach. Wielu ludzi na własne oczy widziało upadek i stopniowe odrodzenie takich dzielnic. Dzięki rewitalizacji osiedla i mieszkania w wielkiej płycie sporo zyskają – także na finansowej wartości. Ale chodzi o coś znacznie więcej – PiS znów pokazał, że stosunkowo prostym sposobem umie przechytrzyć liberalny establishment. I zainteresować swoimi propozycjami zwykłych Polaków i Polki.

Reklama