Koszmar, jaki urządzili Platforma i Tusk Polsce po 10 kwietnia 2010 roku, okazuje się rodzajem matrycy, za pomocą której, w sytuacji zagrożenia, dla utrzymania władzy i politycznego przetrwania, powtarzają oni ten sam atak na państwo. Elementy tego wzoru są, mimo upływu lat, trwałe, zmienia się jedynie to, kto je wypełnia. Mówiąc prościej: role są już rozpisane, pytanie tylko, kto je zagra.
Tester rzeczywistości politycznej
Jedną z najważniejszych osób w operacji, jaką przeprowadził Tusk po 10 kwietnia 2010 roku, był Palikot. Nie ma sensu przypominać tutaj obrzydliwości, jakich dopuściła się ta kreatura, warto jednak zaznaczyć, jaka była jej podstawowa rola. Palikot był swoistym testerem rzeczywistości politycznej. Tak wtedy, jak i teraz Tusk i jego sitwa nie wiedzieli, jak daleko mogą się posunąć, musieli więc „wybadać grunt”. Mechanizm używania Palikota był bardzo prosty. Najpierw dopuszczał się on jakiejś obrzydliwości, od której dystansowała się reszta środowiska związanego z Platformą. Jeśli jednak prowokacja się udała, jeśli nie wywołała twardej reakcji, był to jasny sygnał dla Tuska, że może iść dalej w tym kierunku. Palikot kolejny raz organizował jakąś zadymę, znowu przekraczał granice i tak dalej. Trochę czasu zajęło cynglowi Tuska dojście do momentu, w którym publicznie wyrażał radość ze śmierci pary prezydenckiej.
Wpierw był „błaznem, którego nie należy traktować poważnie”, z czasem, gdy okazało się, że jego działania przynoszą wymierny skutek, okazał się wręcz bohaterem przekłuwającym, jak pisali wtedy rozmaici cyngle z „Krytyki Politycznej” czy „GW”, „zatęchły balon martyrologii” i „tanatycznej hucpy” wokół śmierci Lecha Kaczyńskiego. Warto zauważyć, że za pomocą Palikota Tusk testował także własne środowisko. Swoich partnerów politycznych, swoje media. Badał, jak daleko są w stanie się posunąć, jakie zbydlęcenie są w stanie zaakceptować i nadal być mu wierni.
Dziś Palikotem uśmiechniętego premiera jest oczywiście Giertych. Ten polityczny dresiarz przekracza kolejne granice, zaś Tusk bacznie go obserwuje, zanim sam zdecyduje się „dołączyć”. Wpierw tylko Giertych mówił o „poważnych nieprawidłowościach” przy wyborach. Odcinali się od niego nawet ludzie Platformy i związane z nią media. Gdy jednak okazało się, że temat może być politycznie opłacalny, że Giertych jest w stanie, za pomocą swoich trolli i sprzedanych mu medialnych funkcjonariuszy, stworzyć rodzaj narracyjnej masy krytycznej, realnie zainfekować tą paranoją debatę publicznej, Tusk i jego media uznały, że można w to wejść. Uśmiechnięty premier dał zielone światło i ruszyła lawina. Giertychowi sekundować zaczął sam Bodnar i inni, najważniejsi politycy PO. Zmiana nastąpiła też w mediach władzy, których funkcjonariusze (szczególnie widoczne było to w Onecie, „GW” i TVN), jeszcze niedawno dystansujący się od tego typu „rewelacji”, zaczęli mówić językiem Silnych Razem. Sam zaś Giertych poszedł o krok dalej i wprost zaczął opowiadać o sfałszowanych wyborach.
Spisek goni spisek
Po 10 kwietnia Palikotowi sukcesywnie udawało się niszczyć kolejne normy polskiej debaty publicznej, intensyfikować, w sposób dotychczas w III RP nieznany, partyjny atak, jaki przeprowadzili Tusk i jego ludzie na instytucje państwa polskiego. Okazało się, że można publicznie cieszyć się ze śmierci głowy państwa, życzyć śmierci politykom opozycji. Że najgłębsze nawet uderzenie w struktury państwa polskiego, jeśli to państwo jest reprezentowane przez ten straszny PiS, jest czymś pozytywnym. Że takiej tragedii jak Smoleńsk nie tylko nie powinniśmy rozliczać, lecz wręcz za nią dziękować. Więcej, przypomnijmy upiorne hasło „Jeszcze jeden”. Na ten moment Giertych podąża dokładnie tą samą co Palikot ścieżką i wywiązuje się ze swojej roli perfekcyjnie. Każdy kolejny tydzień pokazuje to, jak Tusk i jego ludzie są w stanie degenerować debatę publiczną, infekować ją najgorszym szaleństwem oraz głupotą, publicznie podważać najbardziej wydawałoby się oczywiste fundamenty demokracji.
