Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Prawybory żenady i głupoty w PO. Dawid Wildstein: Nie róbmy polityki, urządzajmy imprezę

Obserwowanie tzw. prawyborów w Platformie Obywatelskiej okazało się wyjątkowo zabawne i żenujące. Mieliśmy bowiem do czynienia ze starciem dwóch najbardziej chyba nadętych polityków ostatnich lat. Niestety jednak, ta hucpa pokazała też, w jaki sposób PO ma zamiar zarządzać polską debatą publiczną. Będzie dążyć do oderwania jej od rzeczywistości, „wypłukania” z idei, z realnej polityki, rozumianej jako troska o dobro wspólne. „Daddy” Trzaskowski i „chad” Sikorski to objaw dokładnie tego samego ogłupienia, co wrzaski o nazizmie PiS-u, tyle że tym razem sprzedawanego Polakom w bardziej „wesołej” formie.

Radosław Sikorski i Rafał Trzaskowski
Radosław Sikorski i Rafał Trzaskowski
Koalicja Obywatelska - Youtube.com

Symptomatyczny jest już sam sposób, w jaki o tym wydarzeniu opowiadała w przestrzeni publicznej Platforma Obywatelska. Mieliśmy do czynienia z narracją będącą melanżem pseudo-młodzieżowego języka, bycia „na czasie” i „luzie”. Udającą pewien rodzaj interaktywności, swoistego „wyjścia do ludzi”.

Premier wodzirej

Jednocześnie była ona wypłukana z jakiejkolwiek realnej treści, politycznych idei czy refleksji na temat państwa. Przypominała bardziej język reklam wyskakujących nam podczas przeszukiwania internetu niż formę debaty publicznej. Idealnym przykładem tego zjawiska są niedawne wpisy uśmiechniętego premiera na dwóch platformach społecznościowych – X (dawniej Twitter) oraz Instagramie, w których opublikował on sondę z pytaniem, kto powinien być kandydatem Platformy na prezydenta Polski, a następnie zachęcał do oddania w niej głosu. Zacytujmy Tuska: „W poniedziałek wyniki wielkiego sondażu, w piątek prawybory, a w sobotę ogłoszenie wyników! Ciekawe, jak Wy byście zagłosowali?”. Jest w tym coś uderzającego, że premier 40-milionowego państwa wchodzi w rolę internetowego naganiacza, i to jeszcze w tak fundamentalnej kwestii, jaką jest to, kto ma z ramienia obecnego obozu władzy startować w wyborach prezydenckich.

Dalsze wpisy Tuska zachowywały dokładnie taką samą stylistykę. Relacjonował na bieżąco wyniki tej internetowej „ankiety” (której znaczenie było zerowe dla samego procesu decyzyjnego w tej sprawie), zapowiadał coraz większe emocje wraz ze zbliżającym się rozwiązaniem tej zabawy. Zachowywał się jak telewizyjny showman, gospodarz programu rozrywkowego, proszący widzów o pozostanie przed odbiornikami, bo zaraz, zaraz wielki finał. W ten sposób cała ta sytuacja zamieniła się z wydarzenia, w teorii politycznego, i to odnoszącego się do tak ważnej kwestii, jaką jest wybór prezydenta, w rodzaj tabloidowego plebiscytu na ulubionego celebrytę.

Kwaśną wisienką na torcie tej żenady był fakt, że w czasie, w którym polski premier robił za internetowego naganiacza, pojawiły się informacje na temat skali zaniedbań, jeśli chodzi o udzielanie pomocy ofiarom niedawnej powodzi. Pokazuje to, o co tak naprawdę toczy się gra. Ta infantylność narracji służy Platformie jako narzędzie wypłukiwania debaty publicznej z realnej treści. Tego typu niby „rozrywkowy” i „wyluzowany” język w polskiej polityce ma być elementem zasłony dymnej, za którą uśmiechnięta władza będzie ukrywać prawdziwe problemy tego państwa i odpowiednio zarządzać emocjami opinii publicznej, a przynajmniej jej części. 

Tabloid zamiast polityki

Tego typu ogłupianie społeczeństwa byłoby jednak niemożliwe, gdyby nie pomoc, jaką PO uzyskuje ze strony wiernych jej mediów. Pokazują one wyraźnie, że nie ma granic, których nie przekroczą, jeśli chodzi o wspieranie aktualnie rządzącego ugrupowania – w tym także granic żenady. Uczciwie trzeba jednak zaznaczyć, że, po raz kolejny, to „Gazeta Wyborcza” zdobyła palmę pierwszeństwa, jeśli chodzi o groteskowe podlizywanie się PO.

Zacytujmy jej tekst, który powinien przejść do historii ześwinienia polskich mediów. „Obaj przyciągają. Każdy na swój sposób. W oczach elektorów z pokolenia Z Sikorski, zwany przez nich Chadosławem, jest sigmą, charyzmatycznym i pewnym siebie przywódcą. Trzaskowski zaś jak Daddy – ciepły, przystojny, z uśmiechem, który młodzi działacze chętnie utrwalają na wielu selfie”. Abstrahując od tego, że taki „artykuł” byłby żenujący nawet w broszurce wyborczej, nie mówiąc o gazecie, która pretenduje do miana pisma dla „elit”, zauważmy, że nie jest to opis dwóch kandydatów na jakiekolwiek polityczne stanowisko. To relacja z imprezy dla celebrytów, opisana przez jakiś kolorowy tabloid, na której spotkali się dwaj aktorzy, rywalizujący o względy swoich fanów.

