Ława przysięgłych w sądzie stanowym na Manhattanie w Nowym Jorku uznała byłego prezydenta Donalda Trumpa winnym 34 zarzutów fałszowania dokumentacji biznesowej w związku z ukrywaniem zapłaty za milczenie aktorki porno Stormy Daniels podczas kampanii wyborczej 2016 r. na temat ich rzekomego stosunku seksualnego. Zarzuty są obarczone maksymalną karą do roku więzienia, lecz o wymiarze kary zdecyduje prowadzący sprawę sędzia Juan Merchan. – Trump nazywa całą sytuację “polowaniem na czarownice” i spiskiem Demokratów, którzy próbują zatopić jego kampanię, póki co: bezskutecznie. Były prezydent, pomimo problemów prawnych, wciąż zyskuje w sondażach, prowadząc z Joem Bidenem także w kluczowych wyborczo stanach. Dynamika wyborcza wciąż zdaje się być po jego stronie - to on ma inicjatywę. Wyrok ogłoszony wczoraj w Nowym Jorku raczej tego kierunku nie zmieni – komentuje w rozmowie z portalem Niezależna.pl Tomasz Winiarski, amerykanista.
Prokuratura zarzucała Trumpowi, że ukrywając zapłatę za milczenie Daniels na temat ich rzekomego stosunku, ówczesny kandydat Republikanów starał się nielegalnie wpłynąć na wybory.
To była hańba. To był ukartowany proces przez skonfliktowanego sędziego, który jest skorumpowany. Ten proces był hańbą (...) Ale prawdziwy werdykt zostanie wydany 5 listopada przez ludzi (to dzień wyborów prezydenckich w USA – przyp.red.) – powiedział Trump po zakończeniu procesu karnego w jego sprawie.
Sporym zaskoczeniem było nie tylko to, jak szybko 12 Nowojorczyków zasiadających na ławie przysięgłych uzgodniło werdykt, lecz również fakt, że Donald Trump został uznany winnym wszystkich 34 stawianych mu zarzutów. Taka zaskakująca jednomyślność to kolejna przesłanka dla stronników Trumpa, która ich zdaniem wskazuje na nieprawidłowości procesowe w postaci braku sprawiedliwego, uczciwego podejścia do sprawy. Biorąc pod uwagę, że prokuratura wcale nie miała łatwego zadania jeżeli chodzi o udowodnienie winy Trumpa, stwierdzić należy, że całkowity jej sukces to – przynajmniej częściowo – wynik kilku błędów procesowych popełnionych przez adwokatów byłego prezydenta – komentuje w rozmowie z portalem Niezależna.pl Tomasz Winiarski, amerykanista.
Nasz rozmówca odniósł się też do kwestii sędziego Juana Merchana, prowadzącego sprawę byłego prezydenta USA.
Za oceanem bardzo wielu prawników, nie tylko tych związanych z Donaldem Trumpem uważa, iż prowadzący sprawę sędzia Juan Merchan nie był w pełni obiektywny. W toku procesu na jaw wyszły rewelacje wskazujące na to, że w przeszłości finansował on kampanie Demokratów. Łącznie, podczas wyborów w 2020 roku, sędzia miał przekazać 35 dolarów na kampanię Joego Bidena oraz na liberalne organizacje "Progressive Turnout Project" i "Stop Republicans". Zgodnie z prawem stanu Nowy Jork oraz wytycznymi American Bar Association, aktywny sędzia nie może przekazywać darowizn na rzecz organizacji politycznych lub kandydatów w wyborach. W dodatku córka sędziego Merchana, Loren, pracuje dla najważniejszych polityków Partii Demokratycznej w kraju. Kobieta jest prezesem “Authentic Campaigns” – firmy konsultingowej z siedzibą w Chicago, która zajmuje się zbieraniem funduszy w sieci oraz reklamą. Dwaj jej główni demokratyczni klienci, powołując się w komunikacji z wyborcami na prowadzoną przez jej ojca sprawę Trumpa w Nowym Jorku, zebrali oszałamiającą kwotę co najmniej 93 mln. dol. w formie dotacji kampanijnych. Wśród nich znajduje się m.in. demokratyczny kongresmen z Kalifornii Adam Schiff, który w Kongresie prowadził przeciwko Donaldowi Trumpowi działania związane z impeachmentem, czyli próbą jego usunięcia z urzędu prezydenta USA. Republikańska kongresmenka z Nowego Jorku, Elise Stefanik, złożyła do instytucji zarządzającej sądownictwem w tym stanie zażalenie w związku z wyborem Juana Merchana do prowadzenia sprawy karnej przeciwko Trumpowi.
Teoretycznie sędzia jest wybierany w sposób losowy. Dziwić może zatem fakt, że ta sama osoba – Juan Merchan – została wcześniej przydzielona do dwóch innych spraw, w których na ławie oskarżonych zasiadły osoby blisko związane z Donaldem Trumpem m.in. Steve Bannon, jego były doradca. Kontrowersje wzbudzał także fakt, że ławnicy pochodzili z Manhattanu, a więc z okręgu wyborczego, w którym poparcie Donalda Trumpa oscylowało w granicach 5-6 proc. Obrona byłego prezydenta bezskutecznie apelowała o przeniesienie procesu na bardziej neutralny politycznie grunt – w tym przypadku na nowojorską dzielnicę Staten Island, w której Trump wygrał zarówno w 2016 jak i 2020 r.
Trump nazywa całą sytuację “polowaniem na czarownice” i spiskiem Demokratów, którzy próbują zatopić jego kampanię, póki co: bezskutecznie. Były prezydent, pomimo problemów prawnych, wciąż zyskuje w sondażach, prowadząc z Joem Bidenem także w kluczowych wyborczo stanach. Dynamika wyborcza wciąż zdaje się być po jego stronie - to on ma inicjatywę. Wyrok ogłoszony wczoraj w Nowym Jorku raczej tego kierunku nie zmieni. O przyszłości Trumpa tak naprawdę zadecydują wyborcy w listopadzie. Nie będzie to dwunastu ławników, ani ten czy inny upolityczniony być może sędzia. Decyzję podejmie cały naród. Przy urnach wyborczych.