Nie znaczy to jednak, że Tusk – na stanowisku premiera – może czuć się całkowicie bezpieczny. Wręcz przeciwnie – każdy miesiąc sprawowania przez niego rządów odsłania nie tylko nieudolność premiera w sprawowaniu władzy, ale także dewastujący wpływ jego koalicji na polską gospodarkę, społeczeństwo i prestiż naszego kraju na arenie międzynarodowej. Tusk – bez wsparcia przemocowego frontu miediów – jawi się w naturalnych proporcjach jako tchórzliwy, niepewny siebie i agresywny chłoptaś (by nie rzec „pętak”), którego przerasta zadanie rządzenia.
Czy „obóz berliński” ma jednak postacie, które Tuska przerastają i mogą go zastąpić w dziele, którego się podjął? Naturalnie na myśl przychodzi nam sylwetka niepomiarkowanego w wyobrażeniach o sobie megalomana Radosława Sikorskiego. Czy jednak ten wysoce niedojrzały i nielojalny w swoich sojuszach człowiek może być poważnie rozpatrywany jako potencjalny następca Tuska? Nawet wsparcie wpływowej żony Anne Applebaum nie jest mu w stanie zbyt wiele pomóc w tych aspiracjach. Sikorski na arenie międzynarodowej jest człowiekiem traktowanym ze wzgardliwym wzruszeniem ramion.
Wbrew własnym prezentacjom uważany jest za niepoważnego karierowicza, który nie ma ani poważnie ugruntowanych poglądów, ani też sylwetki politycznej, która zjednywałaby mu szacunek. Ciągle aktualna jest informacja o jego niejasnych powiązaniach ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i pobieranymi stamtąd dziwnymi apanażami. Sytuacji na pewno nie poprawiają niepoczytalne ataki Applebaum na prezydenta USA Donalda Trumpa. Kłopot w tym, że inni potencjalni zmiennicy Tuska mają jeszcze więcej mankamentów niż Sikorski. Borys Budka, ze swoim urokiem późnego Władysława Gomułki, nadaje się co najwyżej do pilnowania PO-wskiego stada w sejmie, Grzegorz Schetyna to już wybrzmiała pieśń przeszłości, a wśród pozostałych wyróżnia się jedynie Jakub Rutnicki, ale… wzrostem.
Skoro więc w PO nie ma nikogo, kto mógłby Tuska zastąpić, to może wśród jego koalicjantów znajdują się takie osobowości? I tu niestety możemy opisać sytuację jedynie w poetyce purnonsensowego żartu. Szymon Hołownia – zdecydowanie jeden z najbardziej wykreowanych pinczerków w tym obozie – bardziej dziś nadaje się do prowadzenia programu o gotowaniu w sejmowej kuchni niż na poważne funkcje państwowe.
Władysław Kosiniak-Kamysz może dowodzić co najwyżej oddziałem lekkiej, kobiecej jazdy rowerowej w manifestacji przeciwko ocieplaniu świata, ale w żadnym wypadku nie podoła trudom przewodzenia Radzie Ministrów, nawet tak egzotycznej jak obecna.
Pozostaje płomiennie czerwony Włodzimierz Czarzasty, jednak i on – w porównaniu nawet z kieszonkowego wzrostu Leszkiem Millerem – ma tyle charyzmy co kawaler Pochroń z „Dziejów Grzechu” męskiego uroku i charmu.
Możemy jeszcze przyjrzeć się homomałżeństwu Roberta Biedronia i Krzysztofa Śmiszka, jednak efekty takiego rekonesansu mogą przyprawić o płynące ze sfer estetycznych mocne niepokoje gastryczne.
Okazuje się, że najmocniejsza figura (jeśli chodzi o charyzmę i wiarygodność) z tej strony politycznej od pewnego czasu znajduje się już poza morderczymi uściskami obecnej koalicji rządowej i jest to… lider Razem Adrian Zandberg.
Tusk króluje zatem nie z powodu swojej nadzwyczajnej postawy i zdolności, ale na zasadzie jednookiego prowadzącego niedobitki dawnej świetności Peerelu!
Kto jeszcze nie kupił książki #ZGODA autorstwa @Cenckiewicz @michalrachon zapraszamy do @SklepGP » https://t.co/JtBJzOW2XC pic.twitter.com/iYKY49pR0N
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) September 18, 2025