Putin nie zaatakowałby Ukrainy, gdyby to Trump był prezydentem - ocenił w programie "Rock Rachon" prof. Mark Strand, amerykański politolog, założyciel Instytutu Kongresowego. Kluczowe znaczenie w zmianie narracji Trumpa ws. wojny na Ukrainie przypisał Polsce.
Konkretnie kwietniowemu spotkaniu polskiego prezydenta Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem. Delegacja została wówczas przyjęta w Trump Tower w Nowym Jorku. Jak podawano w komunikatach po rozmowie, politycy dyskutowali szczególnie nt. wojny na Ukrainie.
Niedługo po tym spotkaniu zakończył się impas w amerykańskiej Izbie Reprezentantów, dając zielone światło na pakiet pomocy dla Kijowa.
O znaczeniu spotkania sprzed miesięcy przypomniał w programie Rock Rachon prof. Mark Strand, amerykański politolog, założyciel Instytutu Kongresowego.
- Zwróciłeś uwagę, że po tym spotkaniu Donald Trump zmienił swój język w sprawie Ukrainy? - nawiązał do wizyty prezydenta Dudy w Stanach Zjednoczonych.
Zaczął inaczej mówić o prezydencie Wołodymyrze Zelenskim. Wciąż uważa, że jest w stanie negocjować w tej sprawie (zakończenia wojny - red.), ale jeśli Putin nie będzie chciał współpracować, wówczas Trump może sprawić, że Ukraina stanie się o wiele silniejsza
- przyznał.
Wskazał, że „Putin nie zaatakowałby Ukrainy, gdyby to Trump był prezydentem”.
- Chiny nie zaatakują Tajwanu, jeśli Trump zostanie prezydentem. To coś, czego Demokraci nie powiedzą - dodał.
Strand przyznał, że „Harris nie ma doświadczenia, nie bywała za granicą, poza pogrzebami”.
- Waltz (Tim Waltz, kandydat na wiceprezydenta USA w administracji Kamala Harris -red.) był gubernatorem, więc też nie ma tego doświadczenia. To będzie miało znaczenie
- ocenił.