Należy tu dodać, że tego typu opis nie jest niczym nowym, jeśli chodzi o propagandę tzw. obozu liberalnego i jego elit pretendujących do bycia tą częścią polskiego społeczeństwa, które jest lepsze i mądrzejsze. Manuela Gretkowska w ten sposób, w 2020 roku, zachwalała swoim odbiorcom Trzaskowskiego: „Od 1989 nie mieliśmy tak fotogenicznego ani uwodzicielskiego kandydata na prezydenta Polski. (...) Na Tinderze też to mu by nie przeszkadzało, gdyby kandydował do kadencji trwałego związku”. Oto czym się kończą w rzeczywistości intelektualne i moralne pretensje tych tzw. Mądrzejszych. Prymitywnym, pozbawionym treści populizmem, zachwycającym się estetycznymi walorami swojego wodza.

Pomijając jednak constans żenujących zachwytów naszych pseudo-elit „Daddy” Trzaskowskim czy kolejnymi sigmami i „chadami” (pamiętajmy, że póki był użyteczny w przejęciu władzy, równie groteskowe peany kierowane były pod adresem Hołowni) podsyłanymi im przez Tuska, to opisywana narracja PO,  użyta przy tych tzw. prawyborach, to po prostu powtórka sloganu „nie róbmy polityki, budujmy stadiony”. Tylko tym razem druga część tej frazy brzmi: „urządzajmy imprezę”. Sedno jest jednak wciąż to samo. Chodzi o to, żeby wyborca nie zastanawiał się nad konkretnymi programami politycznymi, projektami zarządzania państwem. Nie, on ma wybierać między kolejnymi celebrytami, sigmami i chadami. Oto wspaniały „finisz” polskiej „myśli liberalnej”, uosabianej przez PO i związane z nią elity.

Polityczna mimikra

Platforma ma jednak świadomość, że aż tak infantylny przekaz nie trafi do całego polskiego społeczeństwa. Jednocześnie jako partia pozbawiona jakiejkolwiek trwałej tożsamości, programu politycznego, nie jest w stanie zaproponować Polakom niczego naprawdę swojego. Pozostaje jej więc tylko jedno. Upodabnianie siebie oraz swojej propagandy do już istniejących narracji, które odpowiadają Polakom. Ta forma politycznej mimikry jest widoczna od dłuższego czasu. Regularnie dowiadujemy się, że idee, będące flagowymi postulatami PiS-u, to tak naprawdę pomysły partii Tuska. Tak było w sprawie 500 plus, zapory na granicy polsko-białoruskiej czy antyimigranckiej polityki. Europosłowie tacy jak Miller stają się największymi orędownikami upamiętnienia Wołynia. Ostatnio okazało się nawet, że otwarcie bazy w Radzikowie to zasługa Platformy.

Warto zauważyć, jak szczelny w tym aspekcie jest kordon, który wokół swojej partii stworzyły media na pasku PO. Żaden z funkcjonariuszy medialnych nawet się nie zająknie, że każdy z wymienionych pomysłów Platforma torpedowała, mimo faktu, że wystarczy zajrzeć do internetu, by znaleźć potwierdzające to wypowiedzi najważniejszych oficjeli uśmiechniętej władzy. W prawyborach wspomniany „skręt na prawo” widoczny był u obu kandydatów, szczególnie jednak u Sikorskiego. Reklamował się on wręcz jako prawicowiec, człowiek, na którego głosy oddadzą zwolennicy Konfederacji. Onet wypuścił nawet informację, że pracownicy tego portalu „dotarli” do sondażu, zleconego brytyjskiej firmie, z którego wynikało, że mąż Anne Applebaum jest wymarzonym kandydatem PO, ponieważ zdobędzie on głosy polskich konserwatystów. Ponownie za tymi deklaracjami nie szły żadne argumenty polityczne, nie przedstawiano żadnych elementów programowych mających potwierdzać taką tożsamość.

Nic dziwnego. Gdy prześledzimy drogę polityczną Sikorskiego, widać od razu, że to pozbawiony zasad i idei cynik polityczny, gotowy przyklepać każdy projekt podrzucony mu przez Tuska, najbardziej nawet lewicowy. Dlatego prawicowość czy konserwatyzm zostają sprowadzone do kwestii estetycznych, do stylu. Stają się pustym emblematem, pełniącym tylko funkcje dekoracyjne. W tym kontekście jest to kolejna mutacja „róbmy stadiony, nie politykę”, wspomnianego wypłukiwania debaty publicznej z realnej treści. Na swój sposób nawet bardziej niebezpieczna, mająca bowiem potencjał zmanipulowania tej części społeczeństwa, która chce jeszcze w Polsce coś zmienić.

 



Źródło: Gazeta Polska

#wybory 2025 #kandydaci na prezydenta

Dawid Wildstein