To, co zaczęło się od kwestionowania wyniku wyborów, po kilku tygodniach „działalności” Giertycha zmieniło się w narrację o tym, w jaki sposób nie dopuścić do objęcia urzędu przez Nawrockiego. Gdyby faktycznie doszło do tego, mielibyśmy do czynienia z zamachem stanu – i właśnie takie rozwiązanie okazuje się w uśmiechniętej Polsce w roku 2025 absolutnie akceptowalnym elementem debaty publicznej, ideą, do której odwołują się najważniejsi politycy władzy oraz ich funkcjonariusze medialni. Rola tych ostatnich jest zresztą tutaj – dokładnie tak jak w przypadku Smoleńska – absolutnie fundamentalna. Są oni nie tylko przekaźnikiem tego typu propagandy, lecz także ją uwiarygodniają. To oni wrzucają w przestrzeń publiczną kolejne fejki, manipulacje lub spiskowe, szalone teorie. Po 10 kwietnia mieliśmy pijanego Błasika w kokpicie, kłótnię na lotnisku czy „Jak nie wyląduję, to...”. Dziś rolę tego typu kłamstw pełnią tzw. analiza Kontka, opowieści o podmienionych głosach czy – wysłuchiwane z absolutną powagą przez Olejnik – brednie Giertycha o ruchu Rodaków Kamratów, który przejął dziesiątki tysięcy komisji wyborczych w Polsce. Jednak swoistym rekordem okazał się Czyż z neo-TVP, publicznie snujący opowieści o tym, jak zablokować Nawrockiemu wejście do Pałacu Prezydenckiego. W konsekwencji takiego prania mózgu tworzy się rodzaj sekty, absolutnie impregnowanej na rzeczywistość, skrajnie agresywnej, żyjącej w paranoi i nienawiści. Wtedy była to sekta pancernej brzozy, dziś „wyborów, które sfałszowała opozycja”.
Dwa cele Giertycha i Tuska
Oglądając rozmowy z Giertychem, które odbyły dwie arcykapłanki Tuskowej propagandy, Olejnik i Schnepfowa, można było odnieść wrażenie, że przenieśliśmy się w czasie do 2010 roku i widzimy programy, jakie wtedy z oficjelami PO przeprowadzali gwiazdy „GW” czy TVN. Ta sama mowa ciała, uniżona postawa, podobnie snuta narracja, pełna insynuacji, niedomówień, mająca na celu wywołać jak największy zamęt i niepewność u odbiorcy, wrażenie, że dzieje się coś bardzo złego. Co więcej, cel tej operacji medialno-politycznej jest taki sam teraz, jak i wtedy, po 10 kwietnia 2010 roku. W wersji najbardziej praktycznej – chodzi o ukrycie własnych win. W przypadku Smoleńska, niezależnie od tego, co sądzimy o przyczynach tej katastrofy, odpowiedzialność polityczna PO była oczywista, jeśli chodzi o celowe zaniechania, o to, jak pozwoliliśmy się jako państwo rozegrać wtedy Rosji etc. Za pomocą hucpy Palikota udało się ten temat wypchnąć z debaty publicznej. Dziś, poprzez niebezpieczny cyrk Giertycha, w znacznej mierze zdołano przykryć sprawę przestępczych wpływów związanych z wyborami. Mowa oczywiście o nielegalnym zewnętrznym finansowaniu kampanii Trzaskowskiego oraz o działaniach instytucji państwowych takich jak NASK, które usiłowały ten proceder ukryć. Drugi cel, bardziej głęboki, jest ponownie taki sam w wypadku Palikota i Giertycha. Chodzi o jak największej osłabienie państwa i wprowadzenie w jego struktury chaosu. PO żywi się konfliktem społecznym, może utrzymać swoją władzę, tylko wzbudzając ciągłe napięcia w społeczeństwie, dzieląc je. Jej dzisiejszym nadrzędnym celem nie jest realne przekonanie Polaków, że faktycznie doszło do sfałszowania wyborów (a po Smoleńsku, że faktycznie Kaczyński sam kazał rozbić samolot). Nawet ludzie tacy jak Tusk i Giertych muszą wiedzieć, że tego typu bełkot dotrze tylko do grupy najbardziej tępego, betonowego elektoratu.
Ale to im wystarczy. Chcą bowiem ten typ ludzki związać jak najsilniej ze sobą, zaś całą resztę społeczeństwa możliwie odsunąć od samej polityki. Chcą zaszczepić w Polakach przekonanie, że coś nie gra. Że obie strony mają coś za uszami. Że doszło do kolejnego niezdefiniowanego przekrętu, że nie można wierzyć państwowym instytucjom. Próbują obniżyć zaufanie do państwa, zniszczyć postrzeganie polityki jako przestrzeni debaty o wspólnym dobru. Mamy być przekonani, że jest to przestrzeń ciągłej awantury, kłamstwa i absurdu. Tylko w ten sposób Tusk i Giertych mogą przetrwać.
#GazetaPolska: Wyborczy cyrk #Giertych.a promowany przez Moskwę i Mińsk
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) July 3, 2025
Czytaj: https://t.co/PMsyWfuKvc